... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Yaeger ruszył w stronę miasta autostradą, zaraz jednak zjechał na Coney Island Avenue i zatrzymał się przed małą restauracją. Weszli do środka, usiedli przy stoliku i zawołali kelnerkę, która z podziwem wpatrywała się w olbrzymiego Chapmana. - Co dla panów? - Dla mnie łosoś, twarożek i rogaliki - rzekł Sandecker, Chapman wziął omlet z peklowaną wołowiną i salami, a Yaeger placek drożdżowy, zwany "duńczykier". Przez dłuższą chwilę milczeli, pogrążeni we własnych myślach. Gdy kelnerka przyniosła parującą kawę, Sandecker wrzucił do filiżanki kostkę lodu, by szybciej ochłodzić gorący płyn. - Co twoje maszyny mówią o czerwonym zakwicie? - spytał Yaeger a. - Wygląda to ponuro - odparł ekspert od komputerów, bawiąc się widelcem. - Zdjęcia satelitarne umożliwiły mi śledzenie ekspansji tych glonów. Przypomina to grę według zasady: "podwój stawkę". Zaczynasz od jednego pensa, następnego dnia masz dwa, a po miesiącu jesteś już miliarderem. Przy brzegach Afryki rejon zajęty czerwonym zakwitem powiększa się dwukrotnie w ciągu czterech dni. Dziś o czwartej rano glony pokrywały już dwieście czterdzieści tysięcy kilometrów kwadratowych wody. - W tym tempie - obliczył szybko Chapman - za trzy, cztery tygodnie zajęty będzie cały południowy Atlantyk. - Czy znacie już przynajmniej przyczynę? - Nie. Domyślamy się tylko, że rozmnażanie tej nowej mutacji wiciowców przyspiesza jakiś organometalik. - Organometalik? - Yaeger kiepsko się czuł w żargonie chemików. - Związek metalu i substancji organicznej - wyjaśnił Chapman. - Skąd on się tam bierze? - Najprawdopodobniej z odpadów przemysłowych i biologicznych. Synteza cząstek metalicznych i organicznych następuje albo na jakimś wysypisku, albo dopiero w wodzie Nigru. - A może to ścieki z jakiejś instytucji prowadzącej badania biogenetyczne? - podsunął Yaeger. - W zachodniej Afryce nikt takich badań nie prowadzi - odparł krótko Sandecker. - A jednak coś tu działa stymulująco - powiedział Chapman. - Zupełnie tak jak hormony. - Coś takiego, jak pożywka dla bakterii? - spytał Yaeger. Przerwali na chwilę rozmowę; kelnerka przyniosła zamówione potrawy i ponownie napełniła filiżanki kawą. - To nie to samo - podjął Chapman, gdy odeszła. - Pożywka pozwala po prostu przeżyć większej ilości organizmów. Tu natomiast zwiększają się, i to lawinowo, ich zdolności rozrodcze. Właśnie dlatego myślę, że nie mogą tego powodować zwykłe ścieki biologiczne, choćby o wielkiej wartości odżywczej. Sandecker rozsmarował na rogaliku grubą warstwę twarogu i położył na to plasterek łososia. - Coś mi się zdaje - mruknął - że już niedługo sławna plama ropy po wojnie irackiej będzie nam się wydawała małą brudną kałużą, o której nie warto mówić. - Co gorsza - rzekł Chapman - zupełnie nie wiemy, jak to powstrzymać. Bez dokładnej analizy wody z Nigru możemy tylko snuć przypuszczenia. Dopóki Rudi Gunn nie znajdzie igły w stogu siana i nie stwierdzi, kto ją tam wrzucił - mamy związane ręce. - Jakie są ostatnie wiadomości? - Na jaki temat? - mruknął Sandecker z pełnymi ustami. - Na temat naszych trzech przyjaciół na Nigrze! - Yaeger był nieco zirytowany obojętnością Sandeckera. - Od wczoraj satelita nie przekazuje od nich żadnych wiadomości ani wyników badań. Admirał rozejrzał się po wnętrzu baru, upewniając się, czy nikt ich nie słyszy. - Mieli małe nieporozumienie z flotą rzeczną Beninu. - Nieporozumienie? - spytał nieufnie Yaeger - Co się stało? Nie są ranni? - Zdaje się, że wyszli z tego cało - rzekł Sandecker. - Tamci chcieli ich zatrzymać i zrewidować. Zawaliłby się cały nasz plan. Nie mieli wyjścia, musieli podjąć otwartą walkę. Niestety stracili przy tej okazji systemy łączności. - Więc dlatego milczą... - mruknął Yaeger, już spokojniejszy. - Ze zdjęć satelitarnych Agencji Bezpieczeństwa Państwa wynika, że zniszczyli dwa benińskie ścigacze i helikopter, po czym dotarli szczęśliwie do granic Mali. - Mali? - Yaeger nagle całkiem stracił apetyt. - O Boże! Nigdy stamtąd nie wrócą! Cały ten kraj to jedna wielka katownia. Z tego co wiem, zajmuje pierwsze miejsce w Afryce w łamaniu praw człowieka. Złapią ich i powieszą na najbliższej palmie. - Właśnie dlatego chcemy się spotkać z Sekretarzem Generalnym ONZ - rzekł Sandecker. - A w czym ona może nam pomóc? - Nie wiem. Ale to ostatnia nadzieja, wszyscy inni odmówili pomocy. - Trudno się dziwić - zauważył Yaeger. - Ta ekspedycja była właściwie nielegalna. - Bo politycy nie chcieli zrozumieć, jak wiele od niej zależy - rzekł Chapman z goryczą. - Czy uwierzy pan, że chcieli powołać specjalną komisję Kongresu do badania tej sprawy? Cały świat stoi w obliczu zagłady, a światli mężowie stanu zaczęliby debatować i wygłaszać oracje! - Rzeczywiście - przytaknął Sandecker. - Przedstawiliśmy całą kwestię prezydentowi, Sekretarzowi Stanu i kilku kongresmanom. Błagaliśmy, żeby użyli swoich wpływów w Afryce, by umożliwić nam legalne, oficjalne badanie wód Nigru. Wszyscy odmówili. Yaeger popatrzył na niego przenikliwie. - A więc wysłał pan Dirka, Ala i Rudiego potajemnie, bez zgody naszych władz? - Nie miałem innego wyjścia. Nie mogłem czekać ani dnia dłużej. - Cholera! Jest gorzej, niż myślałem. - Właśnie dlatego szukamy pomocy w ONZ - rzekł Chapman. - Jeśli oni nie pomogą, to więcej niż pewne, że Gunn, Giordino i Pitt wylądują w malijskim więzieniu i nigdy stamtąd nie wyjdą. - A wyniki badań, na których tak strasznie nam zależy - dodał Sandecker - przepadną razem z nimi. Na twarzy Yaegera odmalował się wyraz gorzkiej ironii. - Wyniki badań? A więc to było ważniejsze niż ludzie? Poświęcił ich pan, admirale! Poświęcił pan swoich najlepszych przyjaciół! Sandecker odpowiedział spojrzeniem twardym jak skała