... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wszystko... – Nie jest tak źle? Gdzie, na Boga, jesteśmy? Jak się stąd wydostaniemy? Rozmawiałeś z innymi? Jakim prawem te obce kreatury... – Nigdzie cię nie wywieźli, Chris. Nadal przebywasz na terenie McClusky. Ja również. I wszyscy pozostali. To, co się wydarzyło... – Nie opowiadaj bzdur! To oczywiste, że... – Rozmawiałeś z VISAREM? Wyjaśni ci wszystko lepiej niż ja. Lyn jest ze mną i... – Nie, nie rozmawiałem i co więcej, nie mam najmniejszego zamiaru. Jeśli ci Thurienowie nie potrafią okazać zwykłej uprzejmości i... Hunt westchnął. – VISAR, czy mógłbyś zająć się profesorem i wyjaśnić nieporozumienie. Nie sądzę, żebym mógł sobie teraz z nim poradzić. – Zajmę się tym – odpowiedział VISAR i Danchekker zniknął z ekranu, pozostawiając w tle pusty pokój. – Zdumiewające – mruknął Hunt. Były czasy, pomyślał, kiedy wolałbym sam załatwić tę sprawę z Danchekkerem. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Hunt i Lyn zerknęli na nie, wymienili pytające spojrzenia, a potem znowu popatrzyli na drzwi. Lyn wzruszyła ramionami i podeszła do wejścia. Hunt wyłączył terminal i kiedy się obejrzał, zobaczył dwuipółmetrową postać Ganimedejczyka, który wszedł do pokoju, pochylając się w progu. Lyn zaniemówiła z wrażenia. – Doktor Hunt i panna Garland – powiedział Ganimedejczyk. – Najpierw, w imieniu nas wszystkich, przepraszam za nieco dziwaczne powitanie. Było konieczne z wielu ważnych powodów, które wkrótce wyjaśnimy, kiedy się spotkamy. Mam nadzieję, że pozostawienie was samych nie uznaliście za złe maniery. Sądziliśmy, że korzystny będzie krótki okres przystosowania. Jestem Porthik Eesyan, jeden z tych, na których czekacie. Rozdział dziesiąty Kiedy szli obok siebie, Hunt zauważył, że Eesyan różnił się nieznacznie od Ganimedejczyków z Shapierona. Miał taki sam masywny tors pod luźną, żółtą kurtką i koszulą utkaną z czerwonych i bursztynowych metalizowanych nici, takie same dłonie o sześciu palcach – każdą o dwóch kciukach – ale skórę o ciemniejszym odcieniu szarości niż ten, który zapamiętał Hunt, prawie czarną i na pierwszy rzut oka gładszą. Miał także lżejszą i smuklejszą budowę ciała, a wzrost nieco niższy od przeciętnego. Twarz i czaszka, choć nadal mocno wydłużone, poszerzyły się i zaokrągliły, bardziej przypominając ludzkie. – Potrafimy w jednej chwili przenosić obiekty z jednego miejsca w drugie za pomocą sztucznie wytwarzanych, wirujących czarnych dziur – mówił Eesyan. – Wasze teorie są słuszne, szybko wirująca czarna dziura ulega spłaszczeniu, przybierając kształt torusa z masą skupioną na obwodzie. Pośrodku powstaje osobliwość, do której można się zbliżyć wzdłuż osi, nie narażając się na zmiażdżenie. Otwór ten stanowi „bramę” do hiperprzestrzeni, w której obowiązują inne prawa fizyki, nie podlegające ograniczeniom zwykłej czasoprzestrzeni. Utworzenie takiego przejścia wywołuje hipersymetryczny efekt w normalnej przestrzeni, gdzie z kolei powstaje „wyjście”. Kontrolując wymiary, kierunek i prędkość obrotu oraz inne parametry pierwotnej czarnej dziury, możemy z dużą dokładnością wyznaczyć punkt wyjścia nawet w odległościach rzędu kilkudziesięciu lat świetlnych. Szli szerokim, jasno oświetlonym arkadowym przejściem z wysokimi łukami, lśniącymi rzeźbami i ogromnymi prześwitami prowadzącymi do innych przestrzeni. Tu również było wiele skrzywionych i odwróconych płaszczyzn, jak u Eschera, ale nie robiły tak przytłaczającego wrażenia jak widok, który po raz pierwszy ujrzeli z perceptronu. Widocznie sztuczki ganimedejskiej inżynierii grawitacyjnej znalazły zastosowanie w architekturze Thurien. Bo to była Thurien. Kiedy opuścili pokój, przeszli przez wiele galerii i ogromnych, przykrytych kopułami przestrzeni, rojących się od Ganimedejczyków, aż dotarli do tego miejsca – iluzji tak przemieszanej z rzeczywistością, że Hunt przegapił punkt, w którym nastąpiło przejście od jednej do drugiej. Jak poinformował ich Eesyan, zbliżał się moment spotkania miedzy dwoma światami. Jego wyznaczono, żeby osobiście im towarzyszył. Bez wątpienia, VISAR mógłby nas tutaj przenieść w jednej chwili, pomyślał Hunt, ale ponieważ nadal się „aklimatyzujemy”, ten sposób jest bardziej naturalny. Poza tym możliwość wcześniejszego poznania jednego z obcych wspomagała proces przystosowania. Prawdopodobnie o to właśnie chodziło. – Zapewne w taki sposób przerzuciliście perceptron na Ziemię – stwierdził Hunt. – Prawie na Ziemię – poprawił Eesyan. – Czarna dziura wystarczająco duża, by zmieścił się w niej sporych rozmiarów obiekt, powoduje duże zaburzenia grawitacyjne na znacznym obszarze. Dlatego nie przerzucamy niczego do wnętrza układów planetarnych. Powstałyby zbyt duże zakłócenia czasowe. Umieściliśmy perceptron poza Układem Słonecznym i ostatni etap musiał pokonać w bardziej konwencjonalny sposób. – Tak więc jedna podróż w tę i z powrotem wymaga czterech konwencjonalnych etapów – skomentowała Lyn. – Dwóch w jedną stronę i dwóch w drugą. – Zgadza się. – To wyjaśnia, dlaczego podróż z Thurien na Ziemię zabiera około jednego dnia – stwierdził Hunt. – Tak. Natychmiastowy skok z planety na planetę nie wchodzi w rachubę. Łączność jednak to zupełnie inna sprawa. Możemy przesłać wiadomość, nakierowując wiązkę promieniowania gamma z mikrolasera na mikroskopijną toroidalną czarną dziurę, wytwarzaną w urządzeniach, które mogą działać na powierzchniach planet bez niepożądanych skutków ubocznych. Dlatego praktykuje się natychmiastową łączność międzyplanetarną. Co więcej, tworzenie mikroskopijnych czarnych dziur nie wymaga ogromnych ilości energii potrzebnych do utworzenia dziur na tyle dużych, by można przesłać statek kosmiczny. Nie wysyłamy w ten sposób ludzi, jeśli nie musimy. Wolimy przesyłać informacje. Hunt domyślił się tego już wcześniej