... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zaczynało go to marnotrawstwo materiału coraz bardziej irytować. Zaraz za irytacją szło coś, czego nie umiał rozszyfrować. Było to nieznane uczucie. Nad ranem następnego dnia samoczynna pętla zacisnęła się na tylnej nodze młodego, ładnego jelenia o krótkim porożu. Ditloch postanowił śniadanie odłożyć na później. Kiedy z tasakiem stanął przy pułapce, zwierzę leżało już na boku i ciężko oddychało. Pętla trzymała mocno i tylko rozerwana do kości noga świadczyła o bezskutecznych próbach wyrwania się z pułapki. Spojrzenia człowieka i zwierzęcia spotkały się. Patrzył długo w duże brązowe oczy, wilgotne i pełne tragicznego smutku. Wzdrygnął się. Wygląda jak żywy, pomyślał. Zdecydował, że przetnie jeleniowi kręgi karku i odetnie połączenie głowy z tułowiem. Jeszcze tego nie robił, bo strzał załatwiał sprawę, a zwierzę w ciągu godziny, dwóch stawało się sztywne i łatwe do przeniesienia. Ujął mocno tasak i podszedł do jelenia od tyłu. Kiedy znalazł się o dwa kroki od zwierzęcia, jeleń nagle i ku jego całkowitemu zaskoczeniu zerwał się na równe nogi. Linka ze śpiewnym jękiem naprężyła się podcinając Ditlochowi nogi. Zaskoczenie było tak pełne, że nie zdążył się zaasekurować. Uderzył plecami o trawę, a głową o gliniaste klepisko ścieżki. Na moment stracił świadomość, ale zaraz ją odzyskał czując piekielny i dotychczas nieznany ból w czaszce. Chciał się zerwać, ale przetoczył się tylko na bok. Wstrząs odebrał mu na chwilę poczucie kierunków. Z dziwnym smakiem w ustach, zaszokowany, usiadł wolno i rozejrzał się za zwierzęciem. Stało kilkanaście kroków dalej, na tyle, ile pozwalała mu linka sideł. Wstał, podniósł tasak i ocenił sytuację. Obliczył obwód najbliższego drzewa i porównał z długością linki. To wyjście zdawało się optymalne. Trzydzieści obwodów i zwierzę znajdzie się przy pniu, gdzie je zablokuje małym wysiłkiem mięśni. Zrobił to w kilkanaście minut, w milczeniu nacierając na jelenia. Zwierzę chrypiało i toczyło pianę. Okaleczona noga silnie krwawiła. Ditloch nie pominął odruchowej oceny wydatku wody przez powierzchnię ciała. Od zwierzęcia emanowało coś niepokojącego. Czuł wibracje subtelne niczym wiatr gwiezdny, kiedy krążył po wąskich orbitach słońc. Czyżby to miało być zapowiedziane przez Selona wydarzenie? Postanowił jak najszybciej skończyć tę męczącą sekwencję. Z całej siły przyparł jelenia do pnia własnym ciałem. Podniósł rękę z tasakiem, ale do karku było za daleko. Przesunął się do przodu blokując z całej siły zrywy silnego cielska. Kiedv znów się zamierzył, zwierzę cofnęło się i głowa znalazła się przy ramieniu Ditlocha. Znów spotkały się ich oczy. Ten moment zadecydował o dalszym biegu wydarzeń. Tasak opadł na trawę, a Ditloch odbiegł kilka kroków i padł na kolana. Wybuch wściekłości zagłuszył na chwilę pierwszą w niemal wiecznym jego życiu chwilę - tłoczące się myśli. Ten jeleń jest jak żywy, krzyczał w myślach, oczu nie można tak podrobić. Jeżeli zainstalowana jest w nich fantomatyka hipnotyczna, to by znaczyło, że Selon kłamał zapowiadając nieużywanie bezpośredniego nacisku. Nagle otrzeźwiał. A jeżeli to kłamstwo? Odwrócił się. Zadanie było nie wykonane i wiedział, że go nie wykona. Podszedł do jelenia i pochylił się nad zaciśniętą pętlą. Przez ułamek sekundy zatrzymał wzrok na poranionej nodze, białych kościach, poszarpanej tkance. Zwolnił blokadę otwierając pętlę. Jeleń zrobił kilka kroków kulejąc, zawahał się na moment, jakby nie dowierzając, że jest wolny, po czym zniknął błyskawicznie między drzewami. Ditloch wolno usiadł na ziemi patrząc w stronę, skąd dobiegły go ostatnie trzaski gałązek. Siedział długo, nie mogąc złożyć epizodów wydarzenia w jedną całość. Zaskoczyła go sytuacja, ale jeszcze bardziej zastanowiły własne reakcje. Balast niepokoju przydusił ciężarem okolicę mostka i uświadomił, że Ditloch przestaje być najlepszym pilotem galaktycznym swojej epoki. Był tak pogrążony w rozmyślaniach, że dopiero po kilku sekundach wyprężył się, czując na ramieniu ciepłe dotknięcie ludzkiej dłoni. Jeżeli zapytasz siebie, dlaczego?, nie szukaj odpowiedzi w przeszłości. Wszystka, co czujesz, jest ułamkiem tego, w co musisz się wyposażyć na najbliższe kilkadziesiąt lat. Tyle trwa ludzkie życie, u Ciebie powiększone o długi, ale przecież skończony odcinek czasu. Ludzie, których spotkasz, są również w trakcie kwarantanny, byli członkami załogi „Kapitana Magellana”, o którym uczyłeś się jeszcze jako dziecko. Aż do odwołania obowiązywać Cię będzie zakaz rozmawiania o waszych doświadczeniach z pobytu w przestrzeni. Do odwołania nie wolno wam rozmawiać ze sobą w ogóle. Kierunek zmian przystosowawczych jest dla Ciebie nadal korzystny. Selon. - Miałem polecenie obserwowania ciebie, od kiedy przestali usuwać zabite zwierzęta - mówił Selon dwa tygodnie później. - Przyznam się, że nie wpadło mi do głowy, że traktujesz je jako urządzenia, homeostaty. Chwilami czułem do ciebie niechęć, kiedy patrzyłem, jak zabijasz je, wydawało się, z zimną obojętnością, zupełnie bezbronne i nieświadome zagrożenia. Dopiero kiedy zacząłeś wymiotować, tam przy wodopoju, gdy ci powiedziałem o twojej pomyłce, zrozumiałem, jak różnimy się doświadczeniami. Samuel Ditloch siedział oparty o ścianę domku, blady, ale zewnętrznie chłodny jak zwykle. We wnętrzu czuł się jednak chory. Przechodził stany, o jakich całkowicie wśród gwiazd zapomniał. - Tam, gdzie jest wszędzie pustka dla żywego organizmu niewyobrażalna, smak i sens żywej inteligencji jest czymś tak niewypowiedzianie niezwykłym... to słabo powiedziane... - zawahał się. - Nikt nie jest w stanie tego opisać, gdyby chciał. Sam wiesz, co to oznacza? Selon powoli skinął głową. - W takiej bezmierności - kontynuował Ditloch - nieskończoności we wszystkich kierunkach przestrzennych i czasowym dopiero zaczyna rozumieć się coś, co nie powinno, nie miało prawa się zdarzyć. To znaczy życie. Tam... to znaczy wszędzie, jest... nic. To też nie to słowo