... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Skóra miała tam odcień nieco jaśniejszy niż ciało wokoło, zawsze o barwie kawy z mlekiem (golf, tenis, pływanie, a zimą opalanie się pod kwarcówką, zapewniały Cary' emu jednakową opaleniznę). Wydawało się jej, że owa nierówna plama miała nieco żółtawy kolor, tak jak zgrubienia na piętach jej stóp, kiedy było szczególnie gorąco i sucho. Dotknęła tego (tu, na chwilę, głos jej się załamał), po czym szybko cofnęła palec. Tkanka była szorstka, zrogowaciała i zadziwiająco twarda. Pancerz - przyszło jej natychmiast do głowy. - Nie sądzisz chyba, że ten Cygan mnie czymś zaraził, co? - spytał z zakłopotaniem w głosie Cary. - Grzybicą strzygącą, łuszczycą albo jakimś innym cholerstwem. - On dotknął twojej twarzy, a nie piersi, kochanie - odparła Leda. - A teraz ubierz się tak szybko, jak tylko możesz. Mamy brioche*. Włóż ciemnoszary garnitur z czerwonym krawatem i bądź elegancki, dobrze? Jesteś kochany. Dwa dni później zawołał ją do łazienki, a jego natarczywy głos, brzmiący jak krzyk, sprawił, że przybiegła natychmiast. Wszystko, co najgorsze, objawia się nam w łazience - pomyślał Billy. Cary * Brioche - zawijane ciasto pieczone na drożdżach, zawierające dużo jajek stał rozebrany do połowy, trzymając w ręku włączoną - i niemal zapomnianą - maszynkę, wpatrując się przestraszonymi oczami w lustro. Placek stwardniałej, pożółkłej skóry powiększył się - zamienił się w plamę, przypominającą trochę kształt drzewa, które rozrastało się na klatce piersiowej ku górze i w dół, w kierunku pępka. To zmienione ciało wystawało na kilka milimetrów i było pokryte rozległymi pęknięciami; kilka z nich wydawało się na tyle głębokich, że można w nie było włożyć krawędź dziesięciocentówki. Po raz pierwszy pomyślała, że to coś wyglądało jak łuski. I poczuła, że zbiera jej się na wymioty. - Co to jest? - prawie wrzasnął. - Leda, co to jest? - Nie wiem - stwierdziła, usiłując nadać głosowi spokojne brzmienie - ale musisz się zobaczyć z Michaelem Houstonem. To pewne. Jutro, Cary. - Nie, nie jutro -powiedział, nadal patrząc na siebie w lustrze i przyglądając się wystającej, rozciągniętej jak strzała plamie stwardniałego, pożółkłego ciała na swoim torsie. - Jutro może mi się polepszy. Jeśli nie, pójdę do niego pojutrze. Ale nie jutro. - Cary... - Podaj mi krem Nivea, Ledo. Zrobiła to i stała tam jeszcze przez chwilę, ale nie mogła znieść widoku, jak rozsmarowywał białą maść po tym zesztywniałym pożółkłym ciele - i uciekła do swojego pokoju. Powiedziała Halle-ckowi, że właśnie wtedy po raz pierwszy naprawdę czuła radość, że mieli osobne łóżka. Cieszyła się, że Cary, obracając się podczas snu, nie będzie mógł jej dotknąć. Dodała, że przez wiele godzin nie mogła usnąć, słuchając miękkiego skrob, skrob jego palców przesuwających się w tę i z powrotem po tym obcym ciele. Następnego wieczoru powiedział, że jest lepiej; kolejnego dnia stwierdził, że zauważył dalszą poprawę. Miała wrażenie, że powinna dostrzec wyraz skrywania prawdy w jego oczach... i zrozumieć, że okłamywał siebie bardziej niż ją. Nawet w sytuacji ekstremalnej Cary pozostał takim samym egoistycznym skurwielem, jakim