... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przeżył wiele przygód, które nie należą do tego opowiadania. W Gdańsku, uciekając przed karą za rozbicie dwóch żołnierskich łbów, schronił się na kupieckim statku z Lubeki. Pływał pod różną flagą, szukając fortuny, której nie znalazł. Znalazł przyjaciela, Polaka, dużo odeń starszego, który u wybrzeży Ameryki ocalił mu życie. Rozeszli się w roku 1762 w Hamburgu, skąd Rybak, zmęczony tułaczką po morzach i oceanach, które ukradły mu nogę, wrócił do kraju, korzystając z okazji, jaką były wozy komediantów wędrujących na WSChÓd. : r, v-.- ;:>,&>. . <•:,;, v?r?StLiitów SSfiSł? ł(«". - -/OS^: Niespełna dwa lata później Wilczyński również z morzem się pożegnał. Zszedł na ląd w Kłajpedzie, bez grosza i chory, i bez żadnych pomysłów. Jedynym majątkiem, jaki uratował ze swej odysei, był garłacz dziadka, pamiątka, z którą nie chciał się rozstać nawet podczas katastrofy okrętu, kiedy omal nie utonął. Cztery miesiące zabrało mu pielgrzymowanie do Warszawy. Gryzły go pchły, bolały odciski na poranionych stopach, upał mącił w głowie, dręczyła biegunka. Dotarł, zdychając z głodu. Nocą, gdy szukał legowiska pod 95 Barbakanem, opadły go łachmańskie zjawy z nożami w rękach. Trzech rozkwasił uderzeniami pięści i garłacza użytego jak pałka zanim inni nie wykręcili mu rąk i nie przytrzymali pod ścianą. Widząc przed sobą twarz oprawcy podchodzącego z bagnetem wycelowanym w jego brzuch, zrozumiał, że to koniec. Splunął tamtemu pod stopy i zaklął angielskim słowem, które było najohydniejszym życzeniem wrogowi śmierci jakie znał. W tym samym momencie z ciemności dobiegł ochrypły krzyk: — Stój! JIW1 ' W kręgu księżycowego światła pojawiło się brodate straszydło bez nogi i bez tej wściekłości, którą widział w oczach reszty. Przyglądali się sobie z niedowierza- niem. ' •- '•• ' :."' "- -•; •'-.' "•'->': ':'-••+ •'••'•••••'•:•. - ':-'• - „Wilk"?... — spytał brodacz. — Rybak?... — wyksztusił w odpowiedzi Wilczyński. Padli sobie w objęcia. Przyjaciel, członek tajnego bractwa żebraków, nakarmił go, a po tygodniu nauczył jeść za darmo z pałacowych sreber. Wykład Rybaka miał poziom uniwersytecki: — Wszystko można osiągnąć fortelem, my friend, trzeba tylko znać właściwy fortel. Do każdego zamka jest jakiś klucz. Są na przykład niepisane prawa, które szanują wszyscy i w tym cała mądrość, żeby je wykorzystać dla siebie. We Włoszech takie prawo pozwala sądowym urzędnikom zabrać bankrutowi cały dobytek za wyjątkiem jednej rzeczy: łóżka położnicy, na którym dopiero co urodziło się lub wkrótce urodzi się dziecko. Tego nie wolno mu tknąć. Niejedna sprytna rodzina okpiła komorników ładując najcenniejsze przedmioty w łoże ciężarnej baby albo matki niemowlęcia, jeśli szczęśliwie taka znajdowała się w domu. U nas podobne prawo zabrania wyrzucać nieproszonego gościa od weselnego stołu, jeśli już się przy nim znalazł, bo to przyniosłoby nieszczęście młodej parze. Możesz w spokoju ucztować za stołem bogaczy i... - A jak?... — Prosiłem, „Wilk", żebyś trzymał gębę zamkniętą póki mówię, więc trzymaj, bo stracę wątek i dalej będziesz w śmieciach żarł! Wymyśliłem to specjalnie dla ciebie, a nie jestem głupi, więc się nie trzęś, przewidziałem wszystko. Wiem, coś chciał rzec: jak się tam dostać i że nie ścierpiałbyś wyrzucenia za drzwi albo łaski pańskiej gdyby cię rozpoznano. Nie bój się, to też przewidziałem. Rzecz właśnie w tym, aby nikt nie poznał, żeś nieproszony. Na małych weselach to by nie przeszło, ale są wesela magnackie i wesela tych kupieckich i bankierskich nuworyszów, którzy się namnożyli odkąd caryca ubrała swego lalusia w gronostaje. Wiesz ilu jest gości na takim weselu? Nawet nie próbuj zgadywać. Pół tysiąca albo dwa razy tyle, albo i więcej! Żrą przez kilka dni mięsa, ryby i cudackie zagraniczne frykasy, kiedy połowa narodu przymiera głodem, widać w raju było dwóch Adamów i dwie Ewy, ci lepsi i ci gorsi. Ale nie o to teraz idzie, lecz o to, że biesiadują w kilkunastu salach i zęby pogubiłby ten, 96 który by chciał się rozeznać w imionach. Wejść też łatwo, bo do kościoła i do pałacu wchodzi tłum, a po prawdzie dwa tłumy: ten zaproszony przez rodzinę panny młodej i ten od pana młodego. Jedni nie znają drugich, przynajmniej nie wszystkich. Wystarczy mieć dobre maniery, gładki język i piękny strój, żeby być osą wśród os, nikt nie rozpozna. Ci od młodej będą cię brali za przyjaciela familii młodego i odwrotnie. Pojmujesz? Gadkę i maniery masz w sam raz, a strój dostaniesz ode mnie. Naobdzieraliśmy z sukienek tylu paniczyków, że będziesz mógł wybierać jak u krawca. No co, źle wymyśliłem? ^x — Dobrze wymyśliłeś, ale... o~^- Ale to dziwne, że nikt dotąd na to nie wpadł, takie to proste! Wszystko co najmądrzejsze jest proste, nażresz się do rozpuku. !'«: ; ; — Rybak... . .-., - . . . -.-..:. -- ....< .-• /:--»••,t-^'..--- • ' -:-.-:^- Co? ' -v.r-..\ -.-•.• — .W;K w. - .:/ .-.••:-;. :' — Korzystałeś już z tego? . •' .•-•' \t'^v^-:«on-"'-:-\c>v~«,;«^;-^ /'•-;'. — Nie. — Tak myślałem. Najpierw chcesz ten swój najmądrzejszy pomysł na kimś wypróbować i dopiero jak on nie dostanie w dupę... —- Przestań bredzić! Nie mogłem tego zrobić wcześniej, bo moi chłopcy to chamstwo, nadają się do obory, nie do pałacu, widziałeś sam