... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W oddali dostrzegli łunę światła. Jupiter gestem dał znak Pete'owi, by zwolnił. Źródło światła znajdowało się w otworze w bocznej ścianie szybu. Duża sterta większych i mniejszych kamieni leżała wokół otworu. Odgłos kopania był coraz wyraźniejszy. Chłopcy przycupnęli za zwałowiskiem kamieni i ostrożnie zajrzeli do otworu. Ostre światło zmusiło ich do zmrużenia oczu. W tym samym momencie rozległ się znowu jęk, tak głośny, że odruchowo zatkali uszy. Rozniósł się echem wokół nich i powoli zamarł w oddali. - O rany - szepnął Pete - aż mnie uszy rozbolały. - Patrz! - syknął Jupiter, łapiąc Pete'a za ramię. Ich wzrok przystosował się już do jasnego światła. W niewielkiej odległości zobaczyli pochyloną sylwetkę z szuflą w ręce. Pete wstrzymał oddech. Człowiek wyprostował się nagle, odrzucił szuflę i ujął kilof. Przez moment jego twarz była widoczna w świetle latarni, a także białe włosy i długa, siwa broda - stary Ben Jackson. ROZDZIAŁ 15 Część tajemnicy zostaje rozwiązana Przez otwór w ścianie Pete i Jupiter obserwowali starego Bena pracującego w ukrytej grocie. Regularnie co kilka minut jęk uderzał w ich uszy, ale Ben zdawał się być nań zupełnie obojętny. Nie przestawał walić kilofem w stertę głazów i ziemi. - Popatrz - szepnął Jupiter - to wygląda jak usypisko skalne. - I to duże - odszepnął Pete. - Zauważ, że krawędzie skał są ostre i czyste. To musiało powstać bardzo niedawno. Ben pracował uporczywie, nieświadom wpatrzonych w niego oczu. Brał zamach kilofem z wigorem i zdumiewającą jak na jego wiek siłą. Po pewnym czasie odłożył kilof i znowu ujął szuflę. - Jupe, widziałeś jego oczy? - syknął Pete. Oczy starego poszukiwacza błyszczały w świetle latarni. Była w nich jakaś dzika zapamiętałość, podobnie jak poprzedniego wieczoru, gdy ostrzegł ich przed Staruchem. - Gorączka złota - powiedział cicho Jupiter - a raczej w tym wypadku, diamentów. Czytałem, że poszukiwacze popadają w rodzaj opętania, kiedy myślą, że natrafili na drogocenną żyłę. Mogą być niebezpieczni, gdy coś lub ktoś chce im przeszkodzić lub ich powstrzymać. - Mój Boże - westchnął Pete. Stary Ben kopał teraz w stercie kamieni obluzowanych kilofem. Nabierał kamienie na szuflę i rzucał je na ukośnie ustawione sito. Co pewien czas pochylał się i podnosił coś z pyłu. Oglądał podniesiony przedmiot, śmiał się jak szalony i wkładał go do skórzanego woreczka, leżącego koło latarni. - Czy to są diamenty? - zapytał Pete szeptem. - Przypuszczam - odpowiedział cicho Jupiter. Ben był tak zaabsorbowany swoim zajęciem, że prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi, nawet gdyby rozmawiali głośno. Woleli jednak nie ryzykować. - Znalazł więc kopalnię diamentów - powiedział Pete. Jupiter zmarszczył czoło w zamyśleniu. - Na to wygląda, Pete, tylko... - Cóż to może być innego? Nadział się na żyłę diamentów i wie, że znajduje się ona na terenie Rancza Krzywe Y. Gdyby się ktoś o tym dowiedział, musiałby się co najmniej dzielić z Daltonami, no nie? Prawdopodobnie prawnie wszystko należy do Daltonów. Kopie więc po nocach i odstrasza wszystkich od jaskini. Jupiter skinął powoli głową. - Słusznie. To by wyjaśniło wszystko z wyjątkiem... - Dlaczego jaskinia jęczy i dlaczego przestaje, kiedy ktoś do niej wchodzi? - wtrącił Pete. - Nie to miałem na myśli - odparł Jupiter. - Ale wydaje mi się, że mogę wyjaśnić, dlaczego jęki ustają. Widzisz, szeryf i pan Dalton na pewno znaleźli ten szyb. Nie znaleźli tylko miejsca, w którym pracuje Ben. Pete otworzył usta, by zadać pytanie, i właśnie rozległo się głośne dzwonienie. - Stary Ben rzucił szuflę i z zadziwiającą szybkością pobiegł do małej skrzynki stojącej koło latarni. Dotknął w niej czegoś i dzwonek zamilkł. Podniósł latarnię i woreczek skórzany i skierował się wprost do dziury w ścianie, za którą przykucnęli Pete i Jupiter. - Szybko, Pete! - szepnął Jupiter nagląco. Chłopcy wycofali się za stertę kamieni. Zaledwie zdołali się za nią ukryć, Ben wszedł do szybu. Odłożył na bok latarnię i woreczek i ujął leżącą tu długą stalową sztabę, której chłopcy przedtem nie zauważyli. W tym momencie rozległo się: - Aaaaa-uuu-uu! Tym razem jęk urwał się szybciej. Stary Ben, posługując się sztabą jak dźwignią, wtoczył do otworu w ścianie wielki okrągły głaz. Nie było teraz śladu po otworze. - Już wiem, co miałeś na myśli - szepnął Pete. - Nikt by się nie domyślił, że w tej ścianie jest dziura. Okrągły głaz wpasował się idealnie w wyłom, jakby zawsze tam tkwił. - Zablokowanie otworu natychmiast zatrzymuje jęk - szepnął Jupiter. - Dzwonek musi być sygnałem od osoby obserwującej z wierzchołka góry. Pewnie ktoś wszedł do jaskini. - Może Bob bał się o nas i poszedł po pomoc - szepnął Pete z nadzieją. Stary Ben dreptał tam i z powrotem po szybie, mrucząc coś do siebie