... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- No i co? - zakrzyknął Zbyszko. - Ano, jużci przywiozłem jego blachy, ale tak całkiem popękane, że i jednej grzywny nikt za nie nie da. - Bójcie się Boga, toście przysięgę spełnili! - Zrazu byłem rad, bom i sam tak mniemał, ale potem pomyślałem: "Nie! - to nie to samo!" I teraz spokoju nijakiego nie mam, bo nuż to nie to samo! Lecz Zbyszko począł go pocieszać. - Mnie też znacie, że w takich rzeczach ni sobie, ni komu nie folguję, ale gdyby mi się tak przygodziło, to miałbym dosyć. I to wam mówię, że najwięksi rycerze w Krakowie mi w tym przyświadczą. Sam Zawisza, który na czci rycerskiej najlepiej się zna, pewnie nie co innego powie. - Tak mówisz? - zapytał Maćko. - Pomyślcie jeno: oni sławni w całym świecie i pozwali go też, a żaden nie sprawił nawet i tyle, ile wyście sprawili. Ślubowaliście śmierć Lichtensteinowi i przecie Lichtensteinaście zarżnęli. - Może - rzekł stary rycerz. A Zbyszko, który był ciekaw spraw rycerskich, zapytał: - Nuże! mówcie: młody był czy stary? i jakże było: z konia czy piechtą? - Było mu ze trzydzieści pięć roków i brodę miał do pasa, a było z konia. Bóg mi pomógł, że go kopią zmacałem, ale potem przyszło do mieczów. To tak, mówię ci, krew mu z gęby buchała, że cała broda była jakoby jeden sopel. - A narzekaliście nieraz, że się starzejecie? - Bo jak na koń siędę alboli się na ziemi rozkraczę, to się trzymam krzepko, ale już na siodło we zbroi całej nie skoczę. - Ale i Kuno nie byłby się wam odjął. Stary machnął pogardliwie ręką na znak, że z Kunonem byłoby mu poszło znacznie łatwiej - po czym poszli oglądać zdobyczne "blachy", które Maćko zabrał tylko na znak zwycięstwa, bo zresztą były zbyt potrzaskane i dlatego bez wartości. Tylko nabiodrza i nagolenniki były nietknięte i roboty bardzo przedniej. - Wolałbym wszelako, żeby to były Kunona - mówił posępnie Maćko. Na co Zbyszko: - Wie Pan Bóg, co lepiej. Kunona, jeśli mistrzem zostanie, to już nie dostaniecie, chybaby w jakowej wielkiej bitwie. - Nastawiałem ci ja ucha, co ludzie mówią - odrzekł Maćko. - Jedni tedy gadają, że po Kondracie będzie Kuno, a drudzy, że brat Kondratowy, Ulryk. - Wolałbym, żeby był Ulryk - rzekł Zbyszko. - I ja, a wiesz dlaczego? Kuno rozum ma większy i chytrzejszy, a Ulryk zapalczywszy. Prawy to jest rycerz, któren czci dochowuje, ale do wojny z nami aż drży. Powiadają też, że byle mistrzem ostał, to przyjdzie wnet taka nawałnica, jakiej na świecie nie bywało. A na Kondrata omdlałości pono już często przychodzą. Raz go zamroczyło i przy mnie. Hej! może doczekamy! - Daj to Bóg! A są jakie nowe niezgody z Królestwem? - Są stare i nowe. Krzyżak zawsze Krzyżakiem. Chociaż wie, żeś mocniejszy i że z tobą źle zadrzeć, będzie ci na twoje dybał, bo inaczej nie może. - Przecie oni myślą, że Zakon od wszystkich królestw mocniejszy. - Nie wszyscy, ale wielu, a między nimi i Ulryk. Bo w rzeczy, potęga to jest okrutna. - A pamiętacie, co mówił Zyndram z Maszkowic? - Pamiętam, i tam z każdym rokiem gorzej. Brat brata tak nie przyjmie, jako mnie tam przyjmowali, gdy żaden Krzyżak nie poglądał. Mają ich tam wszyscy dosyć. - To i niedługo czekać! - Niedługo albo i długo - rzekł Maćko. I po chwili zastanowienia dodał: - A tymczasem trza harować - i majętności przysparzać, aby godnie w pole wystąpić. * * * ROZDZIAŁ XLVIII Mistrz Konrad zmarł jednak dopiero w rok później. Jaśko ze Zgorzelic, brat Jagienki, który pierwszy usłyszał w Sieradzu nowinę i o jego śmierci, i o obiorze Ulryka von Jungingen, pierwszy też przywiózł ją do Bogdańca, w którym zarówno jak i we wszystkich szlacheckich siedzibach wstrząsnęła ona do głębi dusze i serca. "Nastają czasy, jakich dotychczas nie było" - rzekł uroczyście stary Maćko, a Jagienka przyprowadziła w pierwszej chwili wszystkie dzieci przed Zbyszka i sama poczęła się z nim żegnać, jakby już nazajutrz miał wyruszyć. Maćko i Zbyszko wiedzieli wprawdzie, że wojna nie rozpala się tak od razu jak ogień w kominie, niemniej jednak wierzyli, że do niej przyjdzie - i poczęli się gotować. Wybierali konie, zbroje, ćwiczyli w wojennym rzemiośle giermków, czeladź, sołtysów ze wsi, siedzących na niemieckim prawie, którzy obowiązani byli konno stawać na wyprawę i uboższą szlachtę - włodyków - ci bowiem radzi garnęli się do możniejszych. A to samo czyniono i po wszystkich innych dworach-., wszędy biły młoty w kuźniach, wszędy czyszczono stare pancerze, nacierano stopionym w sałhanach sadłem łuki i rzemienie, kowano wozy, czyniono zapasy spyży w krupach i wędzonym mięsiwie