... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. - Zamilkł; jej twarz wyglądała jak lustro, w którym odbijało się jego zdziwienie. - Narasta brzemię pokoleń. Mój dziadek dźwigał na karku brzemię dziewięciu pokoleń. Ojciec mój, dziesięciu. Ja jedenastu - i wierz mi, że to ostatnie waży więcej. Aż dziw bierze, że nie ścisnęło mnie jeszcze bardziej. Czuję się, jakbym miał nie więcej niż pół metra wzrostu. Jeszcze trochę i nie będzie mnie wcale widać. Bredził, wiedział, że gada bzdury. Jakaś tama runęła w nim. Poddał się zalewającej go fali i płynął z nią ku śluzie. - Kocham cię, Eleno, zawsze cię kochałem... - Podskoczyła jak oparzona, a on rzucił się jej na szyję. - Posłuchaj! Kocham ciebie, kochałem także sierżanta i cokolwiek z niego jest w tobie, darzę to szacunkiem. Nie wiem, gdzie jest prawda, i nic mnie to nie obchodzi, wykujemy naszą własną, tak jak on to robił. A spisał się dobrze, nie mogę żyć bez mojego Bothariego. Wyjdź za mnie! - Ostatnie słowa wysapał resztką oddechu i teraz zamilkł, aby zaczerpnąć powietrza. - Nie mogę wyjść za ciebie! Ryzyko genetyczne... - Nie jestem mutantem! Zobacz, nie mam skrzeli... - Wepchnął palce rąk w kąciki ust i rozwarł je szeroko. - Nie mam rogów... - Przytknął dłonie do obu stron głowy i pomachał palcami. - Nie miałam na myśli ciebie. Twój ojciec z pewnością wiedział, kim był mój ojciec; nigdy się nie zgodzi. - Ci, w których żyłach płynie krew szalonego cesarza Jurija, nie mają żadnego prawa krytykować cudzych genów. - Twój ojciec dba o interesy swojej klasy, tak jak twój dziadek, jak lady Vorpatril. Nigdy by mnie nie zaakceptowali jako lady Vorkosigan. - No to postawię ich przed wyborem. Powiem im, że biorę za żonę Bel Thorne, to ich ocuci. Opadła bezsilnie na łóżko i zanurzyła twarz w poduszce, trzęsły jej się ramiona. Przestraszył się, że doprowadził ją do płaczu. - Niech cię licho, znowu mnie rozśmieszyłeś. Zachęcony, mówił dalej: - Nie wiem, czy mój ojciec jest tak klasowo uprzedzony. Nie zapominaj, że pojął za żonę cudzoziemską plebejkę. - Przemówił teraz poważnym tonem. - I możesz polegać na mojej matce. Zawsze chciała mieć córkę, choć nigdy o tym nie mówiła otwarcie, żeby nie denerwować ojca. Pozwól, by została twoją matką. - Ojej - jęknęła Elena, jakby ją tym dotknął. - Zobaczysz, że jak wrócimy na Barrayar... Przerwała mu ze złością. - Modlę się, aby moja noga już tam nigdy nie postała. - Ojej - jęknął z kolei on. Po długim milczeniu dodał: - Możemy żyć gdzie indziej. Na Kolonii Beta. Będzie nam dobrze, kurs walut jest niezły, znajdę sobie jakąś pracę. - A co zrobisz, gdy ojciec wezwie cię na posiedzenie książąt, abyś reprezentował swoją prowincję, co wtedy zrobisz? Przełknął te słowa w milczeniu. - Ivan Vorpatril jest moim dziedzicem - powiedział w końcu. - Niech on weźmie księstwo. - To pacan. - Nie, wcale nie. - Ciągnął mnie do kąta, gdy nie było przy mnie ojca, i próbował obmacywać. - Co! Nigdy nie mówiłaś... - Nie chciałam robić afery. - Zmarszczyła czoło na samo wspomnienie. - Chciałabym się przenieść w czasie i zafundować mu porządnego kopa w jaja. Spojrzał na nią kątem oka, wyraźnie zaskoczony. - Tak - powiedział powoli - zmieniłaś się. - Sama już nie wiem, kim jestem. Uwierz mi, kocham cię... Serce mu skoczyło. - Ale nie mogę być twoją przybudówką. I zamarło. - Nie rozumiem. - Nie wiem, jak mam to ci