... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Duncan zeskoczył z kozła i spojrzał na odległe miasto. -Wjeżdżamy dzisiaj? - spytał. Roo zerknął na zachodzące słońce. - Chyba nie. Muszę znaleźć jakieś solidnie strzeżone podwórze, gdzie będę mógł zostawić wozy z winem, a do miasta mamy jeszcze z godzinę drogi. Rozbijmy tu obóz i zanocujmy, tak żebyśmy skoro świt mogli udać się do miasta. Spróbuję sprzedać co nieco, zanim zrobi się ruch w gospodach... Rozbili więc obóz i zjedli zimną kolację, rozpaliwszy niewielkie ognisko. Konie uwiązali na długiej linie i puścili je na popas w przydrożnym rowie. Roo nakarmił je resztką owsa i teraz parskały z zadowoleniem. - Co zrobisz z wozami? - spytał Duncan. - Myślę, że je sprzedam. - Roo nie był pewien, czy może polegać na innych przewoźnikach, jeżdżąc z Darkmoor do Krondoru i z powrotem. - Może wynajmę woźnicę i poślę go z tobą po kolejny ładunek, kiedy sprzedamy to, cośmy przywieźli. Duncan wzruszył ramionami. - Nudne to zajęcie... chyba że liczyć tych dwu gównianych opryszków przy drodze. - Jeden z tych dwu "gównianych opryszków", jak raczyłeś ich nazwać, prawie przedziurawił mi łeb strzałą - zauważył Roo. - Temu nie przeczę - westchnął Duncan. - Myślałem też o napitkach i kobietach... - Jutro jakoś zaradzimy temu brakowi. - Roo rozejrzał się dookoła. - Zdrzemnij się... ja wezmę pierwszą zmianę... - Nie będę się spierał - ziewnął Duncan. Roo usiadł przy ogniu, a jego kuzyn wziął koc i dla ochrony przed nocną rosą wsunął się pod jeden z wozów. Tak blisko morza wilgoć była wszechobecna, a można wyliczyć wiele przyjemniejszych sposobów rozpoczęcia dnia, niż obudzenie się pod mokrymi kocami. Roo zastanawiał się, w jaki sposób rozpocząć poranną kampanię i ułożywszy sobie kilka przemówień do oberżystów, odtworzył je w myślach, szlifując akcenty podkreślające korzyści, jakie ci odniosą, zawierając z nim transakcje. Nie mógł się wprawdzie wykazać nadzwyczajną przemyślnością, podczas podróży jednak wiele myślał o przyszłości... teraz zaś zajęty snuciem planów prawie nie zauważył, że ognisko już niemal dogasa. Zastanowił się też przez chwilę, czy nie zbudzić Duncana, postanowił jednak pomyśleć jeszcze nad sztuczkami handlowymi i tylko dorzucił drew do ognia. Szlifował jeszcze przemówienia, kiedy wreszcie zauważył, że niebo na wschodzie zaczyna się rozjaśniać, i dopiero wtedy oderwał spojrzenie od resztek tlących się leniwie głowni. Zdał też sobie sprawę z faktu, że czuwał właściwie całą noc. Był jednak zbyt podniecony czekającą go batalią, wiedział też, że Duncan nie będzie pomstował z powodu dodatkowego odpoczynku. Próbując wstać, stwierdził, że kolana mu nieco zesztywniały - siedział w końcu na nocnym chłodzie i bez ruchu przez kilka godzin. Miał wilgoć we włosach, a na jego opończy zebrały się perliste krople rosy. - Wstawaj, Duncanie! - ryknął, budząc kuzyna. - Zabieramy się do sprzedaży wina! Wozy z głuchym turkotem sunęły po uliczkach Krondoru. Roo skinieniem dłoni nakazał Duncanowi jechać za nim, po jednej stronie drogi, pozwalając się mijać ruchowi ulicznemu. Pierwszy przystanek wybrał przy oberży Pod Wesołym Skoczkiem, nieopodal Dzielnicy Kupieckiej. Na szyldzie oberży jakiś domorosły pacykarz wymalował parkę dzieciaków, wywijających sznurkiem, przez który przeskakiwał trzeci brzdąc, zawieszony nieruchomo w powietrzu. Roo pchnął drzwi i wszedł do izby ogólnej, gdzie znalazł rosłego mężczyznę tkwiącego za szynkwasem i przecierającego ze znudzoną miną szklane kufle. - Słucham? - odezwał się szynkarz. - Jesteście, panie, właścicielem? - spytał Roo. - Alistair Rivers, do usług. Co mogę dla panów zrobić? - Oberżysta był dość otyły, ale Roo pod warstwą tłuszczu dostrzegł prawdziwą krzepę -jak większość oberżystów, tak i ten musiał od czasu do czasu w taki lub inny sposób zaprowadzić w izbie porządek. Zachowywał się uprzejmie, ale powściągliwie - czekał, aż Roo ujawni, o co mu chodzi. - Rupert Avery - rzekł Roo, wyciągając dłoń. - Handlarz winem... z Ravensburga. Oberżysta serdecznie potrząsnął dłonią chłopaka. - Potrzebujecie pokojów? - Nie... ale mam wino na sprzedaż. Natychmiast stało się widoczne, że oberżysta wcale się nie pali do zawarcia interesu. - Mam tyle wina, ile mi trzeba... i dziękuję... - A co z jego jakością... i mocą? - spytał Roo. Oberżysta spojrzał na Roo z góry i rzekł wyniośle: - No... słucham... - Panie, urodziłem się w Ravensburgu - zaczął Roo. I w czasie niewiele dłuższym, niż potrzebny na zaczerpnięcie tchu, wyrzucił z siebie krótkie porównanie trunków, które były wytworem sztuki kiperów z Ravensburga i tych - za przeproszeniem - końskich szczyn, jakie pijano w najlepszych oberżach Krondoru. Pod koniec mowy dodał: - Do Krondoru dostarcza się albo spore ilości podłego sikacza dla pospólstwa, albo śladowe ilości butelek najdroższych win dla wielmożów i - aż do tej pory - nic dla porządnej klienteli. Ja mogę dostarczyć świetne wino po hurtowych cenach... bo nie transportuję butelek, tylko baryłki. Oberżysta milczał przez chwilę. - Macie próbkę? - spytał wreszcie. - Minutkę! - rzekł Roo i wyskoczył na zewnątrz po niewielką baryłkę, którą przygotował jeszcze przed wyjazdem z Ravensburga. Kiedy wrócił, na szynkwasie stały już dwie szklanki