... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Babcia jak zawsze wzruszyBa si do Bez, |e Hadrian i Alanek o niej pamitaj, i ju| wyraznie pBaczc, zapewniBa, |e czeka na niego i na Arka, |e ich pokój jest ju| gotowy. Hadrian zamieniB te| par sBów z drugim m|em babci - Swenem, wBa[cicielem kilku przytulnych hotelików. Swen miaB troje wBasnych dzieci, ale polsk rodzin |ony traktowaB zawsze z wielkimi honorami. Hadrian kupiB ju| dla niego malutk fajeczk, bo chocia| Swen nie paliB tytoniu, to lubiB trzyma w ustach pust fajk. 51 Ledwo skoDczyB rozmawia, przyszBa pani Maria i Ilona zaraz wybiegBa do pracy. Hadrian ci|ko usiadB przy stole. - Zrobi ci mo|e [niadanie? Mam [wie|e buBeczki. Tylko przy mamie... Pani Maria mrugnBa do niego, bo Ilona uznawaBa wyBcznie czerstwe razowe pieczywo. - Oj, chtnie. Tylko sprawdz, czy drzwi zamknite. Hadrian zamknB drzwi wej[ciowe na dwa zamki i wyBczyB oba magnetofony. ZajrzaB do plecaka, czy wszystko ma, zmieniB bluz i poszedB do jadalni. Po chwili Alan le|aB na podBodze, na grubym materacu, z rado[ci gryzc bezzbnymi dzisBami swoj stop, a oni pili kakao i zajadali si pszennymi buBkami z masBem i miodem. - Pamitasz, |e dzi[ DzieD Babci? - Tak. Ju| dzwoniBem do Szwecji. A pani ma... dzieci? Hadrian si zawahaB, czy osoba w wieku pani Marii mo|e mie wnuki. - Mam, nawet mam ju| wnuki. Co ten [wiat byBby wart, jakby dzieci na nim nie byBo? Mój najstarszy syn byB taki sam jak ty. MiaBam w nim wielk podpor. Hadrian a| przestaB |u i pomy[laB, |e chyba si przesByszaB. - No, jedz, jedz. Bo si spóznisz. - Dzikuj. Hadrian jednym haustem dopiB kakao. UmyB zby i zaczB si zbiera. Zanim wszedB na klatk, oparB si o balustrad na galeryjce. SpojrzaB w stron WisBy. Zwiat wygldaB jak na starej czarno-biaBej fotografii - elegancki i tajemniczy. ModliDska byBa daleko od osiedla, wic tutaj panowaBa zimowa cisza. Przez kilka minut [ledziB wzrokiem stado goBbi, które migotaBy na tle jasnego nieba. Raz 52 widziaB je dobrze, to znowu leciaBy pod takim ktem, |e nie sposób byBo ich dostrzec. Hadrian ci|ko westchnB, stuknB si w kieszeD, sprawdzajc, czy ma komórk. Idc w dóB po schodach, mruczaB pod nosem nazwy kamieni. Pod wielkim pomaraDczowym neonem ju| czekaB Arek. la Arek i Bogdan siedzieli w maBej kafejce w centrum handlowym i rozmawiali. Najpierw, jak zawsze, chwil posprzeczali si, czy midzy ich datami urodzin jest doba i cztery godziny, czy doba, cztery godziny i minuta ró|nicy To byB ich ukochany temat. Jakby odprawiali czary, dziki którym u[wiadamiali sobie, jak dobrze mie przyjaciela. Bogdan byB starszy o t jedn dob i std, ilekro miaB okazj, zwracaB si do Arka  MBokosie". Oczywi[cie tylko na osobno[ci. Gdy skoDczyli sprzeczk o t minut ró|nicy, Arek opowiedziaB przyjacielowi o spotkaniu z re|yserem. Bogdan sczyB mro|on herbat o smaku brzoskwiniowym i ze skupieniem BowiB ka|de sBowo. Gdy Arek skoDczyB, nadal siedziaB w milczeniu. - Co si staaaBo? - Nic. Czyli mówisz, |e facet o facjacie makabrycznej, tak? I |e te laski tak o nim nawijaBy, tak? Arek, opowiedz mi to wszystko jeszcze raz. Arek ponownie, caBy czas uwa|ajc, czy Bogdan rzeczywi[cie sBucha, opowiedziaB mu o fryzjer party. Gdy skoDczyB, Bogdan wstaB. U[cisnB Arkowi rk i szybko wyszedB, zostawiajc przyjaciela samego. - O co mu chodzi? - szepnB do siebie Arek i spojrzaB na sufit, jakby tam szukaB odpowiedzi