... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Siadaj waszmość tu przy mnie, jak ciebie widzę, to mi mój syn staje przed oczyma jak żywy, jest to jedyna moja pociecha, och! jakżebym pragnął go tylko raz jeszcze obaczyć, a potem już pójść za nim w te kraje, gdzie nie masz żadnej zgryzoty!... Kergolaj był tym przyjęciem niezmiernie uradowany, wszakże to było prawie już oświadczenie, jakoby go chciał mieć wiecznie przy sobie. Zaczem siadł przy nim i podał mu się do bardzo długiej rozmowy. Albowiem Kijas wypytywał go bardzo ciekawie o wszystkie szczegóły śmierci swojego syna. Kergolaj mu opowiadał wszystko, co wiedział, czego nie wiedział, to zmyślił, a aby go wreszcie pocieszyć, zapewnił go, że Tigranes był już zabity, kiedy go zawieszono na palu, zaczem żadnej męki nie cierpiał. Bardzo to uspokoiło nieszczęśliwego ojca, po czym już o wiele swobodniej rozpytywał go o tę wojnę nieszczęsną, która jego zdaniem była bardzo lekkomyślnie poczętą, a prowadzoną tak niezdarnie i głupio, że nawet trudno zrozumieć, jakim sposobem król, taki rozumny, mógł za jednym zamachem tyle błędów popełnić. Kergolaj usprawiedliwiał króla, jak mógł, lecz przy tym starał się Kijasowi wytłumaczyć, że piękność i całą wartość wojny nie należy sądzić po skutkach, tylko po tym, z jakimi niebezpieczeństwy miało się w niej do walczenia. Owóż on, chociaż już ze trzydzieści wojen odprawił, może go zapewnić, że na tak pięknej wojnie jeszcze nigdy nie bywał: bo to tam nie tylko, że się miało najrozmaitszych nieprzyjaciół na wybór: Wołochów, Szeklerów, Węgrów, Tatarów, a nawet i chłopów, nie tylko, że na pale 99 wbijano i bito się młotami i siekierami, ale jeszcze i popodrzynane buki na żołnierzy leciały – a to jest rzecz, z jaką tylko taki rycerz się spotkał, co nadzwyczajne miał szczęście. Kijas tylko z wielką trudnością pojmował te rycerskie wyobrażenia o szczęściu – a Kundrat, który był przy tym, cale go nie rozumiał i mówiąc sobie, że albo ten człowiek już do reszty rozum utracił, albo też może ma diabła przy sobie, jeszcze głębiej w kąt się zasunął. Tymczasem Kergolaj, nabawiwszy się z tymi mieszczany do woli, bo też ich miał ledwie za Boże stworzenia, zaczął się niecierpliwić i wreszcie rzekł do Kijasa, że chciałby się pokłonić pani Formozie. Ale Kijas odpowiedział mu na to z bolesnym, uśmiechem: – Tej sztuki wasza miłość trudno dokażesz. Formoza od śmierci męża czerni się w żałobie i oprócz księdza nikogo nie wpuszcza do siebie. Nawet i ja bardzo ją rzadko widuję. Biedna kobieta! jeśli ten ciężar, co serce jej gniecie, nie ulży się, jak się dowie, żeśmy jego ciało tu pogrzebali i że będzie się mogła modlić na jego grobie, to bodajby Bóg to odwrócił, ale tak mi się zdaje, że jego śmierci pewnie nie przeżyje. Kergolaja, znawcę ludzkiego serca, bardzo to zadziwiło. Jużci wiedział, że wdowy ówczesne bardzo surową po swoich mężach zachowywały żałobę, ale żeby ona do tego stopnia i to jeszcze za nominalnym mężem bolała... jakoś mu się to nie zdawało. Zaczął więc na Kijasa mocno nalegać: ale na próżno. Kijas mu odpowiedział, że go Formozie oznajmi i wstawi się za nim, lecz bardzo wątpi, ażeby to jaki skutek odniosło. Może za sześć miesięcy, jak minie połowa żałoby; ale pierwej, to będzie trudno... – Za sześć miesięcy! – zawołał Kergolaj, udając, że go to śmieszy – ja za sześć godzin byłbym wziął Suczawę, gdyby mi był król tylko trochę dopomógł. – Ale w tym razie i król nie pomoże waszmości – rzekł Kijas – bo żałobna komnata wdowy to kościół, a do kościoła i król się przemocą nie wdziera. Korgolaj myślał zrazu, że z niego żartują, ale teraz się postrzegł, że nie, bo dlaczegoż by Kijas miał z niego żartować? Dlaczegoż by wreszcie miał mu bronić przystępu do tej kobiety, która teraz już nawet nie jest jego synową? Ale go to dziwnie zniecierpliwiło. – Voyons!57 – zawołał do siebie – jam dla niej łba nastawił i przywiozłem jej zwłoki jej męża, a ona by mnie nawet nie przyjęła u siebie? To przecie jest niemożebnym. Jakoż teraz poszedł, ale nazajutrz znów przyszedł i dnia następnego, a potem codziennie przychodził przez cały tydzień, jednak zawsze bez skutku. Formoza kazała mu podziękować przez teścia za oddane usługi, ale go nie przyjęła. A wtedy Kergolaj już całkiem stracił cierpliwość. Tego postępowania sam nie mógł zrozumieć, musiał się kogoś poradzić i poszedł na radę – do Pachny. Tymczasem Formoza była istotnie w bardzo ciężkiej żałobie. Kiedy nowiny z pola bitwy zaczęły dobiegać do Lwowa, wiadomość o okrutnej śmierci Tigranesa przyszła najpierwsza, zaraz po przerażających powieściach o niesłychanej klęsce na Bukowinie i po wiadomości o śmierci Tęczyńskiego i Fredry. Wiadomość o śmierci Gniewosza przyszła dopiero nazajutrz. W zniepokojone serce Formozy uderzyły dwa gromy jeden po drugim. Po pierwszym gromie, acz go uczuła boleśnie, niebo rozgorzało płomieniem w jej oczach i świeciło przed nią jasną światłością. Ból przejął jej serce za przyjacielem i zacnym człowiekiem, ale otworzył zarazem widok na lepsze nadzieje w przyszłości. Ale drugi grom, uderzając w nią jeszcze daleko gwałtowniej, olśnił oczy jej ducha zupełnie i zostawił po sobie noc czarną dokoła. Grom ten rozdarł jej duszę do dna, zagasił świtające z daleka blaski nadziei i zostawił bezdenną rozpacz po sobie. Dwa takie gromy, jeden po drugim, był to cios tak gwałtowny i nielitościwy, że Formoza znieść go nie mogła i upadła pod jego ciężarem, który ją zmiażdżył i przygniótł do ziemi. 57 Voyons! (fr.) – Zobaczymy! 100 Nawet i ziemia jej się spod nóg usunęła, jej umysł się rozchwiał, straciła zupełnie świadomość siebie, była bez czucia i myśli i nie wiedziała wcale, co się z nią dzieje