... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. - Nie! -jêknê³a, kiedy przekroczy³ próg. Cisnê³a pistolet na dywan i kopnê³a go tak mocno, ¿e przelecia³ przez ca³y pokój i odbi³ siê z ha³asem od drzwi szafy. - Martie, to ja. - WyjdŸ st¹d, odejdŸ, odejdŸ. - Dlaczego siê mnie boisz? - Bojê siê siebie! - Jej palce grzeba³y w magazynku, wyjmuj¹c kolejny nabój. - Na mi³oœæ bosk¹, uciekaj! - Martie, co... - Nie zbli¿aj siê do mnie, nie, nie ufaj mi - wyszepta³a g³osem tak s³abym, dr¿¹cym i natarczywym jak chodz¹cy po linie cyrkowiec, który traci równowagê. - Jestem ob³¹kana, kompletnie ob³¹kana. - Kochanie, pos³uchaj, nigdzie nie pójdê, dopóki siê nie dowiem co tu siê sta³o - powiedzia³ Dusty i zrobi³ nastêpny krok w jej kierunku. Z rozpaczliwym kwileniem rzuci³a kulê i na wpó³ opró¿niony magazynek, a potem pobieg³a do ³azienki. Ruszy³ za ni¹. - Proszê - b³aga³a Martie, próbuj¹c zamkn¹æ mu drzwi przed nosem. Jeszcze przed minut¹ Dusty nie potrafi³by sobie wyobraziæ sytuacji, w której móg³by u¿yæ si³y wobec Martie; teraz ¿o³¹dek podchodzi³ mu do gard³a, kiedy siê z ni¹ mocowa³. Wsuwaj¹c kolano miêdzy drzwi a futrynê, próbowa³ wcisn¹æ siê do œrodka. Nagle zaniecha³a oporu i cofnê³a siê. Drzwi otworzy³y siê tak gwa³townie, ¿e o ma³o nie upad³. £api¹c drzwi, które odskoczy³y od gumowego ogranicznika, Dusty nie spuszcza³ wzroku z Martie. Namaca³ kontakt i zapali³ fluoryzuj¹cy panel nad umywalkami. Ostre œwiat³o odbi³o siê od luster, od porcelany, od bia³ych i zielonych p³ytek ceramicznych. Od niklowanej armatury, lœni¹cej jak chirurgiczna stal. Martie opiera³a siê o szklan¹ kabinê prysznica. Oczy zamkniête. Twarz œci¹gniêta. D³onie zwiniête w piêœci i przyciœniête do skroni. Jej usta porusza³y siê szybko, ale nie dobywa³ siê z nich ¿aden dŸwiêk, jakby oniemia³a z przera¿enia. Dusty pomyœla³, ¿e znowu siê modli. Post¹pi³ trzy kroki i dotkn¹³ jej ramienia. Jej oczy, przejrzyœcie b³êkitne i niespokojne jak wzburzone morze, otworzy³y siê raptownie. - OdejdŸ! Wstrz¹œniêty jej wybuchem, us³ucha³. Uszczelka na drzwiach kabiny rozklei³a siê z g³oœnym cmokniêciem, a Martie przest¹pi³a ty³em wysoki próg i wesz³a pod prysznic. - Nie wiesz, co zrobiê, mój Bo¿e, nie mo¿esz sobie wyobraziæ, nie mo¿esz nawet pomyœleæ, jakie to bêdzie straszne, jakie potworne. Zanim zd¹¿y³a zamkn¹æ drzwi kabiny, wyci¹gn¹³ rêkê i przytrzyma³ je. - Martie, nie bojê siê ciebie. - A powinieneœ, musisz. Oszo³omiony wyb¹ka³: - Powiedz mi, co siê dzieje. Promieniste pr¹¿ki w jej b³êkitnych têczówkach przypomina³y pêkniêcia w grubym szkle z czarnymi Ÿrenicami jak dziury po kulach w œrodku. Zaczê³a wyrzucaæ z siebie niesk³adne zdania: - Jest we mnie du¿o wiêcej, ni¿ ci siê zdaje, gdzieœ w œrodku jest inna ja, pe³na nienawiœci, gotowa raniæ, ci¹æ, rozbijaæ, a jeœli nie ma ¿adnej innej, jeœli jestem tylko ja, to nie jestem t¹ osob¹, któr¹ zawsze myœla³am, ¿e jestem, jestem