... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Czemu służy ich praca, czy jest uczciwa, czy za oknem laboratorium nie dzieje się krzywda, czy wynikami nauki nie manipulują prymitywni przestępcy. Tacy uczeni są intelektualistami. Nie jest to jakiś portret wyimaginowany. Profesor Andriej Sacharow był, jak wiadomo, fizykiem. Kiedy przeczytałem jego uwagi na temat potrzebnych zmian w ZSRR, byłem zaszokowany. Cóż za niezwykłe bogactwo inwencji! Jaki szczytny humanitaryzm i niezwykła odwaga! A więc Sacharow nie poprzestał na „swojej robocie”, choćby tak byli zachwyceni tym jego mocodawcy. Intelektualista to człowiek, który nie może przejść przez życie tak, by nie musiał zająć stanowiska wobec pryncypiów egzystencji. Nie można twierdzić, że jest tylko jedno możliwe a słuszne stanowisko. Końcowy wynik przemyśleń w dużym stopniu zależy od rodzaju i ilości wiedzy, ale tylko dwa komputery posiadające taką samą ilość danych dadzą identyczne rozwiązanie. Z ludźmi nie jest tak. Dwóch ludzi, którzy, powiedzmy, przeczytali te same książki, nie dojdzie do tych samych wniosków. Gdy się ma sporą wiedzę przyrodniczą i religioznawczą, właściwie trudno pozostać wierzącym, ale byłoby absurdem twierdzić, że prawy i wykształcony człowiek, o wielkim umyśle, nie może być uznany za intelektualistę dlatego, że deklaruje się jako wierzący, choćby z uwagi na owo porównanie z komputerami. W ostatecznym rachunku bowiem tu również ma miejsce zjawisko tak pięknie wyrażone przez Francuzów: Le coeur a ses raisons, que la raison ne connaît pas, po naszemu krótko: Serce ma swoje prawa. To wcale nie tak rzadkie, że umysł sercu ulega. Dlatego sądzę, że wiara intelektualistów jest bardzo... nieortodoksyjna. Rozumność tak widziana, jak tu ją przedstawiłem, daje podstawy do tezy wyłamującej się ze stylu dotychczasowych rozważań stricte przyrodniczych o kondycji ludzkiej. Rozumność jawi się jako swego rodzaju nadwartość. Twierdzenie takie zasadza się na fakcie, że rozumność jest wartością zawsze i wszędzie poszukiwaną. Kolosalne znaczenie ma fakt, że ludzie preferują rozumność tam, gdzie mogą ją wybierać – w demokratycznych wyborach. Wybierając swych przedstawicieli ludzie jakby realizowali własne marzenia; wybierają takich, jakimi sami chcieliby być – mądrych i przystojnych (ideał kalokagatii). Oczywiście, jeśli mają z czego wybierać, bo może się zdarzyć – i zdarza się – że nie ma kandydatów spełniających pożądane postulaty. Jak wiadomo, kiedy umiera król, żyje król. Królem zostaje królewicz, niezależnie od tego, czy jest mądry czy głupi, przystojny czy brzydki. Dyktatury egzystują na zasadzie pączkowania. Na miejsce tyrana wskakuje przysposobiony similis. Bardziej ogólnie patrząc na demokrację – jako na jeden ze sposobów urządzania się ludzi, można powiedzieć, że jest ona prawem naturalnym człowieka. Przeważnie demokrację rozumie się jako ulepszony populizm, jako zasadę, że sprawiedliwiej jest, jeśli większość narzuca swoją wolę mniejszości, niż gdyby było odwrotnie. Jak obserwuję, współcześni obrońcy demokracji obecnie, kiedy znaczna część świata „wybija się za demokrację”, podkreślają, że oznacza to jakby przede wszystkim zagwarantowanie praw mniejszości. Czyżby? Co niby miałoby o tym przesądzać? Liczenie na jakąś dobroć i mądrość ludzi en bloc jest nonsensem. W rzeczywistości wszędzie tam, gdzie ludzie nie muszą się liczyć z innymi, nie liczą się. Istnieje tylko jedno wyjaśnienie innego postępowania większości, postępowania nie wymuszonego względami zewnętrznymi. Koncepcja rozumności wyjaśnia, że ci, którzy zostaną wybrani w wolnych wyborach, rozumni i piękni, owszem, znajdą w sobie racje humanitarne, by nie nadużywać swoich przewag wobec tych, którzy są w mniejszości. Sprawi to owa „etyczna homeostaza”, wrodzone poczucie sprawiedliwości, jakie przypisuję ludziom o wysokiej rozumności. Da się bez trudu dowieść, że takie demokracje istnieją – i tu może najbardziej widać uzasadnienie koncepcji rozumności i koncepcji trójjedni poznania (12.0.). Można również wykazać, że istnieją demokracje realizujące wyłącznie zasadę większościową. Są to demokracje podwórkowe, wśród dzieci, dalekie od litości, i demokracje świeżo wyłonione po przewrotach politycznych. Nie mają one jeszcze swobodnie wybranych liderów, pięknych i dobrych, takich jakich obraz hołubią w swoich marzeniach wyborcy: rozumni, elokwentni, zdecydowani, urodziwi. Demokracja jest więc ustrojem jedynie godnym człowieka, czyli przyrodzoną formą jego egzystencji. Wszystkie inne ustroje są przeciw naturze człowieka. W demokracji realizuje się to, co jedynie ludzkie – admiracja rozumności, a to oznacza minimalizację cierpienia. Dyktatury, które są przeniesieniem zwierzęcych form hierarchizacji na stosunki ludzkie, są także swoistą racjonalizacją chaosu, ale nie są minimalizacją. Jedynie w demokracji i w słońcu wolności rozkwitają swobodnie kwiaty ludzkiego geniuszu – historia dowodzi, że tak właśnie było wszędzie tam, gdzie niezależnie od formalnego ustroju istniała względnie duża wolność, co często było rezultatem tego, że władca dziedziczny był jednostką rozumną. Może więc rozumność jest najwyższym i ostatecznym celem przyrody? Gdyby rozumność zacząć pisać dużą literą, byłby to najsensowniejszy Bóg, jakiego kiedykolwiek wymyślono. Przede wszystkim jednak rozumność, zdefiniowana jako trójjednia oceny, stwarza racjonalne uzasadnienie dla eugeniki (16.0.). 5.0. Antysemityzm Drogi Przyjacielu! Na ścieżce, po której kroczymy, musieliśmy natrafić na ten temat