... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Barras zdecydował, że pozwoli najpierw przemówić Kereli, choć wielu zgromadzonych odruchowo patrzyło w jego stronę, szukając otuchy, pomocy, czegokolwiek. – To najcięższe chwile w naszym życiu – zaczęła Kerela i szum głosów ustał natychmiast. – Nasi ludzie... Wasi ludzie umierają setkami, wrzucani do Całunu-Demonów przez bandę morderców pragnących zniszczenia tego kolegium. Jednak usunięcie Całunu oznacza narażenie życia każdego jednego Julatsańczyka. – Ale jak nie będzie Całunu, przestaną zabijać – odezwał się głos z tłumu. Inni głośno dołączyli swoje poparcie. – Naprawdę? – zapytała Kerela. – Jak myślicie, dlaczego Wesmeni zabijają najmłodszych, najstarszych i kobiety nie mogące już rodzić dzieci? To najeźdźcy. Jeńcy, których nie można do niczego wykorzystać to dla nich tylko kolejne brzuchy do wykarmienia i więcej wrogów do pilnowania. Dzieci mogliby jeszcze sprzedać jako niewolników gdzieś za Oceanem Południowym, ale reszta? Niepotrzebne obciążenie. A teraz nie mogą sobie na to pozwolić. Patrzę teraz na was i wiem, że jeśli usuniemy Całun, nim będziemy gotowi do działania, to co trzecie z was umrze. Jeśli ktoś nie wierzy, jak starannie Wesmeni wybierają swoje ofiary, niech przyjdzie o zmroku do północnej bramy. – Nie możemy przecież tak siedzieć i patrzeć, jak rosną stosy trupów – zaczął rzecznik zgromadzonych, młody mężczyzna o brązowych włosach imieniem Lorron. – Chyba rozumiesz. – Tak, rozumiem. I dziwię się, że nie wiecie nic o planach, nad którymi pracujemy. Stoisz tu z jednym z gwardzistów, a już wkrótce generał Kard wyda mu stosowne rozkazy, a jednak najwyraźniej powiedział ci bardzo niewiele albo nic w ogóle. – Kerela patrzyła teraz na żołnierza, widać było wyraźnie, jak jego harda postawa zmiękła pod twardym spojrzeniem elfki. – Mam nadzieję, że nie ograniczyłeś się jedynie do rozsiewania niepokojów – zwróciła się łagodnie. – Powiem ci, w czym tkwi problem – odparł żołnierz. Barras czuł, że Kard spiął się w sobie, ale mógł sobie tylko wyobrazić wyraz jego twarzy. – Wygląda na to, że robicie wszystko, by tylko ochronić wasze kolegium. Nawet jeśli oznaczałoby to śmierć dla wszystkich jeńców. – Tak, ale ty też znalazłeś schronienie wewnątrz tych murów. Czy mam rozumieć, że to położenie już ci nie odpowiada? – koniuszki uszu Kereli poczerwieniały. Barras wiedział, że zbliża się wybuch. To była tylko kwestia czasu. – Powiedz mi – głos Starszego Maga Julatsy był lodowato spokojny. – Co chciałbyś, żebyśmy zrobili? – Walczcie! – podniesionemu głosowi żołnierza towarzyszył pomruk tłumu. – Na podziemnych bogów, cóż innego? Kerela pokiwała głową. – Rozumiem. I, jak sadzę, uważasz, że zwyciężymy, pomimo tak wielkiej przewagi wroga, prawda? – Możemy spróbować. Mamy magię – wtrącił Lorron. – I użyjemy jej, gdy nadejdzie na to czas! – zagrzmiała Kerela, a niesamowita moc i donośność jej głosu sprawiła, że cały tłum cofnął się. Barras zwalczył cisnący się mu na usta uśmiech. Kerela ciągnęła dalej. – Czy myślicie, że pragnę tylko stać i patrzeć, jak umierają niewinni Julatsańczycy? Naprawdę tak myślicie? Ale obawiam się, że muszę. Bo ponad połowa moich magów jest niezdolna do rzucania z powodu obrażeń, fizycznych i duchowych, jakie odnieśli właśnie po to, abyście wy mogli teraz stać tutaj cali i zdrowi. Generał Kard przygotował plan ataku, ale łóżka są jeszcze pełne rannych. Mam im pozwolić umrzeć? Czy z jakiegoś powodu są mniej ważni niż ci za murami? Kolegium Dordover wysłało żołnierzy i prawdopodobnie też magów, aby nam pomogli. Nie sądzicie, że powinniśmy na nich zaczekać? A może omówimy szczegółowo nasze plany tu, na dziedzińcu, pod okiem tej przeklętej wieży, aby wróg poznał dokładnie nasze zamiary? Kerela wskazała wesmeńską machinę, obsadzoną wojownikami dniami i nocami, którą nawet teraz przesuwano na pozycję umożliwiającą lepszą obserwację toczącej się dysputy. Po chwili zaś mówiła dalej