... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zbliżała się północ, gdy wyszedł z domku i skierował się w stronę wyjścia z ogrodu. Kurt przeskoczył przez mur i poszedł za nim. Bankier minął kilka ulic i zatrzymał się przed trzeciorzędnym zajazdem. Chwilę stał przed nim, przyglądając się oknom. Czyżby tu mieszkał Landola? - zastanowił się Kurt. Nie widział już potrzeby dalszego śledzenia bankiera. Kiedy więc ten się oddalił, wszedł do zajazdu. Mimo późnej godziny przy stołach siedziało jeszcze wielu amatorów piwa. Kazał sobie podać szklankę i wdał się w rozmowę z gospodarzem: - Czy ma pan dużo gości? - Nie. Tylko dwie panie. - I jednego pana? - tu opisał wygląd Landoli. - Tak, to on. Kwadrans temu był jeszcze, ale nagle zdecydował się wyjechać. - Koleją? - Nie. Końmi. Poleciłem mu woźnicę Fellera. - A dokąd, jeśli to nie tajemnica? - Do Kreuznach. Kurt zapłacił, wypił piwo i szybkim krokiem udał się na policję. - Jestem porucznik Unger z Reinswalden - przedstawił się. - Czy wiadomo panom, że władze Berlina poszukują pewnego jegomościa o nazwisku Shaw, rzekomego kapitana amerykańskiej armii? - Tak. Wczoraj otrzymaliśmy list gończy. - Ten człowiek był dzisiaj w Moguncji. - Nie może być! Kurt wymienił nazwę zajazdu, opowiedział, co usłyszał od gospodarza i zalecił natychmiastowy pościg. Komendant zapewnił porucznika, że uczyni wszystko, co w jego mocy; nim Kurt opuścił budynek, odpowiednie rozkazy zostały wydane. Teraz Kurt pobiegł do urzędu pocztowego. Telegrafista nie posiadał się ze zdumienia, gdy przekazywał słowa depeszy: Wielmożny Pan von Bismarck, Berlin. Natychmiast aresztować rosyjskiego kupca futer Helbitowa w jednym z hoteli. Papiery w podszewce kapelusza. Kurt Unger Dopiero w gospodzie, gdzie czekał na niego ślusarz, Kurt poczuł się ogromnie zmęczony. Suto wynagrodził pomocnika i zobowiązał go do milczenia, po czym wskoczył na koń, by jak najszybciej wrócić do domu. Nazajutrz przed południem porucznik von Platen siedział w kantorze wuja. Omawiali sprawę spadkową, dla której bankier sprowadził tu kuzyna, gdy wszedł służący i zameldował: - Panie bankierze, jakiś oficer pragnie z panem mówić. Oto jego wizytówka. - Znowu wyciągaj pieniądze, znowu pożyczaj - skrzywił się Wallner. - Ci panowie zawsze potrzebują więcej, niż mają. Jak nic, to znów jeden z tych arystokratów, którzy... Rzucił okiem na wizytówkę i zmienił się na twarzy. Widać było, że bardzo chce się opanować, ale mimo to jego głos nie zabrzmiał zbyt pewnie: - Tym razem nie arystokrata. Mieszczanin. Kurt Unger, porucznik. Czy nie znasz przypadkiem tego oficera? - zwrócił się do von Platena. - Znam, i to bardzo dobrze. Jest moim najbliższym przyjacielem. - Tak?... A skąd pochodzi? - Z Reinswalden. Von Platen spojrzał badawczo na wuja i wydało mu się, że dostrzegł strach w jego oczach. Ale ton, w jakim bankier wypowiedział kolejne słowa, był już całkowicie spokojny: - Czego on może chcieć ode mnie? Wstajesz? Zostań, proszę. Będzie ci miło przywitać kolegę i przyjaciela. Prosić! Służący oddalił się, a po chwili zaanonsował porucznika Ungera. Kurt był w uniformie i jak zwykle prezentował się w nim znakomicie. Ukłonił się i zapytał: - Pan bankier Wallner? - To ja, panie poruczniku. Co pana do mnie sprowadza? Kurt miał poważną minę. Zasępił się jeszcze bardziej, gdy spostrzegł przyjaciela. - I ty tutaj, drogi von Platenie? Dzień dobry. - Dzień dobry. Przypuszczam, że chcesz na osobności porozmawiać z wujkiem, więc nie będę przeszkadzać. Ale odwiedź mnie potem w moim pokoju. - Chętnie, o ile mi pan Wallner pozwoli. - Nie potrzebuje pan mego pozwolenia - i zwracając się do von Platena, dodał: - Zresztą nie pojmuję dlaczego odchodzisz. Pan porucznik chce zapewne prosić mnie o pożyczkę, a tej mu nie odmówię, gdyż jest twoim przyjacielem. Von Platen zaczerwienił się z gniewu i powiedział ostro. - Unger nie potrzebuje pożyczki. Wydaje mi się jednak, że powinienem się oddalić, a to przez wzgląd na ciebie. - Co ty wygadujesz?! Teraz już żądam, abyś został. Nie obawiam się twojej obecności. Von Platen spojrzał pytająco na Ungera, ten zaś wzruszył ramionami. - Wszystko mi jedno, czy zostaniesz czy nie. Przychodzę z drobną prośbą, aczkolwiek nie z prośbą o pożyczkę. - Proszę, niech pan mówi! - zachęcał bankier, bo ostatnie słowa Kurta uspokoiły go. Drobna prośba nie mogła wszak dotyczyć! milionowej wartości. - Pozwoli pan, że przedtem usiądę - Kurt znów dał po nosie Wallnerowi, bo ten zapomniał o obowiązującej grzecznościowej formule. - Przychodzę zatem, by prosić pana o wydanie mi pewnych akt, panie Wallner. Bankier potrząsnął głową