... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

John Paul poszedł za siostrą do kuchni, kiedy jednak usłyszał, że ojciec mówi o matce, zatrzymał się i zajrzał Theo przez ramię. Odszedł, gdy ten odwrócił stronę. Fotografia przedstawiała Re¬ my'ego i Johna Paula jako małych chłopców. Między nimi stała dziewczynka ubrana w kusą sukienczynę. Chłopcy wyglądali, jakby wytarzali się w błocie, i bardzo byli z tego powodu szczęśliwi. Na twarzach mieli złośliwe uśmiechy. - To Catherine - wyjaśnił Jake. - Zawsze chodziła w sukienkach bez względu na okazję. Ta była jej ulubioną, bo miała koronkę. Pamiętam, jak jej mama stale zszywała pęknięte szwy, bo mała miała zdrowy apetyt. Następne fotografie pełne były Catherine. Matka musiała je przesłać już po przeprowadzce do miasta, bo sukienki córki stały się znacznie ładniejsze. Na jednej z nich stała przed choinką z dwiema identycznymi lalkami w objęciach, a na drugiej trzymała dwa misie. - Catherine zawsze musiała mieć wszystko podwójne. - Jake zaśmiał się. - Bywa, że gdy biedak staje się bogaty, nie może zapomnieć o ciężkich czasach i kupuje na zapas. Wiesz, o czym mówię? - Tak - odparł Theo. - Ludzie, którzy przeżyli wielki kryzys, gromadzili później zapasy na wypadek następnego. - Catherine taka właśnie była. Kryzys był dla niej tylko lekcją historii, ale zachowywała się tak samo. Pewnie dlatego prosiła mamę, żeby kupowała jej po dwie lalki albo misie na wypadek, 277 JULIE GARWOOD gdyby z tym pierwszym coś się stało. To samo robiła z ubraniami. Kiedy wreszcie Junie nie brakowało pieniędzy, starała się, by córka miała wszystko co najlepsze i spełniała każdą jej zachciankę. Ellie uważała, że Junie robi to z poczucia winy, bo była panną, gdy urodziła małą. Myślałem, że z wiekiem przejdzie jej to gromadzenie rzeczy, ale nie przeszło, a nawet się pogorszyło. Zaczęła się dziwnie zachowywać. Kazała nawet założyć drugą linię telefoniczną. Kiedy spytałem dlaczego, powiedziała, że na wypadek, gdyby ta pierwsza się popsuła. Mówiła, że nie chce czekać na majstrów od telefonów. - John Paul podgrzewa potrawkę - oznajmiła Michelle, pod chodząc do stołu. Theo jeszcze raz przyjrzał się fotografiom Catherine: tej w prostej sukience wyraźnie dla niej za ciasnej i tej, na której wyglądała jak księżniczka z dwiema lalkami w ręku. - Zaczęła tyć, biedactwo, gdy wyszła za mąż - powiedział Jake. - Skąd wiesz? - zdziwiła się Michelle. - Przecież nigdy cię do siebie nie zaprosiła. - Jej gospodyni Rosa Vincetti mi powiedziała. Rozmawiałem z nią czasami. To bardzo miła kobieta. Nieśmiała, ale urocza. Dała mi przepis na domowy makaron, ale jeszcze go nie wypróbowałem. Powiedziała, że niepokoi ją tusza Catherine. Bała się, że jej serce tego nie wytrzyma. - Catherine była... - zaczęła Michelle. - Dziwna - dopowiedział John Paul. - A ty nie jesteś dziwny? - odparowała. - W porównaniu z nią jestem normalny. - Tato, jak się dowiedziałeś, że dostaliśmy te pieniądze? spytała Michelle. - Nadal mi nie wierzysz? - Tego nie powiedziałam. - Ale nie jesteś przekonana. - Jake odsunął krzesło i wstał. Dostałem list polecony. Przyszedł jakąś godzinę temu. Podszedł do kuchennego blatu, otworzył pudełko w kształcie słonia, w którym trzymał ważne papiery, i wyjął kopertę. Michelle usiadła obok Theo i zerkała na fotografie. Na jednej z nich matka trzymała na kolanach niemowlę. Dotknęła końcem palca twarzy matki. - To Remy, kiedy był mały. Dwie strony dalej były fotografie przedstawiające małą Michelle. 278 SPOTKANIE Na każdej z nich coś było nie tak: pasmo włosów, wystający rąbek bluzki, a nawet język. - Byłam urocza, prawda? Roześmiał się. - Niezwykle urocza. Jake położył przed nią kopertę. - Masz swój dowód, siusiumajtko. Dziewczyna pokręciła głową. - Tato ma mnóstwo sympatycznych przezwisk na mnie. Theo wybuchnął śmiechem. Jego wzrok spoczął na kopercie. - Mam - wyszeptał i uderzył dłońmi w stół. - Co takiego? - Przecież to jest ta sama kancelaria. Sukin... -Wyrwał Jake'owi list z ręki. - Można? - Proszę bardzo. - Nie wyjaśniłeś... - zaczęła Michelle. Theo położył ręce na jej dłonie. - Za chwilę, dobrze? Gdzie są moje okulary? - Masz je na nosie. - Och! No, nareszcie wszystko zaczyna się układać. Jake i Michelle patrzyli na niego, gdy czytał list. Potem odsunął krzesło i wstał. - Muszę jechać do Nowego Orleanu. Dziewczyna wzięła list i szybko go przeczytała. Zgodnie z instrukcją Catherine, jej adwokat Phillip Benchley informował wszystkich beneficjentów o wysokości zapisu i jego podziale. Rodzina Renardów otrzymywała czterysta tysięcy dolarów do równego podziału między Jake'a i jego trójkę dzieci. Rosie Vincetti przypadało sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów za wierną służbę. John Russell, mąż Catherine, otrzymywał sto dolarów. Reszta majątku miała zostać przekazana azylowi dla ptaków w Epston. - Jej mąż dostał tylko sto dolarów? - zdziwiła się Michelle. - Widocznie nie byli szczęśliwym małżeństwem - stwierdził Jake. - Żartujesz - wtrącił John Paul. - Rosa go nie lubiła. To miłe, że Catherine nie zapomniała o niej. Była dobrą gospodynią. - John musiał podpisać intercyzę, żeby móc dysponować pie niędzmi żony - powiedziała Michelle