... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

-'Ib ślad obu czerwonoskórych - oświadczył Grinley. - Frzybyli z południa i pojadą, wypocząwszy, na północ. -Ale w takim razie nie możemy zejść! -odpowiedział zatroskany bankier. - Od czasu przygody w pueblu nie dowierzam żadnemu Indianinowi. Cóż to mogą być za jedni? - Znam ich i znam nawet imię jednego. 1b Mokaszi, wódz Nijo- rów. - Co oznacza to imię? - zapytał buchalter. - Mokaszi, to po indiańsku bawół. W tych czasach, kiedy bizony wielkimi jeszcze stadami ciągnęly przez prerie wódz Nijorów ubił ich mnóstwo. Stąd jego imię. - Chyba on pana również zna. -1'dk, gdyż bawiłem kilkakrotnie u jego plemieriia. - Jakże jest względem pana usposobiony? - Przyjaźnie. 'I~k przynajmniej było niegdyś. 'I~raz jednak, kiedy wykopano topór wojny, nikomu nie można ufać. - Hm, cóż należy czyniE? - Naprawdę nie wiem. Jeśli zjedziemy na dół, może nas przyjmie 253 przyjaźnie, a może i nie. W każdym jednak razie dowie się o naszej obecności, czego należy uniknąć. - Czy nie możemy go ominąć drogą okrężną? - Możemy, ale wypadnie nam droga tak długa, że nie dotrzemy dzisiaj do jeziora nafty. Nie zapomnijmy również, że Buttler i Poller na pewno wyruszą na nasze spotkanie. Tó rzecz wielce nieprzyjemna, że ci obaj Nijorowie właśnie tutaj... stój! - przerwał. - Cóż to takiego? Zobaczył coś, co wszystkich trzech przejęło największym zacieka wieniem. Mianowicie u południowego wylotu, skąd szedł ślad Nijo rów, ukazali się dwaj uzbrojeni w strzelby Indianie, nie na koniach, lecz pieszo. Ci również mieli na twarzach barwy wojenne; jeden nosił we włosach pióro orle, był zatem, jeśli nie wodzem, to w każdym razie wyróżniającym się szczególnymi zaletami wojownikiem. - Czy to są także Nijorowie? - zapytał Rollins. - Nie, Nawajowie - odpowiedział po cichu król naftowy, jak gdyby w obawie, że mogą go usłyszeć czerwonoskórzy. - Czy zna ich pan? - Nie. Ten z piórem we włosach jest jeszcze młodym wojownikiem, który zdobył to wyróżnienie chyba już po moim ostatnim pobycie u Nawajów. - Do pioruna! Kładą się w trawie. Po co? - Nie odgadujecie? Wszak to zwiadowcy Nawajów. 'lii zetkną się przedstawiciele obu plemion. Popłynie krew! Nawajowie napotkali ślad Nijorów i poszli za nimi do doliny. Uważajcie, co się zdarzy! Był bardzo podniecony, podobnie jak obaj towarzysze. Mogli ze swego stanowiska niepostrzeżenie obserwować dolinę. Obaj Nawajowie pełzali śladem Nijorów, ku skalnemu blokowi. - Do licha! - szepnął król naftowy. - Mokaszi i jego towarzy sze będą zgubieni, jeśli przesiedzą tu choćby jeszcze jedną minutę! - Panie Boże! - odezwał się podniecony buchalter. - Czy nie możemy zapobiec rozlewowi krwi? 254 - Nie, nie... i..., ależ tak..., ależ tak!... - odpowiedział Grinley, dysząc gwałtownie. - Musimy wykorzystać okazję. Obaj Nawajowie znajdowali się w odległości niespełna dziesięciu kroków od bloku. Nijorowie, znienacka napadnięci, zginęliby nie- chybnie. - Wykorzystać? Jak to? - zapytał bankier. - Przekona się pan natychmiast! Szybkim ruchem wyciągnął karabin z olstra przy siodle i przyłożył do skroni. - Na miłość Boską, nie chce pan chyba strzelać! - przeraził się Baumgarten, ale już padł pierwszy strzał, a po sekundzie rozległ się drugi. Pierwsza kula ugodziła w głowę Nawaja, noszacego orle pióro, i zabiła go na miejscu. Druga trafiła jego towarzysza; skoczył pod górę, i runął na ziemię. - Boże! Zastrzelił ich! - zawołał przerażony Rollins. - Ku moj emu i waszemu pożytkowi - odpowiedział chłodno król naftowy, opuszczając strzelbę i wysuwając się się naprzód, aby go ujrzano z dołu. Na Nijorach strzały wywarły piorunujące wrażenie. Z początku zerwali się na równe nogi, ale natychmiast upadli w trawę, aby utrud- nić celowanie. Sądzili, że strzały są przeznaczone dla nich, gdyż oddzieleni blokiem, nie mogli widzieć obu martwych Nawajów. Wów- czas zawołał król naftowy: - Mokaszi, wódz Nijorów, może się spokojnie podnieść, nie powinien się ukrywać, ponieważ jego wrogowie nie żyją. Mokaszi podniósł oczy. Ujrzawszy wołającego, wydał okrzyk zdu- mienia i zapytał: - Uff! Kto strzelał? - Ja. - Do kogo? - Do dwóch Nawajów. - Gdzie? 255 - Za waszą skałą. Idźcie! 'Pdmci nie żyją. Przezorny czerwonoskóry, zanim go usłuchał, podpełzł ku krawę- dzi i wyjrzał z największą ostrożnością