... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Chwała Bogu! Nasze trudy nie pójdą na marne, jeśli uda nam się odnaleźć Nordenskjolda! — Nie będziecie pierwsi — rzekł Jankes z ironicznym uśmieszkiem. — Przed wami płynie amerykański jacht. Był tu trzy dni temu i jak wy dopytywał się o Nordenskjolda. — Amerykański jacht? — zdumiał się Erik. — Tak, „Albatros”, kapitan Tudor Brown z Vancouveru. Powiedziałem mu, co wiem, a on natychmiast wziął kurs na Sierdce Kamień! XVI. Ku Wyspom Lachowskim A zatem Tudor Brown dowiedział się o zmianie trasy ,,Alaski”! Lecz w jaki sposób, jaką drogą mógł dotrzeć wcześniej do Cieśniny Beringa? Graniczyło to z cudem, a jednak było faktem. Jakkolwiek boleśnie poruszony wiadomością, Erik nie okazał tego nikomu. Użył jedynie całej swej władzy, by przyspieszyć przeładunek węgla, i gdy tylko zasobnie węglowe zostały napełnione, nie tracąc ani minuty wziął kurs na Morze Wschodniosyberyjskie. Sierdce Kamień jest wydłużonym przylądkiem azjatyckim, położonym zaledwie o jakieś sto mil na zachód od Cieśniny Beringa, odwiedzanym co roku przez statki wielorybnicze z Pacyfiku. Po dwudziestu czterech godzinach żeglugi „Alaska” dotarła tam i wkrótce w głębi Zatoki Koluczyńskiej dojrzeli za spiętrzonymi lodami smukłe omasztowanie ,,Vegi”, uwięzionej od całych dziewięciu miesięcy. Lodowa obręcz, która trzymała w niewoli Nordenskjolda, nie miała więcej jak dziesięć kilometrów szerokości. Opłynąwszy ją, „Alaska” wróciła na wschód i zakotwiczyła w małej zatoczce wolnej od lodów, bo osłoniętej od wiatrów z północy. Erik i jego przyjaciele zeszli na ląd i udali się do utworzonej przez „Vegę” na wybrzeżu syberyjskim kolonii, służącej za miejsce długiego zimowania. Znaczyła ją wyraźna smuga dymu. Wybrzeże Zatoki Koluczyńskiej jest niską równiną, lekko pofałdowaną i pociętą erozyjnymi parowami. Żadnych lasów, tylko nieliczne kępy karłowatych wierzb, dywany czarnej bażyny, tu i ówdzie kilka półkrzewów bylicy pospolitej. Pośród tych zarośli wschodziły już, jak zwykle z początkiem lata, jakieś rośliny, w których Malarius rozpoznał gatunki powszechnie występujące w Norwegii, a szczególnie brusznicę i mniszka pospolitego. Obozowisko „Vegi” składało się początkowo z wielkiego składu żywności, urządzonego na polecenie Nordenskjolda na wypadek, gdyby ciśnienie lodów niespodziewanie zniszczyło statek, jak to nieraz zdarzało się zimą w tych niebezpiecznych okolicach. Doszło wówczas do wzruszającej sytuacji — uboga, zawsze cierpiąca głód miejscowa ludność, dla której ów skład żywności stanowił wręcz nieprzebrane bogactwo, nawet go nie tknęła, choć był prawie nie pilnowany. Powoli wokół stacji zaczęły się pojawiać skórzane namioty Czukczów. Najbardziej imponującą budowlą była „tintinjaranga” czyli śnieżna chata, z której zrobiono obserwatorium magnetyczne. Tam również przeniesiono ze statku wszystkie niezbędne urządzenia. Wzniesiono ją z pięknych lodowych równoległościanów o delikatnym niebieskim odcieniu, spojonych śniegiem w miejsce cementu; dach z desek pokryto płótnem żaglowym. Podróżnicy z „Alaski” zostali serdecznie przyjęci przez młodego uczonego i wartownika znajdujących się tam w chwili nadejścia gości. Uczony uprzejmie zaofiarował się, że zaprowadzi ich na „Vegę” ścieżką wytyczoną na lodzie, łączącą statek ze stałym lądem, wzdłuż której ciągnęła się lina rozwieszona na palikach, służąca za przewodnika w ciemnościach nocy. Po drodze opowiedział im przygody wyprawy od chwili, gdy świat przestał dostawać o niej wiadomości Opuściwszy ujście Leny, Nordenskjold skierował się ku Wyspom Nowosyberyjskim z zamiarem zbadania ich. Okazało się jednak, że nie można do nich przybić z powodu otaczających je lodów i małej głębokości morza na przestrzeni kilku mil; toteż wkrótce zmuszony był zrezygnować i podjąć swą żeglugę na wschód. Do 10 września „Vega” nie napotkała większych trudności. Mniej więcej o tej porze ustawiczne mgły i nocne przymrozki zmuszały ją do zwolnienia tempa, a głęboka ciemność nocy do częstych postojów. Dopiero 27 września dotarła do przylądka Sierdce-Kamień. Zakotwiczyła na ławicy lodowej, a nazajutrz miała pokonać te kilka mil, które dzieliły ją jeszcze od Cieśniny Beringa i tym samym od wolnych wód Pacyfiku. Lecz nocą zerwał się północny wiatr i nagromadził wokół statku tłok lodowy, który z biegiem dni gęstniał coraz bardziej. „Vega” została uwięziona i skazana na zimowanie dokładnie w chwili, gdy była prawie u celu. — Możecie sobie wyobrazić, jak wielki przeżyliśmy zawód — mówił młody astronom. — Ale wkrótce pogodziliśmy się z sytuacją i postanowiliśmy tak wszystko zorganizować, żeby nasze opóźnienie przyniosło korzyść nauce. Nawiązaliśmy stosunki z miejscowymi Czukczami, których jeszcze żaden podróżnik nie oglądał z bliska. Udało nam się ułożyć słownik ich języka, zebrać kolekcję ich przedmiotów codziennego użytku, broni i narzędzi. Poczyniliśmy ciekawe obserwacje magnetyczne. Przyrodnicy z ,,Vegi” poszerzyli znajomość flory i fauny rejonów arktycznych o wiele nowych gatunków. Wreszcie — osiągnęliśmy główny cel wyprawy, opłynęliśmy bowiem przylądek Czeluskin i jako pierwsi pokonaliśmy odległość dzielącą ujście Jeniseju od ujścia Leny. Znaleźliśmy i rozpoznali Przejście Północno-Wschodnie. Pewnie, że sprawiłoby nam większą satysfakcję dokonanie tego w dwa miesiące, a niewiele brakowało, zaledwie kilku godzin, aby tak się stało. Jednak wszystko razem wziąwszy, jeśli tylko zostaniemy wkrótce uwolnieni, na co pozwalają mieć nadzieję rozliczne znaki, nie będziemy mieli powodu uskarżać się i wrócimy z przekonaniem, że dokonaliśmy pożytecznego dzieła! Słuchając przewodnika z głębokim zainteresowaniem, podróżnicy przebyli drogę dzielącą ich od „Vegi”. Byli teraz na tyle blisko, aby rozróżnić jej dziób przykryty wielką płachtą rozciągającą się aż do mostku kapitańskiego, odkrytą rufówkę, burty osłonięte nagromadzonym śniegiem, olinowanie zredukowane do want i sztagów, komin starannie zabezpieczony przed działaniem mrozu. Szczególnie dziwne było najbliższe otoczenie statku