... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale ja myślałam, że to jakieś miejsce w Nowym Brunszwiku, bo on stamtąd pochodził. — Piekło to straszne miejsce — powiedziała Faith ponuro, ale z dziwną przyjemnością, którą odczuwa się mówiąc o przerażających rzeczach. — Źli ludzie idą tam po śmierci i smażą się w ogniu przez cały, ale to cały czas. — Kto wam o tym powiedział? — zapytała z niedowierzaniem Mary. — Tak jest napisane w Biblii. Opowiadał nam też o tym pan Izaak Crothers w Majowych Wodach, na lekcjach szkółki niedzielnej. To był stary człowiek i miał wielkie poważanie w Kościele, więc dobrze wiedział, co mówi. Ale nie przejmuj się. Jak będziesz dobra, to pójdziesz do nieba, tylko jakbyś była zła, trafisz do piekła. — Nie, nie chcę tam trafić — stanowczo stwierdziła Mary. — Nawet jeśli dotąd byłam bardzo niegrzeczna, to nie chcę się przez cały czas smażyć w ogniu. Wiem, jakie to okropne, bo raz dotknęłam przez przypadek rozpalonego do czerwoności pogrzebacza. Co trzeba robić, żeby być dobrym? — Trzeba chodzić do kościoła i do szkółki niedzielnej, i czytać Biblię, i modlić się co wieczór, i składać ofiarę na misje — powiedziała Una. — To brzmi jak jakiś regulamin — stwierdziła Mary. — I co jeszcze? — Musisz prosić Boga, aby wybaczył ci grzechy, które popełniłaś. — Ale… ale… ja nie popełniłam żadnych… —jąkała się Mary. — A co to właściwie jest grzech? — Och, Mary, na pewno popełniłaś jakieś grzechy. Wszyscy je popełniają. Nigdy nikogo nie okłamałaś? — Ja ciągle kłamię — odrzekła Mary. — To wielki grzech — z powagą oświadczyła Una. — Chcesz mi powiedzieć — rozzłościła się Mary — że znajdę się w piekle tylko dlatego, że od czasu do czasu kogoś okłamałam? Ale dlaczego? Przecież musiałam kłamać. Pani Wiley nieraz porachowałaby mi wszystkie kości, gdybym jej nie okłamywała. I powiem wam coś: kłamstwo może czasem uratować życie. Una westchnęła. Ten problem wydawał się zbyt trudny, aby go rozwiązać. Zadrżała na samą myśl o tym, że ktoś mógłby zbić ją bez litości. Prawdopodobnie wtedy skłamałaby i ona. Ścisnęła zniszczoną od pracy, drobną dłoń Mary. — Czy to jedyna sukienka, jaką masz? — spytała Faith, której radosna natura nie pozwalała na zbyt długie wgłębianie się w nieprzyjemne tematy. — Założyłam tę sukienkę, bo nie jest zbyt porządna — zaczerwieniła się Mary. — Wszystkie ubrania kupiła mi pani Wiley, a ja nie chciałam być jej nic dłużna. A poza tym jestem uczciwą dziewczyną. Skoro postanowiłam uciec, nie mogłam zabrać z domu niczego, co miałoby jakąkolwiek wartość. Jak będę dorosła, kupię sobie błękitną suknię z atłasu. Wasze ubrania też nie wyglądają zbyt wytwornie. Zawsze myślałam, że dzieci pastora chodzą wystrojone. Nietrudno było odkryć, że Mary miała charakterek i była niezwykle drażliwa na punkcie kilku spraw. Dzieci pastora znalazły się jednak pod wpływem jej ogromnego uroku. Jeszcze tego samego popołudnia zabrały ją do Doliny Tęczy i przedstawiły Blythe’om jako „przyjaciółkę z drugiej strony zatoki, która przyjechała w odwiedziny”. Dzieci ze Złotego Brzegu przyjęły ją bez zbędnych pytań, może dlatego, że Mary zachowywała się teraz dużo stosowniej. Po obiedzie — podczas którego ciocia Marta coś tam mruczała pod nosem, a pastor był nieobecny myślami, jak zawsze, gdy przygotowywał niedzielne kazanie — Faith wymogła na Mary, aby ta założyła jedną z jej sukienek oraz kilka innych, niezbędnych części garderoby. Przebrana, ze starannie wyszczotkowanymi włosami, Mary wyglądała zupełnie przyzwoicie. Doskonale nadawała się na towarzyszkę zabaw — znała kilka nowych, ciekawych gier, a rozmowa z nią nigdy nie była nudna. Jednak kilka jej wyrażeń ściągnęło na nią dziwne spojrzenia Nan i Di. Dziewczynki nie bardzo wiedziały, co powiedziałaby na jej temat ich matka, za to były zupełnie pewne, co pomyślałaby o niej Zuzanna. Tak czy owak, była gościem na plebanii, więc pozostawała poza wszelkimi podejrzeniami. Kiedy przyszedł czas na położenie się do łóżek, powstał problem, gdzie Mary ma spać. — Wiesz, że nie możemy położyć jej w pokoju gościnnym — z zakłopotaniem mówiła Faith do Uny. — Ależ ja nie mam niczego we włosach! — zawołała Mary urażonym tonem. — Ach, wcale nie to miałam na myśli — obruszyła się Faith. — Ten pokój jest po prostu w rozsypce. Mysz wygryzła dziurę w puchowym materacu i uwiła sobie gniazdko. Nie mieliśmy o tym pojęcia, aż w zeszłym tygodniu ciocia Marta pościeliła tam wielebnemu Fisherowi z Charlottetown. I on odkrył gniazdko. Tata musiał odstąpić mu własne łóżko i spać w gabinecie na sofie