... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
To rozsądny, odpowiedzialny i prawdomówny chłopiec. Faith Meredith to prawdziwa piękność, a jej pomysłowość i zaradność dorównują urodzie. Nie ma w tej dziewczynce niczego pospolitego. We wszystkich jej rówieśniczkach z Glen razem wziętych nie znajdziecie tyle humoru, energii i radości, jakimi co dzień promieniuje Faith Meredith. Ona nie ma wrogów, zjednuje sobie miłość i sympatię każdego, kogo spotka na swojej drodze. O ilu spośród nas, dorosłych czy dzieci, można powiedzieć to samo? Una Meredith to słodkie stworzonko. Wyrośnie na cudowną kobietę. Jej brat Karol, który tak bardzo kocha mrówki, żaby i pająki, za parę lat zostanie słynnym zoologiem, który rozsławi Glen w całej Kanadzie, ba! na całym świecie. Czy znacie tu, w Glen, albo w innym mieście, jakąś rodzinę, o której można powiedzieć tyle dobrych rzeczy? Dość już fałszywego wstydu i wiecznego przepraszania. Cieszymy się z tego, że mamy takiego pastora, i że on ma takie wspaniałe dzieci! Ania zamilkła. Trochę dlatego, że na skutek gwałtowności, z jaką głosiła swą mowę, zabrakło jej tchu, ale bardziej dlatego, że wyraz twarzy panny Kornelii zdumiał ją kompletnie. Ta dobroduszna, starsza pani bezradnie wpatrywała się w Anię, najwyraźniej porażona jakąś nagłą myślą. Wkrótce jednak ocknęła się, wzdychając, i z wdziękiem przystąpiła do rzeczy. — Aniu, szkoda, że nie zwołasz tego zebrania, aby powiedzieć to wszystkim! Wyznam, że teraz wstyd mi za siebie, a ty sprawiłaś, że z łatwością przyszło mi to wyznanie. Oczywiście, właśnie w taki sposób powinniśmy oceniać naszego pastora, zwłaszcza w obecności metodystów. To, co powiedziałaś, to święta prawda. Święta prawda. Przez cały czas mieliśmy oczy zamknięte na to, co naprawdę godne uwagi, a otwieraliśmy je na błahostki „wielkie” jak główka od szpilki. Och, Aniu złociutka, czasem zdaje mi się, że trzeba mnie porządnie stuknąć w czoło, żeby dotarła do mnie prawda. Koniec z usprawiedliwieniami, Kornelio Elliott! Teraz, możesz mi wierzyć, Aniu, zadrę głowę wysoko. Choć i tak wpadnę tu od czasu do czasu, żeby sobie ulżyć, kiedy mali Meredithowie znów coś zbroją. Dlaczego tak bardzo oburzył mnie ten list? Przecież, jak powiedział Norman, to świetny żart. No i niewiele dziewcząt w tym wieku potrafiłoby napisać taki ładny list, w dodatku z poprawną interpunkcją i bez błędów ortograficznych. Niech no tylko usłyszę choć słowo na ten temat od jakiegoś metodysty… chociaż, możesz mi wierzyć, złociutka, i tak nie przepuszczę Joe’mu Vickersowi. A gdzie się podziały twoje starsze dzieci, Aniu? — Walter i bliźniaczki są w Dolinie Tęczy. Jim uczy się na poddaszu. — Powariowali z tą Doliną Tęczy. Mary Vance świata poza nią nie widzi. Gdybym jej pozwoliła, spędzałaby tam każdy wieczór. A wiesz, Aniu złociutka, że nie lubię, kiedy ona gdzieś wychodzi. Brakuje mi tego szkraba. Nigdy bym nie pomyślała, że tak się do niej przywiążę. Nie żebym nie dostrzegała jej wad i nie próbowała ich zwalczyć. Ale od chwili, w której znalazła się pod moim dachem, ani razu nie odezwała się do mnie niegrzecznie i jest dla mnie wielką wyręką. Prawdę mówiąc, Aniu, nie jestem już przecież taka młoda i nie ma co udawać, że jest inaczej. Skończyłam pięćdziesiąt dziewięć lat. Wprawdzie nie czuję ciężaru lat, ale czasu nie da się zatrzymać. 27. KONCERT RELIGIJNY Nowe poglądy panny Kornelii nie uchroniły jej przed uczuciem zażenowania i zdziwienia, kiedy dotarty do niej wieści o kolejnym wybryku dzieci pastora. Wobec ludzi zachowywała się wspaniale — jej jedyną odpowiedzią na docierające do niej plotki było, z grubsza biorąc, streszczenie tego, co powiedziała Ania w ogródku pełnym narcyzów. Sądy te wygłaszała z takim przekonaniem, że jej rozmówcy odczuwali zmieszanie i lekkie zawstydzenie, myśląc, że rzeczywiście przykładają zbyt dużą wagę do zwyczajnych dziecięcych psot. W głębi duszy jednak była naprawdę wstrząśnięta i poczuła ulgę dopiero wtedy, gdy mogła wyżalić się Ani. — Wyobraź sobie, Aniu złociutka, że te dzieciaki urządziły sobie we wtorek koncert na cmentarzu, akurat wtedy, gdy metodyści odbywali swoje spotkanie modlitewne. Mali Meredithowie rozsiedli się na grobie Ezekiasza Pollocka i przez bitą godzinę śpiewali. Prawda, że śpiewali głównie pieśni kościelne, więc nikt by ich nie krytykował, gdyby na nich poprzestali. Ale podobno na koniec odśpiewali „Polly Wolty”, i to wszystkie zwrotki. Zrobili to w chwili, gdy diakon Baxter zaczął modlitwę