... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Chodźmy zobaczyć się z tą wdową Florian. - A co z Malloyem? Usiadł z powrotem. - Niech mi pan dokładnie opowie o wszystkim. Opowiedziałem mu. Słuchał nie spuszczając oczu z mojej twarzy. Zdaje mi się, że ani mrugnął. Oddychał z lekko otwartymi ustami. Ciało jego się nie poruszało. Palcami uderzał lekko w stół. Kiedy skończyłem, powiedział: - A ten doktor Sonderborg... jak on wygląda? - Jak narkoman, a może i handlarz narkotyków. Opisałem go Randallowi najlepiej, jak umiałem. Spokojnie przeszedł do drugiego pokoju i usiadł przy telefonie. Nakręcił swój numer i długo coś mówił cichym głosem. Potem wrócił do kuchni. Skończyłem właśnie zaparzać nową kawę, ugotowałem jajka, zrobiłem parę tostów i posmarowałem je masłem. Zasiadłem do jedzenia. Randall usiadł naprzeciwko mnie i oparł brodę na dłoni. - Wysłałem tam specjalistę od narkotyków ze stanowej policji, niby to po poradę, żeby się rozejrzał. Może na coś wpaść. Malloya nie złapie. Malloy ulotnił się stamtąd wczoraj w nocy w dziesięć minut po tym, jak pan się wydostał. To jedno jest absolutnie pewne. - A dlaczego nie policję z Bay City? Posoliłem jajka. Randall nic nie odpowiedział. Kiedy spojrzałem na niego, twarz miał czerwoną i malowało się na niej zmieszanie. - Jak na glinę - powiedziałem - jest pan najwrażliwszym człowiekiem, jakiego w życiu widziałem. - Niech pan się pospieszy z jedzeniem. Musimy ruszać. - Potem muszę się jeszcze ogolić, wziąć tusz i ubrać się. - Nie mógłby pan iść po prostu w piżamie? - zapytał złośliwie. - Więc aż tak źle jest z tym miasteczkiem? - zadrwiłem. - To miasto jest własnością Lairda Brunette'a. Mówią, że wyłożył trzydzieści tysięcy na wybór burmistrza. - To ten, do którego należy klub "Belvedere"? - I dwa domy gry na statkach. - Ale to się dzieje w naszym okręgu - dodałem. Spuścił wzrok na swoje czyste i lśniące paznokcie. - Wpadniemy do pana kancelarii po te dwa pozostałe papierosy z marihuaną - powiedział. - Jeżeli jeszcze stamtąd nie znikły. - Prztyknął palcami. - Gdyby mi pan dał klucze, mógłbym to załatwić, kiedy pan się będzie golił i ubierał. - Pojedziemy razem. Mogą być jakieś listy. Kiwnął głową, a po chwili usiadł i zapalił nowego papierosa. Ogoliłem się, ubrałem i pojechaliśmy autem Randalla. Zastałem jakąś pocztę, ale nie było to nic godnego czytania. W szufladzie dwa rozcięte papierosy leżały nietknięte. Ani śladu, żeby ktoś przeszukiwał kancelarię. Randall wziął obydwa rosyjskie papierosy, powąchał tytoń i włożył je do kieszeni. - Zabrał panu jedną z tych swoich wizytówek - zastanowił się na głos. - Pewno na odwrocie była czysta, to się już nie troszczył o pozostałe. Przypuszczam, że Amthor nie jest zanadto przestraszony... pomyślał sobie, że pan chce z niego coś wyciągnąć. Jedziemy. Rozdział trzydziesty Stara Wtrącalska wysunęła nos za drzwi prawie na cal, ostrożnie wciągnęła nim powietrze, jakby się spodziewała kwitnienia wczesnych fiołków, szybkim spojrzeniem zlustrowała ulicę w obu kierunkach i skinęła siwą głową. Randall i ja zdjęliśmy kapelusze. W tej dzielnicy świadczyło to prawdopodobnie o elegancji równej Valentino. Zdaje się, że mnie pamiętała. - Dzień dobry pani - powiedziałem. - Czy możemy wpaść na minutkę? To porucznik Randall z kwatery głównej. - Dobry Boże, już w głowie mi się kręci. Mam mnóstwo prasowania. - Zajmiemy pani tylko chwilkę. Odstąpiła od drzwi, a my prześliznęliśmy się koło niej do korytarza z tym kredensem z Mason City, czy skąd on tam pochodził, a z niego przeszliśmy do bawialni z siatkowymi firankami w oknach. Zamknęła za nami drzwi tak ostrożnie, jakby były z kruchego tortowego ciasta. Dziś rano miała na sobie biało-niebieski fartuch. Jej oczy nie straciły nic ze swojej przenikliwości, a broda nie urosła ani o cal. Zaparkowała mniej więcej stopę ode mnie, wysunęła twarz i zajrzała mi w oczy. - Nie dostała jej. Zrobiłem mądrą minę. Skinąłem głową i spojrzałem na Randalla, a Randall także skinął głową. Podszedł do okna i spojrzał na ścianę domu pani Florian. Wrócił po cichu, trzymając różowy kapelusz pod pachą, elegancki jak francuski hrabia ze szkolnego przedstawienia. - Nie dostała jej - powtórzyłem za nią. - Właśnie, nie dostała. W sobotę był pierwszy. Prima aprilis. Hi! hi! hi! - Urwała i już miała obetrzeć oczy fartuchem, ale przypomniała sobie, że to fartuch gumowy. To ją trochę zwarzyło. Zesznurowała usta. - Kiedy przechodził listonosz i nie wszedł na jej dróżkę, wybiegła i zawołała na niego. Potrząsnął głową i poszedł dalej. Wróciła do domu. Zatrzasnęła drzwi tak głośno, że myślałam, że okno wyleci. Jakby była wściekła. - No, no. Stara Wtrącalska obcesowo zwróciła się do Randałla: - Niech mi pan pokaże swój znaczek, młody człowieku. Od tego kawalera wczoraj czuć było whisky. Nigdy mu naprawdę nie wierzyłam. Randall wyjął z kieszeni emaliowany złoto-niebieski znaczek i pokazał