był 83 zawsze. Ale nie tylko on ponosi za to winę, stwierdziła ostro, w dalszym ciągu nie odwracając się od baru, przy którym obecnie stała, bawiąc się bez celu kieliszkami. Przez lata wytworzyła swój własny, oryginalny egoizm. Pragnęła i potrzebowała złudzeń tak samo jak on. Trzeciego wieczoru wszedł do ich sypialni w samych tylko spodniach od piżamy. W jego oczach krył się ból, łagodność i otępienie. Czytała ponownie jeden z kryminałów Dorothy Sayers -jej ulubionej pisarki - i kiedy go zobaczyła, upuściła książkę. Chciała krzyknąć, ale nagle zabrakło jej tchu. Billy pomyślał, że ludzkie reakcje nie są tak bardzo odosobnione, choć ktoś mógłby się przy tym upierać. Cary Rossington najwyraźniej podobnie jak on przeszedł okres oszukiwania siebie, po którym nastąpiła dramatyczna chwila załamania, kiedy prysły wszelkie nadzieje i złudzenia. Leda zobaczyła tę twardą, żółtą skórę (łuski - teraz nie mogła nazwać tego inaczej), pokrywającą większość klatki piersiowej Cary'ego i cały jego brzuch. Była obrzydliwa, zgrubiała i wystająca jak spalona tkanka. Szczeliny biegły zygzakami, przecinając się we wszystkich kierunkach, głębokie i czarne, a im dalej w głąb, tam gdzie nie miałbyś ochoty zajrzeć, zmieniały barwę na różowawo-czerwoną. I choć w pierwszej chwili mogłeś sądzić, że te pęknięcia są równie rzadkie jak szczeliny w leju po bombie, po kilku chwilach przyglądania się stwierdzałeś, że było inaczej. Na każdej krawędzi stwardniałe żółte ciało unosiło się nieco wyżej. Łuski. Nie rybie, ale gadzie -jak niski jaszczurki, aligatora albo iguany. Większa część skóry znikła, pogrzebana pod żółto-czamym pancerzem, a wykrzywione pasmo tego dziwnego, nowego ciała sięgało Cary'emu od piersi, pod pachę i kończyło się na plecach, jak zaciśnięty szpon jakiegoś ohydnego, niewyobrażalnego potwora. Jego pępek również znikł. I... - Opuścił spodnie od piżamy - stwierdziła. Zajmowała się teraz trzecim drinkiem, popijając go jak ptaszek, krótkimi, drobnymi łyczkami. W jej oczach pojawiły się znowu łzy, ale to było wszystko. - Właśnie wtedy znów odzyskałam głos. Zaczęłam krzyczeć, aby przestał, i zrobił coś... ale zdążyłam zobaczyć, że to sięgało długimi 84 żółtymi palcami w stronę jego krocza. Nie dotykało jeszcze jego członka... w każdym razie wtedy jeszcze nie... ale w miarę jak postępowało, jego owłosienie łonowe znikło; zajęły je te żółte, twarde łuski. - Wydawało mi się, że mówiłeś o poprawie - stwierdziłam. - Naprawdę tak sądziłem - odparł. I następnego dnia umówił się na wizytę u Houstona. A ten prawdopodobnie - pomyślał Halleck - opowiedział mu historyjkę o chłopaku z. college'u, który nie miał mózgu, i staruszce z trzecimi zębami. A potem spytał,czy nie mialby ochoty na mucha. W tydzień później Rossington spotkał się z najlepszymi dermatologami z Nowego Jorku. Z miejsca stwierdzili, że wiedzą, co mu jest, i zarządzili "ostre" badania i prześwietlenia. Łuskowata tkanka bez przerwy się powiększała i rozrastała. Rossington powiedział, że to nie jest bolesne. Jedyne, co czuł, to delikatne swędzenie na krawędziach ciała pomiędzy starą skórą a tym przerażającym, nowym najeźdźcą. Zrogowaciałe dało było absolutnie nieczułe