ďťż

... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Do usłyszenia jutro rano. Dobranoc. Jan. - Dobranoc, Abby - usłyszała. Tylko dlaczego Jan robi wrażenie takiej zadowolonej? No cóż, może powie- dzieć McCallumowi, żeby się nie martwił. Dobrze, ale nie dowie się, gdzie jest Abby. Nie ma szans. *** Abby postawiła przed sobš filiżankę kawy i zaczęła przeglšdać papiery leżšce na biurku. Pettigrew pojechał do sšdu, biuro było puste. Przejrzała korespondencję i wzięła się za proces rozwodowy. Dzień zapowiadał się leniwie, więc nie miała wyrzutów sumienia, że pozwala sobie na drugš kawę. Telefon zadzwonił cztery razy, nim Abby podniosła słuchawkę. - Czeœć, Abby - odezwała się Jan radoœnie. - Wszyst- ko w porzšdku? - dodała łagodnie. - Œwietnie. Po prostu œwietnie. A teraz mów, o co chodzi. 153 - Już idę po teczkę - nastšpiła długa przerwa, nim Jan wróciła do telefonu. - Już mam. Chodzi o wezwanie Newmana... - Ależ to jest sprawa, którš skończyliœmy parę tygo- dni temu - zaprotestowała Abby. - Jesteœ pewna, że nic pomyliłaœ teczki? - Myœlałam, że... Nie... to było to... Może ktoœ poprzekładał dokumenty... -jškała Jan. Abby westchnęła. Taka konsternacja nie była w stylu Jan. - A jeœli chodzi o korespondencję, schowaj jš do biurka. Gdy McCallum będzie gdzieœ za miastem, przyja- dę i jš zabiorę. - Dobrze. Schowam jš. Dbaj o siebie, słyszysz? - Dobrze, Jan. Ty też dbaj o siebie. Czeœć, Jan. Odłożyła słuchawkę i patrzyła na niš przez dłuższš chwilę. Po jej policzkach popłynęły łzy. Więc tak. Ostatnia została zerwana. Teraz już naprawdę musiała nauczyć żyć bez Greysona McCalluma. Pół godziny póŸniej, gdy skończyła pozew, usłysz że drzwi biura się otwierajš. Odwróciła się, żeby zo czyć, kto wszedł i omal nie zemdlała. - Czeœć, Abby - powiedział spokojnie McCallum stojšc w drzwiach. 154 Rozdział dziesišty Patrzyła na niego oczyma pełnymi łez i nienawidziła tej słabej częœci siebie, która chciała poderwać się i pod- biec do niego, ale duma i ból były silniejsze. - Jak mnie znalazłeœ - spytała drżšco. Wzruszył ramionami. - Znalazłem adres w ksišżce telefonicznej... - Jan podała ci numer... - dokończyła za niego. Zmarszczył się. - Dzięki Bogu, że to zrobiła. Wiesz, że byłem już w Charlestonie i cię szukałem? Przywiozłem tu Daltona i szukaliœmy cię razem. Kiedy się okazało, że on się z tobš nie widział, przypuszczałem najgorsze - ruszył w kierun- ku jej biurka. W ciemnobršzowym garniturze oczy wyda- wały się jeszcze bardziej œwietliste, niż zapamiętała. -dzwoniłem po szpitalach, domach pogrzebowych i kost- nicach. Zrezygnowałem o drugiej w nocy i położyłem się do łóżka, ale nie zasnšłem ani na sekundę. Kiedy Jan przyszła rano i powiedziała mi, że dzwoniłaœ i nic się nie stało, omal nie padłem na kolana, żeby dziękować Bogu, że nie leżysz gdzieœ martwa. Wstała z krzesła i oparła się o nie. - Nie musisz się martwić, czuję się œwietnie. Mam nowš pracę, nowe mieszkanie - nowe życie. Wszystko będzie dobrze. 