... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wyobraził ich sobie i na samą myśl otrząsnął się. Wszyscy bohaterowie znad Okrągłego Morza prędzej czy później przekraczali bramy Ankh-Morpork. Większość pochodziła z barbarzyńskich plemion zamieszkujących skute lodem krainy wokół Osi, gdzie bohaterowie byli głównym towarem eksportowym. Niemal wszyscy nosili prymitywne magiczne miecze o niewytłumionych wibracjach na płaszczyźnie astralnej, powodujących potworne zamieszanie przy każdym subtelniejszym eksperymencie z magii stosowanej. Jednak nie to Rincewind miał im za złe. Był czarnoksięskim nieudacznikiem, więc nie przejmował się, że samo pojawienie bohatera u bram miasta powoduje w całej Dzielnicy Magów wybuchy retort i materializację demonów. Nie. W bohaterach nie podobało mu się, że byli zawsze samobójczo posępni na trzeźwo i morderczo obłąkani po pijanemu. I było ich zbyt wielu. Najpopularniejsze trasy bohaterskich wypraw w okolicach miasta stawały się w sezonie wręcz zatłoczone. Mówiło się o planowanym podziale na turnusy. Potarł palcem nos. Jedyni bohaterowie, których jakoś znosił, to Bravd i Łasica, w tej chwili poza miastem, oraz Hrun Barbarzyńca, który według standardów Osi był niemal intelektualistą, ponieważ umiał myśleć nie poruszając wargami. Aktualnie Hrun podobno wędrował gdzieś po obrotowej stronie. - Widziałeś kiedy barbarzyńcę? - zapytał w końcu Rincewind. Dwukwiat pokręcił głową. - Tego się obawiałem. Oni są... Na ulicy rozległ się tupot biegnących stóp, a z dołu nowe wrzaski. Zaraz potem nastąpiło jakieś poruszenie na schodach. Drzwi odskoczyły, zanim Rincewind zdążył zebrać się w sobie i rzucić do okna. Jednak zamiast na obłąkanego chciwością szaleńca, jakiego oczekiwał, spojrzał prosto w krągłą, czerwoną twarz sierżanta milicji. Odetchnął z ulgą. Naturalnie. Milicja zawsze baczyła, by nie mieszać się do bójek zbyt wcześnie, póki nie zyskała miażdżącej przewagi. Praca gwarantowała emeryturę i przyciągała ludzi ostrożnych i rozważnych. Sierżant obrzucił niechętnym wzrokiem Rincewinda, a zaraz potem zaciekawionym Dwukwiata. - Widzę, że tutaj wszystko w porządku - stwierdził. - Jak najlepszym - potwierdził Rincewind. - Pewnie coś was zatrzymało? Sierżant zignorował pytanie. - A więc to jest ten cudzoziemiec? - upewnił się. - Właśnie wychodziliśmy - wyjaśnił szybko Rincewind i przeszedł na trob. - Dwukwiat, moim zdaniem powinniśmy pójść na obiad gdzie indziej. Znam kilka niezłych miejsc. Wyszedł na korytarz krokiem tak pewnym, na jaki tylko mógł się zdobyć. Dwukwiat ruszył za nim, a po kilku sekundach sierżant zakrztusił się nagle. To Bagaż zamknął wieko, wstał, przeciągnął się i pomaszerował za swoim panem. Milicjanci wynosili ciała z sali na parterze. Nikt nie pozostał żywy. Milicja dopilnowała tego, zostawiając walczącym dość czasu na ucieczkę tylnym wyjściem. Ten zgrabny kompromis ostrożności i sprawiedliwości opłacał się obu stronom. - Kim są ci ludzie? - spytał Dwukwiat. - No wiesz, po prostu ludzie - odparł Rincewind. I zanim zdążył się powstrzymać, jakaś część jego mózgu, która akurat nie miała nic do roboty, opanowała usta i dodała: - Właściwie bohaterowie. - Naprawdę? Kiedy jedna noga ugrzęźnie człowiekowi w Szarej Miazmie H'rull, łatwiej jest postąpić jeszcze o krok i zatonąć niż przedłużać walkę. Rincewind poddał się. - Tak. Ten tam to Erig Wręcemocny, a tamten to Czarny Zenell... - Czy jest tu Hrun Barbarzyńca? - Dwukwiat rozglądał się gorączkowo. Rincewind nabrał tchu. - To tamten za nami. Ogrom tego kłamstwa tak był przytłaczający, że jego wibracje przez jedną z niższych płaszczyzn astralnych sięgnęły aż do Dzielnicy Magów. Tam zderzyły się z potężną stojącą falą mocy, zawsze obecną w tej okolicy. Nabierając wielkiej prędkości przeskoczyły Okrągłe Morze i dotarły do samego Hruna Barbarzyńcy, który akurat walczył z parą gnolli na pokruszonej półce skalnej wysoko w Górach Caderack. Poczuł chwilowy i niewytłumaczalny niepokój. Dwukwiat tymczasem podniósł wieko Bagażu i właśnie wyjmował ciężki czarny sześcian. - Niesamowite - powtarzał. - W domu nigdy mi nie uwierzą