... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Także Lendą. Gdyby nie uznał, że to absurdalne, powiedziałby, że nawet głównie Lendą. - Znasz ten herb? - zapytał, starając się ocenić, czy do grona głęboko poruszonych nie powinien dopisać także rotmistrza. Zbrhl wyglądał dziwnie. - Ze słyszenia - mruknął. - Alem nie wiedział... Pe-tunko, pewnaś, że taki herb książąt belnickich oznacza? - Vaclan znalazł go niedawno w starej księdze, którą mu do przepisania dali. Przez całe lata miałam za przejaw twórczej fantazji to, co Rovoletto memu oprawcy na piersi namalował. Ale na to wyszło, że on miał rację. - Łajno i kał - wymamrotał rotmistrz. Po czym wstał i poszedł nalać sobie piwa. Jeden rzut oka uzmysłowił Debrenowi, że nie powinien o nic pytać. Zbrhl wyglądał jak ktoś, kto przede wszystkim sobie próbuje odpowiedzieć na zbyt trudne pytanie. - Co jeszcze było niezwykłe w obrazie? - Lenda po- przedziła kwestię długim zwilżaniem ust. Język też jej chyba wysechł. - A może... może go nam...? - Nie! - Przez jakiś czas słychać było tylko szmer spływającego do kufla piwa i postukiwanie pokrywami kufrów w głębi domu. Yeżyn musiał przekopywać się przez trzecią, może czwartą skrzynię. Nie zanosiło się na GDZIE KSIĘŻNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 215 to że za chwilę stanie w drzwiach. Petunka wykorzystała to przeciągając milczenie wystarczająco długo, by obecni zdali sobie sprawę z nieodwracalności jej decyzji. Po czym posłała spokojne spojrzenie Lendzie. - Pytasz o niezwykłości? Jak rozumiem, dotyczące nadmiernej wiedzy malującego? Cóż, mnie najmocniej utkwiły w pamięci dwa szczegóły. Miecze i to, jak na nie patrzy bezczeszczona. - Miecze? - Znów pytała Lenda. Nie Debren, któremu ta wiedza mogła do czegoś posłużyć. - Miecze. Dwa. Starego i drugi, jednego z rycerzy. Po- wiedziałam Rovolettowi, że tamci mnie unieruchomili. Jak byś to namalował, Debren? - Czarodziej nieznacznie wzruszył ramionami. - No tak, nie twoja działka. Wy, magicy, jeśli nawet naszłaby was fantazja posiąść niewiastę wbrew jej woli, subtelniejsze metody znacie. Ale Zbrhl powinien znać to z praktyki. Nie rób takiej miny, miśku: nie zarzucam ci, że sam... Ale jak mi najemnik powie, że nigdy się z czymś podobnym nie zetknął, to mu mogę w ciemno zarzucić, że albo łże, albo żaden z niego najemnik. No więc? Jak to się zwykle odbywa? Mów szczerze. - W porządnych rotach służę - oznajmił. - Gdzie się byle łajza nie trafi, któren sam, bez wspomagania się to- warzyszami czy sznurem, nie umie dziewki sprawić. Ale skoro o różnych dziadów i połamańców pytasz, to proszę. Jak kogo zdobycz raz po raz zrzuca, to się jej dłonie z tyłu wiąże. Co zwykle wystarcza. A w pośpiechu, bywa, jeden pomocnik ramiona nad głowę jej zadziera i do ziemi przyciska. W lesie można szybko i ładnie zdobycz do pni uwiązać. Na dwie linki, co kształt runy „T" daje, albo cztery, co komfortowe „X"... - Przestań! - Lenda tylko z winy poharatanych nóg nie zerwała się z ławy. - Jak możesz jej takie... takie...? - W porządku - uspokoiła ją Petunka. - Nie rzadziej mi się to śni niż raz w miesiącu, to i zdążyłam przywyknąć. Więc jeśli ze względu na mnie się oburzasz... Ale racja. Wystarczy. Nie zamierzam