... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Uśmiechnął się Jabłonowski. – Nie łapmy ryb przed niewodem – dodał. – Jutro tedy doczekamy się króla – westchnął Sobieski – a ja bym wolał w miejscu jego – Jeżeli on da się tak pożegnać i odprawić – rzekł Jabłonowski. – Człowiek chory i zbolały Nastąpiło milczenie. We dwu tak ci druhowie, których najczulsza przyjaźń łączyła, spę- Paca mieć, naówczas ruszylibyśmy wesoło, pozbywszy się najjaśniejszego. upartym jest... dzili wieczór na przypomnieniach wojen, w których albo oba razem, lub pojedynczo udział brali. Nazajutrz ostry przymrozek, wedle zapowiedzi wieczora poprzedzającego, ściągnął ziemię, a wiatr, zwróciwszy się ku północy, smagał nielitościwie, ale dzień był jasny, choć barwa słonecznych promieni tak zimną się wydawała, jak powietrze. Przez znaczniejszą część dnia po trosze wyglądano króla i wieczór nadchodził znowu, gdy oznajmiono nareszcie, że część taboru, wcześniej z noclegu wyprawiona, do Glinian przybywała, król zaraz za nią miał nadążyć. Sobieski z Jabłonowskim, oba konno z oddziałem pancernych, wyjechali na kraj obozu, aby pana powitać. Tu też dwór stary, drewniany opróżniony był i już przysposobiony na przyjęcia Michała, któremu pod namiotem trudno by wytrwać było. Ani dnia tego o uroczystym myślano przyjęciu. Za wozami pokazał się orszak wojskowych, gwardie i hajducy, towarzyszący Michałowi, potem tabory znowu, na ostatek kolebki dworskie. W poszóstnej, wielkiej, jechał, na wpół leżąc Michał, mając Brauna i ks. Olszowskiego przy sobie. Kiełpsz konno u drzwiczek asystował. Zawczasu oznajmiono królowi, że się do obozu zbliżali, od popasu już ubrał się i z niepokojem niewymownym wyglądał, rychło li wojsko zobaczy. Na twarzy jego malowała się trwoga i Braun, widząc wzruszenie, kroplami na cukrze mu podawanymi starał się nerwy uspokoić, sił dać, choćby kosztem późniejszej prostracji234. Stanęła w końcu kolebka, a u drzwiczek jej pokazali się na dzielnych koniach dwaj wodzowie – Sobieski i Jabłonowski, otoczeni świetną gromadką dobranego rycerstwa. Byłby to najpiękniejszy w świecie orszak, gdyby nie odwrotna strona jego, król ten schorowany i wybladły, przestraszonymi oczyma patrzący z zazdrością na hetmanów swoich. 233 t a m q u a m s a t i s (łac.) – jak gdyby dosyć 234 p r o s t r a c j a (z łac.) – wielki upadek sił, osłabienie, załamanie Wspaniała postać Sobieskiego, niemniej rycersko i pięknie prezentujący się Jabłonowski, poza nimi wąsate oblicza pancernych, husarzy, rotmistrzów, chorążych, w pozłocistych misiurkach z czepcami i pióropuszami, konie w bogatych rzędach, broń połyskująca, jak ze srebra ulana, nad głowami szeleszczące, długo puszczone proporce. Za Sobieskim buńczuczny jego i orle skrzydło hetmańskie – giermek z tarczą. On sam w białym żupanie ze srebrzystej lamy, w niebieskim kontuszu, w delijce sobolowej szkarłatnej, Jabłonowski czarno, purpurą i złotem ustrojony, stanowili przepyszną grupę. Król, rozkazawszy sobie otworzyć kolebkę, wysiadł, aby okazać swą rzeźwość, w zwykłym francuskim stroju, w peruce i kapelusiku na niej z piórami, z mieczykiem u boku misternie ze stali wyrzeźbionym u rękojeści, z szarfą na piersiach, z koronkami pod szyją, gdy na chwiejących się, cienkich nogach stąpił na ziemię, potrzebował usłużnej ręki Kiełpsza, czuwającego nad nim, aby nie upaść. Witał, siląc się na uśmiech i podnosząc