... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Cauthon wiedział już, dokąd prowadzi go Juilin, jednakże łowca złodziei biegł tak szybko, że Mat nie mógł go dogonić. W końcu zobaczył przed sobą swój zielony wóz. Latelle zerkała pod spód, a odziany w jeden ze swoich jasnoczerwonych płaszczy Luca usiłował przegonić stąd parę żonglerek. Obie kobiety, w workowatych spodniach i z twarzami pomalowanymi na biało niczym błazny pana wielkiego rodu, zanim posłuchały polecenia, przez dobrą chwilę zaglądały pod wóz. Kiedy Mat podszedł bliżej, zobaczył, na co wszyscy się gapią. Domon – bez kaftana – siedział na ziemi przy ścianie wozu i przyciskał do piersi bezwładną Egeanin. Kobieta oczy miała zamknięte, a z kącika ust ciekła jej strużka krwi. Peruka jej się przekrzywiła i z jakiegoś powodu dziwnie sterczała. A przecież Egeanin zawsze się starała trzymać perukę prosto. Kości w czaszce Mata grzechotały niczym grzmoty. – Mogło dojść do katastrofy – warknął Luca, obdarzając srogimi spojrzeniami to Cauthona, to Juilina. Patrzył na nich wilkiem, lecz w jego wzroku nie było strachu. – Mogliście mnie doprowadzić do kompletnej klęski! Przepłoszył grupkę stojących z szeroko otwartymi oczyma dzieci i obsztorcował pulchną kobietę w lśniących od srebrzystych cekinów spódnicach. Miyora wymagała od lampartów sztuczek, których Latelle nawet nie próbowałaby nauczyć swoich zwierząt, teraz wszakże tylko odrzuciła głowę i odeszła. Nikt nie traktował Luki tak poważnie jak on sam siebie. Właściciel widowiska zerwał się na widok nadchodzących pospiesznie Tuon i Selucii. Chciał je odgonić, ale się powstrzymał. Nawet na krótko popadł w zadumę i zaczął marszczyć brwi. Wyraźnie się niepokoił. Prawdopodobnie wcześniej żona nie powiedziała mu, że Mat wraz z kobietami opuścił siedzibę widowiska, teraz jednak zrozumiał, że cała trójka dopiero co wróciła z jakiejś wyprawy. Szczególnie że niebieskooka służąca miała obecnie na plecach ogromny pakunek zwiniętych tkanin, który podtrzymywała obiema rękoma. Tym niemniej, mimo wielkiego ciężaru, stała prosto. Gdyby nie sugerujący frustrację i rozdrażnienie wyraz jej twarzy, można by pomyśleć, że Selucia przyzwyczajona jest do noszenia takich ciężarów. Latelle zmierzyła ją wzrokiem od góry do dołu, a następnie uśmiechnęła się szyderczo do Cauthona, wyraźnie uważając go za przyczynę niezadowolenia służącej o wydatnym biuście. Żona Luki nieźle potrafiła szydzić, jednak przy srogiej minie Tuon, Latelle spoglądała niemal łagodnie. Dziewczyna bowiem, chociaż nie zdjęła kaptura, wydawała się sędzią gotowym wydać natychmiastowy wyrok. W obecnej chwili Mata nie obchodziło jednak, co myślą wszystkie te kobiety. Przejmował się jedynie cholernymi kośćmi z hałasem toczącymi się w jego głowie. Zrzucił płaszcz, ukląkł na jedno kolano i przyłożył palce do szyi Egeanin. Uderzenia pulsu były słabe, rzadkie i nieregularne. – Co się stało? – spytał. – Posłaliście po którąś z sióstr? Nie wiedział, czy Egeanin przeżyłaby przeniesienie w inne miejsce, toteż może jedyną szansą dla niej było Uzdrowienie, o ile Aes Sedai się pospieszą. Cauthon nie wypowiedział oczywiście głośno nazwy „Aes Sedai”, zwłaszcza że tak wiele osób ich mijało, zatrzymując się i rzucając ciekawskie spojrzenia, póki Luca albo Latelle ich nie przegonili. Jej ponaglenia działały na gapiów skuteczniej niż jego. Luki właściwie słuchała chyba tylko jego żona. – To Renna! – Domon niemal wypluł to imię. Mimo bardzo krótkich włosów i osobliwego illiańskiego zarostu, czyli bródce przy całkowitym braku wąsów, nie wyglądał obecnie śmiesznie. Wydawał się raczej przestraszony, a równocześnie miał jawnie mordercze myśli, co stanowiło połączenie iście niebezpieczne. – Widziałem, jak dźgnęła Egeanin w plecy, a następnie uciekła. Gdybym ją złapał, skręciłbym jej kark, przede wszystkim jednak musiałem powstrzymać palcami krew upływającą z Egeanin. Gdzie te cholerne Aes Sedai? – warknął, zupełnie nie panując już nad językiem. – Jestem tutaj, Bayle’u Domon – odparła zimno Teslyn, przybywając wraz z Therą, która jednym przerażonym spojrzeniem obrzuciła Tuon i Selucię, po czym z piskiem przylgnęła do ramienia Juilina i wpatrzyła się w ziemię. Zaczęła drżeć tak straszliwie, że o mało sama nie straciła przytomności. Aes Sedai o srogim spojrzeniu spojrzała na leżącą ranną kobietę i zrobiła taką minę, jakby ktoś włożył jej w usta bukiet kolczastych róż, tym niemniej szybko ukucnęła przy wozie obok Domona i ścisnęła w kościstych rękach głowę Egeanin. – Jeśli chodzi o Uzdrawianie, Joline jest lepsza ode mnie – szepnęła, częściowo do siebie – ale może mi się uda... Mat poczuł na piersi zimny dotyk i wiedział, że srebrny medalion z lisim łbem nagle ochłódł. Ranna szarpała się tak gwałtownie, że aż spadła jej peruka. Kobieta o mało nie wyrwała się z uścisku Domona, lecz nagle jej oczy otworzyły się szeroko. Konwulsje trwały na tyle długo, że zdołała się podnieść i na wpół usiąść; przez moment z jej ust wydobywał się mroźny oddech, po czym Egeanin nagle ponownie opadła na pierś mężczyzny, ciężko sapiąc, a wówczas medalion Cauthona zmienił się znów w zwyczajny kawałek rzeźbionego srebra. Mat już się prawie do tego przyzwyczaił, choć nienawidził zimna medalionu