... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
I niech mi tu nikt nie gada, że mu grabieją łapy na tym lichym przymrozku. Jak się Iwan pokaże, to walić w niego jak w kaczy kuper! 284 Iwan nadciągnął o szarym świcie. W suchym, ostrym powietrzu wirował gnany wiatrem śnieżny pył i zza tego zwijającego się i rozwijającego woalu napłynęło najpierw basowe dudnienie artylerii i Wuismuti zobaczyli jak skamieniała ziemia przed nimi rozrywana pociskami, otwiera się i sieje twardymi grudami wśród rozbłysków ognia. Dowódca batalionu spodziewał się nocnego ataku, więc tkwili w swoich zamaskowanych jamkach, zapadali w półsen i kostnieli z zimna, ale teraz zbudzili się z odrętwienia i spod okapów hełmów, obciągniętych białymi pokrowcami, spoglądali na śmierć tańczącą na śnieżnym polu i zamglonym skraju lasu. Byli, jak zawsze, blisko siebie, chociaż każdy w osobnym dołku i mogli wspierać się wzrokiem, dodawać sobie odwagi, bardzo im obecnie potrzebnej. Nie przyznaliby się do tego nikomu, ale serca podchodziły im do gardeł i zaciskały je coraz silniej, gdy po nawale ogniowej zapadła cisza, gdy nastąpił ów moment pełnego napięcia oczekiwania na walkę, pierwszą przecież w ich dotąd krótkim życiu. Rwali się do niej, pragnęli jej, ale skoro miała nadejść, nie odczuwali tego żarliwego zapału, towarzyszącego ich wyobrażeniom o bitewnych czynach, jakich mieli dokonać w obronie swego miasta i o żołnierskiej chwale jaką mieli zyskać. Przywierali do ziemi, wciskali się w nią, ogłuszeni hukiem wybuchów, a potem, unosząc się nieco, wpatrywali z natężeniem w ciemne i zamglone pasmo drzew, spoza nich bowiem wypływać zaczął głuchy, dudniący pomruk. Nasilał się, rósł i rozchodził coraz szerzej, wyraźniej i groźniej, zamienił w toczący się nisko nad ziemią grzmot i wtedy w rozrzedzającej się mgle zamajaczyły ciemne sylwetki czołgów. Szły wolno, na niskim biegu, rycząc silnikami i wypuszczając z rur wydechowych strugi szarego dymu, a za nimi rozwijała się tyraliera piechoty, osłaniana kurzawą śnieżną, wznoszoną gąsienicami pancernych maszyn. Czołgi nie odrywały się od biegnących, pochylonych żołnierzy, posuwały ostrożnie naprzód z opuszczonymi lufami dział, jakby węszyły nimi, szukając ukrytych zasadzek i omiatały ogniem karabinów maszynowych większe kopczyki ziemi. Ferdi zobaczył, jak rząd krzewów na przedpolu jego zasadzki zakołysał się gwałtownie, ścinany pociskami, spojrzał na Waldiego i obaj, niemal jednocześnie, oparli na barkach rury panzerfaustów. – Pamiętajcie, zakute łby! – wołał jednouchy podoficer – Albo wy, albo oni. Spudłujecie, to już po was. Czołg trzeba dopuścić blisko. Jak najbliżej i wtedy zapuścić mu pijawę w brzuch. Niech się fajczy, a ty, jeden z drugim, bierzesz już następnego na cel i bum, trafiony! Dopuścić jak najbliżej... Tylko jak to zrobić, kiedy ręce zaczynają dygotać, a czołgi podniosły już lufy i przyspieszając marsz otwierają ogień z dział i pociski rozrywają się dokoła..? Wuismuti liczą sunące ku nim tanki; jest ich dwanaście i z dwunastu luf tryskają płomienie. Teraz czołgi przyspieszają, cztery skrajne wychodzą z szyku, idą skośnie przez śnieżne pole i odsłaniają stalowe burty z wymalowanymi na nich czerwonymi gwiazdami, więc Waldi opanowuje drżenie palców, celuje w jedną z tych gwiazd i naciska spust swej przeciwpancernej broni. Widzi żółty rozbłysk na wieżyczce czołgu, który skręca gwałtownie i staje, przechylony na bok, osnuwając się czarnymi kłębami dymu, więc wychyla się ze swego dołka, wymachuje w podnieceniu ramionami, krzyczy coś do Ferdiego i nagle, uderzony w pierś odłamkiem gorącego żelaza, zapada w ciemność. Wydobył się z niej po wielu godzinach, w szpitalu przy Weidengasse i zobaczył nad sobą w półmroku dużej sali, bladą, dziewczęcą twarz i trochę się zdziwił, bo była to twarz Uty. Teraz mógł chyba przyznać się do tego, jak bardzo ją kochał i nadal kocha, ale dziewczyna zamknęła mu palcem usta. – Leż spokojnie i nie oddychaj głęboko – poleciła półgłosem – Jesteś po operacji i masz wysoką gorączkę. Położyła chłodną dłoń na rozpalonym czole Waldiego, więc przymknął powieki i wydało mu się, że musnęła go łagodna morska fala, a Uta stoi na brzegu i na coś czeka. Ferdi krzywi się, odwraca do niej plecami, ale Waldi już wie czego Uta żąda, połyka bez wahania śliską meduzę i sięga po następną, kołyszącą się blisko w płytkiej wodzie