nikogo z obecnych po sumieniu szturchać. Mówię tylko, że każdy normalny, dorosły człowiek tak sobie właśnie podobne sceny wyobraża. Może tylko zaczyna od runy „T" z parą kompanów, którzy 216 Artur Baniewic z sznurki i drzewa zastępują, klęcząc babie na łokciach i czekając swojej kolejki. Sznurek, między nami mówiąc, jest przejawem pewniej elegancji. I dobrze o tobie świadczy, miśku, żeś o nim wspomniał. - Elegancji? - zamrugał oczami Debren. Poczuł się nagle mało dorosły i nie całkiem normalny. - Służy zachowaniu intymności. On, ona i sznury. Po bożemu, bez asysty. Miły gest w stronę gwałconej. - Masz nie po kolei w głowie - wykrztusiła Lenda. - Mam tylko odwagę nazywać rzeczy po imieniu. I rze- czowo uzasadniać swe tezy. Poruszyłam te niesmaczne szczegóły, by wykazać, jak absurdalną wydaje się wizja Ro-voletta. Ktoś mu łamanym głosem mówi: i oni... oni mnie wtenczas... unieruchomili, a on co z tą skromną wiedzą czyni? On, wystawcie sobie, maluje zakrwawioną pannę, co to pół klęczy, pół leży piersią ku mchom, nadgarstek ma uwięziony między jelcem a głownią wbitego w ziemię miecza, gapi się na zastawę owej głowni i duma, czy warto próbować rozcinać sobie żyły o tak tępe żelastwo. Oryginalne, prawda? Długo nikt się nie odzywał. U Zbrhla zaszło to tak daleko, że nie potrafił skorzystać z uniesionego kubka. - Orrryginalne. - Drop pierwszy otrząsnął się z wrażenia. Po czym zasugerował: - Sznurrra brrrakło? - Nie - uśmiechnęła się blado. - Odciągnęli mnie w las, ale obok, gościńcem, akurat tabory jechały. Zresztą i bez pomocy taborów by sobie poradzili. Jak już było po wszystkim, to mnie jeden z rycerzy takim ładnym, jedwabnym sznurkiem do drzewa uwiązał. I choćby stąd wiem, że nie byle ciura mnie tak... Gwardziści to byli jak się patrzy, nie tylko sprawni w boju, ale i z dobrych rodów. Aha, bom nie powiedziała, że się z tych obok stojących żaden na resztki po dowódcy nie połakomił, ani nawet nie patrzył, jak hańby doznaję. Prawdziwi rycerze pełną gębą, nie chamy żadne. No i na koniec jeden mnie związał, choć strategia wyprawy na zaskoczeniu bazowała i świadków pochodu belnickie podjazdy trupem kładły. - Pamiętasz, jak wyglądał? - zapytał cicho Zbrhl, sta- wiając kufel przed Lendą. - Herb może? Ozdoby hełmu? GDZIE KSIĘŻNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 217 - A... po co ci to? Osuszył własny kufel, potem trzymał go jakiś czas na wysokości ramienia, jakby zdziwiony obecnością gliniaka w dłoni. Po czym, zaskakując wszystkich, cisnął nim o kominek z siłą, której nie powstydziłby się wściekły gryf. - Bo ich, skurwysynów, pozabijam!!! - ryknął, w jednym momencie robiąc się czerwieńszy od obranego buraka. - Bo im nogi z gwardyjskich rzyci będę wyrywał!!! Jedną po drugiej!!! W plastry potnę!!! Wywałaszę!!! - Zbrhl! - Debren poderwał się z ławy. - Opanuj się! - Jestem opanowany, łajno i kał!!! - wrzasnął rotmistrz, chwytając inną ławę i jednym ciosem o słup roztrzaskując ją na kawałki. - Nie słyszysz?!! Toć pytam, który skurwysyn jej nie zabił!!! Bo tego chcę szybko i bezboleśnie ściąć!!! Naostrzonym toporem!!! Druga ławka zatoczyła łuk, poszybowała ku kominkowi. Zbrhl, daleki od wyładowania emocji, złapał za zydel. - Oto cały chłop