... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Opowiada się, że sprawiło to dziecko, które wyszło na mury Orleanu, żeby się pobawić, i przypadkowo odpaliło pocisk z moździerza. I jedyna kamienna kula trafiła w to jedno okno, av którym stał gwałciciel światowego prawa! Bóg to sprawił, mówił Poulengy. jehannette: Przypuszczam, że to także Bóg zesłał Henrykowi Monmouth hemoroidy Co ją uderzyło, to to, że ten hrabia Salisbury zginął w ten sam sposób, w jaki zginął ^wieśniak, mąż Mengette, Collot, przypadkowo, od jakiegoś dalekiego strzału. To także sprawiło, że ów nowy świat stawał się jakiś prostszy, lepiej dający się kształtować niż stary. bertrand: Dziecko! Niewinne dziecko odpaliło pocisk z moździerza! jehannette. To ładna opowieść. Nie zmieniłabym jej na ich miejscu. bertrand: Co się z tobą dzieje? 110 Joanna dArc iihannette: Więc ten Jean de Metz chce wyjechać \aucouleurs? bkrtrand: Rozmawiałem z nim o tym tylko ogólnie. We zdaje się, że on ma ochotę. D'Ourches nie może puścić okolicy. Jego ojciec choruje, a on sam chce ilu^lądać żniw w przyszłym roku. iihannette: Ale ten Jean de Metz nie ma nic do doglądania. hbrtrand: To prawda. jehannette: On będzie uważał zgwałcenie mnie za świetny dowcip. hertrand: Jestem pewien, że mu to można wyperswadować. On nie jest taki zły. jehannette: Dobrze. Pojadę z nim. bertrand: Nie wydajesz się wdzięczna. jehannette: Co wdzięczność ma z tym wspólnego? Hedziesz miał podróż pełną wrażeń. BERTRAND: Hm. Pomyślał, że zrezygnowałby z niej, gdyby miał szansę wycofania się. r o nowym roku Jehanne Lassois spodziewała się ilziecka. Na Trzech Króli Lassois, tak jak mu polecił Poulengy, wstąpił po Jehannette. Dziewczyna nie pakowała żadnych spódnic, usiłowała sprawiać wrażenie, że nie będzie jej tylko przez kilka dni. jakub: Pojedziesz do Vaucouleurs? Zapytał o to ze smutkiem. Od ubiegłego sierpnia stało się to jej sprawą, czy jedzie, czy nie jedzie do Yaucouleurs. Ale tlał jej do poznania, że te wędrówki bardzo trapią jej ojca. jehannette: Nie mam się w co ubrać na tę podróż. Pokazała mu próżne ręce. Lassois nic nie mówił. Dopiero gdy przejeżdżali przez Greux i byli już w bezpiecznej odległości od domu, zaczęła żegnać się z ludźmi 111 Thomas Keneauy Joanna dArc naprawdę. Mała wdowa Mengette stała na słońcu wśród iskrzącego się śniegu w ogrodzie teściowej. Dziewczyna podeszła do niej i zaczęła płakać u kolan Mengette. mengette: Co się stało? Jedziesz przecież tylko do połogu. jehannette: Odjeżdżam. Ale nie mów Jakubowi. Może za jakiś miesiąc... Pożegnała się uroczyście z Guillemette'ami, którzy wyszli na zaśnieżone podwórze, i z Jeanem Waltrinem z Greux. Lassois zdawał sobie sprawę, że dziewczyna odrabia w ten sposób pobieżne pożegnanie się z Jakubem i Zabillet. De Poulengy poprosił generała de Baudricourt, żeby do swego styczniowego sprawozdania dołączył memorandum tej treści: Pragną przypomnieć Waszej Królewskiej Łaskawości, że w maju ubiegłego roku przybyła tu pewna dziewica, która posiada podobno zdolności wróżbiarskie, i prosiła o eskortą do Was. Twierdziła, że jest ową Dziewicą z Dą-bowego Lasu z proroctwa Merlina. Jest to osoba bardzo szorstka, chodzi na mszą i nie miewa ataków. Powiada, że słyszała Głosy nakazujące jej zaprowadzić Was do Reims. Jeśli Wasza Królewska Mość zechciałaby ją wybadać, mógłbym jej dać eskortą złożoną z oficerów tego garnizonu, którzy chcą dołączyć do armii nad Loarą. Ja oczywiście wybadam ją tutaj tak dokładnie, jak tylko bądą mógł, żeby sprawdzić jej osobowość polityczną i moralną Nazywają ją pucelle, lecz białą pucelle... W połowie stycznia Lassoisom urodził się chłopak, a biedny Durand ucałował jego główkę i zaraz zabrał Jehannette do Vaucouleurs. Matka le Royer czekała na nich na ulicy. Drżała z zimna i ślizgała się w sabotach po oblodzonych kamieniach. 112 matka le royer: Jest tutaj ten szlachcic Bertrand, od >>dnia przychodzi tu co dzień po południu. (Złościło ją ¦ > h hą, że przez cały czas ma tego szlachcica w domu.) potrzeba, żeby ważni ludzie rozmawiali z tobą tutaj. My nie mamy dokąd pójść, żebyście mogli porozmawiać »pokojnie. Chyba na mróz. W lecie, to co innego... kirtrand: Jak się masz, Jehannette. u hannette: Nie jestem już Jehannette, nie jestem już małą dziewczynką. Mów mi lepiej: Jehanne. Nikt nie n.izywa starej panny Jehannette. hertrand: Dziękuję, że ją przyprowadziłeś, Durand. Postąpiłeś lepiej, niż myślisz. Dzisiaj Bertrand sprawiał wrażenie pełnego wiary i energii. Lassois bronił się przed podziękowaniami rycerza, osła-mając przed nimi głowę odwróconymi dłońmi, które kładł U czole. bertrand: Rozmawiałem o Orleanie z d'Ourchesem i / generałem. Miasto jest teraz w centrum całego układu. I) tak: 'ORLEAN Sheims o Oim o Na stole leżał pył foluszniczy, przenikający z górnego piętra. Bertrand narysował na nim plan. bertrand: Tutaj jest rzeka, a tutaj, na pomocnym brzegu, jest Orlean. Tu na dole jest Chinon, a tutaj Blois, gdzie mają zebrać się wojska z odsieczą, a tutaj Gien, gdzie 113 Thomas Keneally znajduje się garnizon królewski To jest miejsce do którego pojedziemy najpierw, gdy dotrzemy do Loary. No, a Reims jest tutaj, tak jak ci mówiłem. Wskazał na górny rog stołu z prawej strony, kilkakrotni ^tnkaiac weń wskazującym palcem, żeby podkreślić, iż święte miasto jest wyspą niemożliwości. Matce le Royer nie podobało się to postępowanie z jej stołem Nazwy byty jej nie znane, a cała mapka - była 0 tym przekonana - mogła oznaczać coś nieczystego