... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Raz w niedzielę, gdy rodzice byli w kościele, zaprowadziła mnie Ulicha do szkoły, zaczęła tańczyć po ławkach, jak opętana, a nagle przystanęła przed krzyżem i poczęła na niego pluć. Doznałem tak straszliwego wstrząsu, że upadłem na ziemię, ale milczałem. Coraz głośniej już nie przebąkiwano, ale otwarcie mówiono, że Ulicha jest czarownicą, ale matka moja była zbyt starannie wychowana, by w takie brednie wierzyć, a ojciec mój był właśnie na to powołany, by jak najostrzej tępić wśród ludu gusła i zabobony. Ulicha była przybłędą. Nikt nie wiedział, skąd się przyplątała do naszego domu. Sama nie wiedziała, jak się nazywa. Coraz to inne podawała nazwisko, a im więcej ją we wsi prześladowano, tym goręcej broniła jej moja matka w swej bezbrzeżnej miłości do wszystkiego, co cierpi i jest udręczone. Ale nadeszła chwila, kiedy matka wpadła w ciężkie przerażenie. Ojciec nienawidził Ulichy i znowu ją raz ciężko ukarał. Ulicha wiedziała, jak mnie ojciec kocha, postanowiła więc pomścić się na mnie. Ojca się bała. Nagle, ni stąd, ni zowąd, począłem chorować na jakiś potworny ból głowy, na który nawet tak doświadczony lekarz, jakim był stary Rakowski w Inowrocławiu, rady nie miał. Ja wiedziałem, co się stało, ale milczałem. Ulicha chwyciła mnie, wcisnęła między kolana, rozcięła mi skórę na czole - dotychczas mam bliznę - wtarła w rankę sok niedojrzałych śliwek, który przedtem opluła, mnie zaś kazała powiedzieć, że czoło sobie rozciąłem o kant stołu, bo inaczej żywcem do pieklą się dostanę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że już po paru godzinach wiłem się z bólu głowy i trzęsła mną zimna febra, czyli, jak to na Kujawach nazywają: zimna „ograszka". Ale czuwała nade mną Lucha Ławecka. Gdy przyszedłem na świat, była matka moja za słaba, by mnie karmić, więc otrzymałem ją jako matkę mleczną. Lucha obejrzała mnie dokładnie, potem poszła do pieca, z którego Ulicha właśnie świeżo upieczony chleb łopatą wyciągała. Słyszę przerażony krzyk matki: - Jezus, Maria! Co się stało? - Co bochenek, to zakalec. Ale Luchę nic biadanie mojej matki nie obchodziło. Wyciągnęła z gorącego pieca kilkanaście drobnych kawałków węgla drzewnego, nagotowała miskę wody, wrzuciła do niej węgielki, a wszystkie opadły na dno. - Stasio jest uraczony! - zawyrokowała. - Ta czarownica, małpa Ulicha, rzuciła na niego urok. Widziałam, z jakim przerażonym lękiem patrzyła Ulicha na praktyki Ławeckiej. Gdy już zapadła noc, nagrzebała Lucha w swoim ogródku korzeni żywokostu, zgotowała je na miazgę, o północy wyjechała na Gopło, nazrywała liści „bą-czywia", skraplała je wywarem korzeni żywokostu, ostudzonego w święconej wodzie, zaczerpniętej w źródełku gietrzwałdzkim, przy którym kilka miesięcy temu Matka Boska paru dziewczynkom się objawiła. Całą noc przykładała mi te liście na głowę i na piersi, wciąż coś mamrotała, wiem tylko, że nie były to słowa modlitwy. Na drugi dzień stał się cud. Wstałem zdrów i rześki, jak nigdy - natomiast znaleziono Ulichę w stogu słomy trzęsącą się od zimna, mimo upalnego lata, klapiącą i szczękającą zębami wskutek srogiej zimnicy. W kilka dni później zmarła w szpitalu". Zakończenie Wszystko to wydaje się tak niewiarygodne i zdumiewające, że chciałoby się to odrzucić w dziedzinę fantastycznych opowiadań - a przecież i po dziś dzień zachodzą wypadki prześladowania starszych kobiet jako czarownic i tępienia ich ogniem. Nie dalej jak kilka miesięcy temu z wiosek małoruskich posądzono jakąś staruszkę, niejaką Wilkową, o utrzymywanie kontaktu z diabłem. Losy zrządziły, że kilka kobiet z tejże wioski poważnie się rozchorowało. Winę przypisywano oczywiście starej Wilkowej. Kilku chłopów, z sołtysem na czele, wyruszyło pewnego dnia do mieszkania staruszki, zabrało ze sobą kilka desek, którymi pozabijano drzwi i okna, podłożono słomy i drzewa, po czym zapalono dach. Spaleniu staruszki przypatrywało się przeszło trzystu ludzi. Dnia 16 marca 1930 roku zebrał się w wiosce Ustj-Maljenka sąd chłopski, celem rozpatrzenia skargi jednego z gospodarzy, który dowodził, że w wiosce zamieszkuje niewiasta, która oczarowała mu wołu. Sąd rozpoczął indagację i poszukiwania i znalazł aż osiem niewiast-czarownic, które spalono żywcem. Bardzo szeroko jest rozpowszechniona dziś wiara w czary i czarownice w Niemczech, we Francji, na Węgrzech, w Norwegii i Szwecji. Nie tak dawno temu wykryła policja w Debreczynie na Węgrzech kuchnię czarownic. Znaleziono tam czaszki ludzkie i kości pochodzące ze zwłok, które sprowadzono, a raczej wykradano z cmentarzy, aby po rozgotowaniu ich wyrabiać „lekarstwa". W kuchni tej wykryto po ściślejszych oględzinach suszone żmije, padalce, żaby i inne gady, powrozy wisielców, włosy ludzkie i nie wiedzieć jakie paskudztwa, z których wyrabiano potrawy, napoje i maści