czymœ pokrêconym i strasznym, strasznym. W najgorszych snach i w najbardziej rozpaczliwych momentach swego ¿ycia na jawie Dusty nigdy nie by³ tak g³êboko przera¿ony, a w swojej prywatnej ocenie siebie jako mê¿czyzny nigdy nie dopuszcza³ mo¿liwoœci, ¿e móg³by byæ tak upokorzony przez strach jak w tej chwili. Czu³, ¿e Martie, ta Martie, któr¹ tak dobrze zna³, oddala siê od niego, w niewyt³umaczalny, lecz nieuchronny sposób zapada siê w psychiczny wir, dziwniejszy ni¿ jakakolwiek czarna dziura na odleg³ym krañcu wszechœwiata, a jeœli nawet jakaœ czêœæ jeJ pozostanie, kiedy wir siê zamknie, bêdzie tak samo niedostêpna jak obca forma ¿ycia. Choæ a¿ do tej chwili Dusty nie zdawa³ sobie sprawy ze swej podatnoœci na strach, zawsze rozumia³, jak posêpny by³by ten œwiat, gdyby nie by³o na nim Martie. Perspektywa ¿ycia bez niej, smutnego i samotnego, budzi³a przera¿enie, które go obezw³adnia³o. Martie odsunê³a siê od szklanych drzwi i wcisnê³a w k¹t kabiny, z rêkoma skrzy¿owanymi na piersiach i zwiniêtymi w piêœci d³oñmi. Wszystkie jej koœci zdawa³y siê wychodziæ na powierzchnie - kolana, biodra, ³okcie, obojczyk, czaszka - jakiH szkielet chcia³ wyzwoliæ siê ze zwi¹zku z reszt¹ cia³a. Kiedy Dusty wszed³ do kabiny, Martie zaprotestowa³a s³abo. - Nie, och, proszê, proszê, nie. - Mogê ci pomóc. £kaj¹c, z wykrzywion¹ twarz¹, obwis³ymi i dr¿¹cymi wargami, prosi³a: - Kochany, nie. Nie podchodŸ. - Cokolwiek to jest, mogê ci pomóc. Kiedy wyci¹gn¹³ rêkê, Martie osunê³a siê po œcianie i usiad³a na pod³odze. Dalej nie mog³a ju¿ od niego uciec. Ukl¹k³ przy niej. Gdy po³o¿y³ rêkê na jej ramieniu, zatrzês³a siê konwulsyjnie. - Kluczyk! -Co? - Kluczyk! Kluczyk! Uwolni³a piêœci z kleszczy ramion i podnios³a je na wysokoœæ twarzy. Zaciœniête palce rozwar³y siê, ukazuj¹ce pust¹ praw¹ d³oñ, potem pust¹ lew¹, a Martie przygl¹da³a siê im ze zdumieniem, jakby magik sprawi³, ¿e z jej d³oni zniknê³a moneta lub jedwabna chustka, a ona niczego nie poczu³a. - Mia³am go, nadal mam, kluczyk od samochodu, gdzieœ! Gor¹czkowo obmacywa³a kieszenie d¿insów. Dusty przypomnia³ sobie, ¿e widzia³ kluczyk le¿¹cy na pod³odze obok szafki nocnej. - Upuœci³aœ go w sypialni. Spojrza³a na niego z niedowierzaniem, lecz potem jakby wróci³a jej pamiêæ. - Przepraszam. Co ja chcia³am zrobiæ. Wbiæ, przekrêciæ. O Chryste Panie. Wzdrygnê³a siê. Wstyd pojawi³ siê w jej oczach i sp³yn¹³ na twarz, zabarwiaj¹c lekkim rumieñcem nienaturalnie bia³¹ skórê. Kiedy Dusty próbowa³ otoczyæ j¹ ramionami, Martie opieraj¹c siê, ostrzegaj¹c go zapalczywie, aby jej nie ufa³, aby chroni³ oczy, poniewa¿ nawet jeœli wyrzuci³a kluczyk od samochodu, nadal ma akrylowe paznokcie, wystarczaj¹co ostre, by go oœlepiæ. I nagle zaczê³a zrywaæ te paznokcie, skrobi¹c akrylem o akryl z owadzim chrzêstem. W koñcu Dusty otoczy³ j¹ ramionami i przytuli³ mocno do siebie, jakby jego uœcisk móg³ przywróciæ jej poczucie rzeczywistoœci