nakrycie głowy, hetmana i wojewodę, ale głos jego cichy, ochrypły, zaledwie uszu ich dochodził. Zsiadali właśnie z koni do ręki królewskiej. Powitanie ze strony Michała było nadzwyczaj uprzejme, Sobieski i Jabłonowski szanowali w nim majestat królewski, a teraz i ten drugi majestat boleści, który obu ich przejmował współczuciem. Dosyć było spojrzeć na króla, aby odgadnąć, jaki gwałt sobie zadać musiał, aby stanąć tu, pomimo bezsilności i cierpienia. – Opóźniłem się – począł – przemijająca niedyspozycja mnie wstrzymała. Czuję się lepiej teraz i rad jestem, żem tu stanął, aby z wami trud dzielić. Panu hetmanowi winienem dzięki za zebrane siły, za niezmierną jego pracę. Nie będę ja mógł, odpłaci to wdzięczna Rzeczpospolita. Sobieski wąsa podkręcał. – N. Panie – odezwał się – zapłaty nie żądam, spełniłem obowiązek. Prawda, iż nieraz ciężko przychodzi tego dopełnić. Dziś mamy już siłę do odparcia gotującej się napaści. – Paca tylko co nie widać – dodał oczy spuszczając król ciszej – rad bym go wytłumaczyć – nie umiem. Po stałym iterum iterumque235 nagląc, spodziewam się skutku. Pomilczał nieco hetman. – Nie może nas w chwili tak stanowczej opuścić – rzekł powoli. – My byśmy w najgorszym razie obejść się może potrafili bez niego, ale on bez spełnienia powinności nie zdoła się obejść, boby srom uczynił sobie. Podniósł król oczy na dobraną garstkę towarzyszów – pozdrowił ich, lice mu się uśmiechnęło i począł chwalić. – Jutro dopiero – przerwał Sobieski – będę miał to szczęście W. Królewskiej Mości sprezentować wierne jego rycerstwo, które całe wystąpi i okaże się. Dziś pora spocząć W. Królewskiej Mości, a my towarzyszyć jej będziemy. W przewidywaniu potrzeby był wierzchowiec dla Michała przygotowany, którego masztalerz za kolebką prowadził, król dosiąść go chciał, ale Braun się sprzeciwił. – Dosyć będzie jutro trudu – rzekł – a dziś... – Dziś i potrzeby nie ma fatygi tej – dodał Sobieski – mrok nadchodzi, w obozie zabierają się do spoczynku. Kilku słowy jeszcze podziękowawszy, Michał zwrócił się nazad ku swej kolebce, a Sobieski z Jabłonowskim mogli się przekonać z niepewnych i ociężałych ruchów jego, że na jutrzejszy występ niewiele liczyć było można. Poprzedzając króla, hetman i wojewoda doprowadzili go do dworu, gdzie już służba przodem posłana oczekiwała i zarazem posiłek wieczorny, którego zawsze czczością wewnętrzną chorobliwą dręczony król potrzebował. 235 i t e r u m i t e r u m q u e (łac.) – znowu i znowu, wielokrotnie Do stołu razem z nim zasiedli zaproszeni hetman i Jabłonowski, a starszyzna wojskowa obok miała drugi, który czekał też zastawiony obficie. Wszystkich oczy ciekawe zwracały się pilno i niespokojnie na przybyłego pana, który czując to, że siedział jakby pod pręgierzem, zmagał się na rzeźwość i wesołość. Zdradzało go jednak znużenie, które brało górę, gdy się cokolwiek zapomniał. Dla najmniej nawet upornych oczu złudzenie możliwym nie było. Widziano w nim chorego, który chciał się krzepkim ukazać – i padał. Litość, jaką już wprzódy mieli dla niego Sobieski i wojewoda, wzmogła się żywym widokiem człowieka tak srodze umęczonego. Zdziwienie tylko pewne wywołało wkrótce niepomierne króla żarłoctwo, bo nad siły jego było powstrzymać się od niego. Żaden z tych śmiałków, nie będąc lekarzem, nie umiał rozróżnić apetytu zdrowego człowieka od tego pochłaniacza jadła gorączkowego i zabójczego