... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Z mroków nocy wyłaniają się stopniowo baraki i ustawione przed nimi w piątkach kobiety. Mgła z okolicznych bagien prze- słoniła wszystko, co można byłoby ujrzeć za drutami, wchłonęła w siebie i uczyniła nieistniejącym dla wzroku. Owinęła cały obóz dokoła, stwarzając złudzenie samotnej wyspy wśród oceanu mgieł. Tysiące ludzi widać przed barakami, lecz po drugiej stronie drutów nie ma wokół nikogo na przestrzeni wielu kilometrów. Ponad mgłą wybucha od czasu do czasu pąsowy znicz płomieni z krematorium. Świadomość pustki i zatraty skrada się wolno razem z poranną 18 mgłą, która podchodzi pod same druty walcząc ze światłem. Na drutach żarzy się tu i ówdzie krwistoczerwona lampa, świadcząc o śmiercionośnym napięciu prądu. Jest ona jak sygnał, jak przynęta, rzucona dłonią śmierci. Patrzenie w nią budzi niepokój. A oto od kompleksu ciemnych baraków odrywa się mały punkt i zwolna po- suwa się w kierunku pąsowego sygnału. We mgle ledwie widać z daleka, że to człowiek. Jak zahipnotyzowana wolą czyjąś, której ulega zupełnie, postać ta idzie pomału naprzód, nie oglądając się, nie zatrzymując ani na chwilę. Druty oblane światłem elektrycznym wyglądają jak pokryte szronem srebrne nici, rozciągnięte równo między słupami z betonu. Pomiędzy drutami a rowem biegnącym wokół całego obozu jest wąski pas ziemi, półmetrowej może szerokości, nie deptany niczyimi stopami. Ziemia obozu zeskorupiała jest i twarda od tysięcy stóp depczą- cych ją bez przerwy, lecz tu, na tym wąskim pasie, rośnie bujnie trawa, pokryta rosą co rano, a zimą leży śnieg niepokalanie biały, nie znaczony nigdy śladem nóg. Ów pas ziemi czeka na tych wszystkich, którzy zwątpili, że wolność może przyjść, na tych, którzy chcą odejść tą wąską, czystą ścieżyną. Ciemna postać kobieca jest już blisko, mija mostek usypany z ziemi i staje pod płonącą czerwono lampą. Słyszy już zapewne tajemny śpiew drutów, w któ- rych coś bez przerwy szumi, dzwoni, gra. Wznosi ręce i pada. Strzał z budki wartowniczej rozlega się w chwili, gdy ciało jej jak ciemny strzęp zwisło na drutach. Cisza panuje wkoło. Apel poranny nie skoń- czył się jeszcze. Nikt nie biegł ratować, przeszkadzać samobójstwu. Ktokolwiek poszedłby za nią na pas śmierci bez rozkazu SS-mana, padłby tak samo przeszyty kulą. Gdzieś w innych częściach obozu roz- legają się takie same strzały świadczące o dalszych samobójstwach. Poranne zimno zaczyna teraz dokuczać. Jak okiem sięgnąć, stojące we mgle wzdłuż całego obozu postacie kulą się, przytupują w miej- scu albo podskakują dla rozgrzewki. Tymczasem blokowa przynosi najgorszą wiadomość: — Apel nie zgadza się. — (W roku 1942 prawie nigdy apel się nie zgadzał). Blokowa przelicza w dalszym ciągu, SS-manki spraw- dzają, a następnie obchodzą druty, żeby dodać liczbę martwych. Równocześnie gromada gorliwych Capo i Ober-Capo z Lager-Alte- ste na czele poszukuje tych, które nie zgłosiły się na apel. W ciągu trzech kwadransów, czasem godziny od chwili, gdy stwierdzono brak, zdołano wyciągnąć z rozmaitych ciemnych zakamarków nocy, z nie- uczęszczanych kątów za blokami, z rowów i wgłębień ziemi te wszyst- kie istoty, które chciały już tylko skonać spokojnie, które resztą ni- i knących sił szukały sobie ustronnego zakątka, żeby wydać ostatnie tchnienie. Odnaleziono je, wywleczono z ich schowków. Musiały raz jeszcze stanąć do apelu. Poszturchiwane, lżone szły przed baraki, gdzie od dawna stał apel. Prowadzą oto biedaczkę nie mogącą rozpoznać, w którym z pięt- nastu murowanych baraków mieszka i gdzie powinna stanąć na apel. Nie umie podać swego numeru ani nazwiska, bo ciężka choroba mąci jej świadomość. (W 1942 roku jeszcze nie tatuowano numerów na rękach). Apel stoi ciągle w całym obozie, skostniałe kobiety proszą Boga, żeby wreszcie ktoś rozpoznał chorą. W głowach nie jawi się myśl żadna, ręce tylko rozcierają zziębnięte ciało. Gwar dolatujący z obozu męskiego świadczy o tym, że mężczyźni wyrusz-ją już do pracy. Istotnie na drodze oddzielonej od obozu kobiecego drutami elektrycznymi i tak samo zamkniętej z drugiej strony zjawia się gromadka mężczyzn. We mgle, w której z trudem rozróżniać można ludzi, rozlega się cicha muzyka. Postacie wy- • chudłe, w szarawej, pasiastej odzieży, wtapiają się we mgłę i sta- nowią dziwnie smutny kontrast z wesołą melodią. Są bardziej do mgły niż do ludzi podobni, gdy tak zbici w gromadkę stoją na zimnie i grają w chwili, gdy dzień się jeszcze nie zaczął. W tej chwili rozwiera się naprzeciwko brama obozii męskiego i gęstą kolumną, piątkami wychodzą na drogę mężczyźni. U wylotu drogi przy małym domku stoją SS-mani i czekają. Mężczyźni idą równo w takt grającej orkiestry