wyjaśnić. Wchłonąłbyś mnie tak, jak ocean wchłania wiadro wody. Zatraciłabym się w tobie. Kocham cię, ale mnie przerażasz, boję się o twoją przyszłość. Był tak zdumiony, że posłużył się najprostszym wyjaśnieniem. - Baz. Chodzi o Baza, prawda? - Gdyby nie było Baza, moja odpowiedź brzmiałaby tak samo. Ale przy okazji, dałam mu słowo. Sapnął. - Złam je - rozkazał. Popatrzyła na niego, milcząc. Poczerwieniał i zawstydzony spuścił wzrok. - Masz cały ocean honoru - szepnęła. - Ja mam tylko małe wiaderko, nie wylewaj mi go, panie. Porażony upadł na łóżko. Wstała. - Czy wybierasz się na naradę? - Po co? To bez sensu. Spojrzała na niego z góry z zaciśniętymi ustami i rzuciła okiem na trumnę w kącie. - Czy nie pora już, abyś nauczył się chodzić na własnych nogach, kaleko? Zniknęła za drzwiami w samą porę, by uniknąć poduszki, którą za nią rzucił. Uśmiechnęła się pod nosem na jego pierwszy od wielu dni objaw energii. - Za dobrze mnie znasz - szepnął. - Powinienem cię trzymać przy sobie dla własnego bezpieczeństwa. Wstał powoli i poszedł się golić. Ledwie doczłapał do sali konferencyjnej, gdzie zwalił się na swój fotel u szczytu stołu. Obecni byli wszyscy oficerowie. Generał Halify i jego doradca. Tung, Thorne i Auson, Arde i Baz oraz pięcioro mężczyzn i kobiet wybranych do szkolenia rekrutów. Cetagandański kapitan siedział naprzeciw kshatryańskiego porucznika, ich wzajemna niechęć zbliżała się do punktu, w którym miała przebić trójstronną rywalizację pomiędzy Tungiem, Ausonem i Thorne’em. Tych dwóch ostatnich łączyła tylko niechęć do Felicjan. Do tego jeszcze zawodowy morderca z Jackson’s Whole i emerytowany major komandosów z Tau Ceta. Cały ten cyrk miał za zadanie opracować plany końcowego ataku na blokadę Osera. Nic dziwnego, że generał Halify okazywał największe zainteresowanie, które w ciągu ostatniego tygodnia zostało zastąpione konsternacją. Zwątpienie w oczach generała było zadrą w sercu Milesa. Unikał go. Za bardzo się targowałeś, generale, myślał posępnie Miles. Ile płacisz, tyle dostajesz. Pierwsze pół godziny spotkania minęło na obalaniu niewykonalnych planów, które ich autorzy wysuwali już na poprzednich naradach. Marne szansę, brak ludzi i materiałów, zła synchronizacja; takie zarzuty przedstawiano twórcom projektów plus parę cierpkich uwag o ich możliwościach intelektualnych. Narada szybko przemieniła się w pyskówkę, w której prym wiódł Tung, choć zazwyczaj był pierwszy do łagodzenia niesnasek. - Posłuchajcie - krzyczał porucznik Kshatryanu, waląc pięścią w stół. - Nie możemy bezpośrednio zająć kanału skokowego i wszyscy dobrze o tym wiemy. Skupmy się na czymś, czego możemy dokonać. Flota handlowa; możemy ją zaatakować i utworzyć kontrblokadę... - Zaatakować neutralną flotę handlową? - zaskomlał Auson. - Chce pan, żeby nas zawiesili? - Powiesili - poprawił go Thorne, za co został skarcony nieprzyjemnym spojrzeniem. - Posłuchajcie - grzmiał Auson. - Pelianie mają w tym systemie mnóstwo niewielkich baz, możemy je zaatakować i skryć się w piaskach. - W jakich piaskach? - burknął Tung. - Tutaj nie istnieje żadna zasłona. Pelianie mają nasze adresy. To cud, że nie zrezygnowali z zajęcia rafinerii i nie spuścili nam na głowy deszczu meteorytów. Urządza nas tylko plan, który można szybko wykonać. - A co powiecie na nalot błyskawicowy na ich stolicę? - zaproponował kapitan Cetagandan