155 - Nie, nie będzie - przerwał. Stanšł przed niš, wyglšdał na starego, zmęczonego człowieka, zmizerowa- ny, ze œcišgniętš twarzš. - Zraniłem cię. Zdaje się, że wcišż cię raniłem przez te kilka dni. Przyszedłem tu zapytać, czy możesz mi wybaczyć. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Nigdy nie słyszała, żeby McCallum kogoœ przepraszał. Nigdy. A teraz stał tu i przepraszał z pokorš, jakiej nigdy się po nim nie spodziewała. Spuœciła wzrok. - Ten... ten rozdział mojego życia jest już zamknięty - powiedziała cicho. - Nie będę miała do ciebie żalu. Nic nie poradzisz na to, co czujesz. I ja też nie. - Nienawidzisz mnie, Abby? - spytał drżšcym gło- sem. Potrzšsnęła głowš. - Ja... ja tylko strasznie się wstydzę - szepnęła. Głos jej się załamał, odwróciła się. Gwałtownym ruchem obrócił jš i chwycił w ramiona. - Czego ty się wstydzisz? - spytał. Czuła, że serce bije mu jak oszalałe. -Tego, że chciałaœ mi się oddać tej nocy? Pragnšłem cię. Och, Boże, pragnšłem cię, ale myœlałem, że Dalton odwrócił się od ciebie i szukasz kogoœ w za- mian. Przedtem byłaœ jak kamień... - Powiedziałeœ, że mnie nie chcesz - zaszlochała, po policzkach płynęły jej łzy. Przytulił jš mocno. - Jak mógłbym? - szepnšł i powoli, delikatnie poca- łował jej drżšce usta - skoro jedynš osobš na œwiecie, w moim życiu, jesteœ ty. Otworzyła usta, wodził językiem po jej wargach, aż chwycił je łapczywie. Przycisnšł jš do siebie i kołysał jš powoli, łagodnie. 156 - Wróć ze mnš do domu, Abby - szepnšł chrapliwie. - Chcę ci pokazać, co do ciebie czuję. - Ale... ale ja pracuję - zaprotestowała słabo. - Nastaw automatycznš sekretarkę i zamknij drzwi. Zadzwonimy do niego póŸniej - pożerał jš oczami. Była zbyt słaba, aby protestować. Napisała kartkę do Pettigrewa, zamknęła drzwi i bez słowa ruszyła z McCal- lumem. Ledwo zamknšł za nimi drzwi mieszkania, przycišg- nšł Abby i zaczšł jš całować. - Brakowało mi ciebie - szepnšł. Rozpišł jej suknię i gładził jej ciało. - Nie wiedziałem, że można tak tęsknić za kobietš - rozpišł jej stanik i œcišgnšł go powoli. W ciszy przyglšdał się jej piersiom, po czym jšł pieœcić je ustami, delikatnie, zmysłowo, aż objęła jego głowę i przegięła się, by czuć każdy cal jego ciała. - Rozbierz mnie - szepnšł. Zdjęła mu marynarkę i z goršczkowš niecierpliwoœciš rozpięła guziki koszuli. Zsunęła jš i wplotła palce w gęste włosy na jego piersi. - Prędzej -mruknšł. Pieœcił jej ciało dłońmi, czuł, jak drży pod jego dotykiem. Zsunęła mu spodnie, pochyliła się i rozwišzała sznu- rowadła. Chwycił jš w talii i osunęli się razem na miękki dywan. Wiła się pod jego pocałunkami, prosiła, błagała, póki nie poczuła, że jego ciepłe, ciężkie ciało wchodzi w niš. - Spójrz na mnie - szepnšł. Z cichym westchnieniem spojrzała mu prosto w oczy. - Kocham cię - powiedział głosem drżšcym z pożš- dania. - Kocham cię - szepnęła. 157 • *• Pomyœlała potem, że żadna kobieta na œwiecie nie była kochana tak czule, a jednoczeœnie gwałtownie i namiętnie, jak ona, na chłodnym, miękkim dywanie, na œrodku salonu