... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

„Musieliśmy oddawać im sprawiedliwość, to znaczy czcić ich, padając przed nimi na twarz i mówiąc: Benedicite nos, boni christiani! Potem oni doskonalili nas w nowej nauce. Mówili nam, że Bóg jest dobry, że nie mógł stworzyć świata, który jest zły. Że stworzył go Szatan oraz, że wszystko, co służy zachowaniu świata, jego wzrostowi i ulepszaniu jest dziełem diabelskim. Ale nie mówiono o tym wszystkim jednocześnie, nie, nie. Dawali nam «prawdę» stopniowo, by nas uwolnić po trochu”. „Czy nigdy nie miałeś żadnych wątpliwości?”, przerwał mu Konrad. „Och, tak. Często. Kiedy na przykład twierdzili, że rodzenie dzieci jest dziełem szatańskim, gdyż uwiecznia się grzech. «Matrimonium est meretricium», mówili. Biada niewieście, która zmarła będąc w ciąży, «quod si decederet praegnans non posset salvari!» Już lepsze przypadkowe związki, lepsza sodomia! A zresztą mówili nam także, że doskonały jest ponad grzechem, że nawet gdyby zrobił cokolwiek, to nie grzech. Mój Boże! Doszliśmy do tego, że wszystko było dozwolone: kradzieże, kazirodztwa, homoseksualizm...”. Na wspomnienie tego wszystkiego, starzec zakrył twarz dłonią. Potem otarł łzy i ciągnął dalej: „Podkreślali, że doskonały jest całkowicie wolny, tak jak wolny jest Bóg na niebie. Doskonały nie ma zobowiązań wobec nikogo i nikomu nie może podlegać. Nikt nie ma do niego żadnego prawa, nawet sprawiedliwość, gdyż jedyna sprawiedliwość, to przynależność do prawdziwej wiary. „To dawało nam poczucie nigdy nie znanej wolności i mocy. Możność robienia wszystkiego, czucia się ponad grzechem była... była zachwycająca! Swoboda zmysłów, oswobodzenie od władzy, oswobodzenie od prawa! „Wszystkie nasze dobra składaliśmy u stóp «świętych», oni zaś zatrzymywali większą ich część dla siebie, rozdzieliwszy między pozostałych tylko tyle, ile było konieczne. Ale mogliśmy mieć wszystkie niewiasty, jakie chcieliśmy i często nasze zebrania kończyły się prawdziwymi orgiami, podczas których jęki rozkoszy mieszały się z wysławianiem Boga”. Na te słowa Konradem wstrząsnął odruch obrzydzenia, ale zapanował nad sobą i dalej słuchał uważnie opowiadania starego. „Słusznie, panie, że to wszystko napawa cię wstrętem. Ja również stopniowo zacząłem czuć obrzydzenie”. Pomilczał chwilę. „Popełniłem błąd — podjął, wzdychając, — zakochując się w pewnej delikatnej dzieweczce. „Była śliczna jak wiosna i czysta jak anioł. Zaczęliśmy się spotykać; chodziliśmy po łąkach trzymając się za ręce, śmiejąc się bez słów. Spostrzegłem, że chciałbym ją mieć tylko dla siebie, poślubić i mieć z nią dzieci. „Pewnego dnia podsłuchali, gdy snuliśmy nasze marzenia i donieśli na nas do biskupa. Ja zostałem uroczyście potępiony podczas zgromadzenia, ją zaś, by «zadośćuczyniła», zmuszono do cielesnych igraszek z wszystkimi obecnymi doskonałymi. Na moich oczach. Nie zbuntowałem się, z tchórzostwa. Od dawna wiedziałem, jak kończą ci, którzy wyrzekną się kataryzmu. Bałem się, i wszystko zniosłem. Toteż zrobiłem karierę i stałem się, ja również, tak samo doskonały. Wtedy dali mi chustkę. „Każdy doskonały nosi zawsze chustkę. Wiesz dlaczego? „Jak wiesz, consolamentum można otrzymać tylko raz w życiu. Po czym pytają tego, kto je otrzymał: Czy chcesz być zaliczony w poczet wyznawców, czy też męczenników? Jeśli wybierze to pierwsze, musi popełnić samobójstwo. Jeśli zaś wybierze drugie, zostaje uduszony chustką. Bóg wszechmogący okazał litość dla mego szaleństwa i nigdy nie przytrafiła mi się okazja zgładzenia kogoś. Wiedziałem jednak, że inni to robili i cały czas milczałem ze strachu”. Starzec już nie płakał. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem i mówił, bez przerwy mówił. „Dłużej już nie mogłem. Z czasem i lęk słabnie, i w końcu nie wie się już, czy bardziej ciąży lęk przed tym, czego się boimy, czy nieustanne poczucie strachu. Niewymownie tęskniłem za swą dawną wiarą, której prawdziwą dobroć dopiero teraz umiałem docenić. Zastanawiałem się, czym byłoby moje życie, gdybym nie spotkał tej okropności. Mógłbym się ożenić, mieć rodzinę, uczciwą pracę i pędzić dni w pokoju z Bogiem i z ludźmi. Wciąż byłem katarem, lecz w duszy nie byłem nim od dawna”. Przerwał, czując ucisk w gardle. Przełknął z trudem, i podjął: „Lecz pewnej nocy... pewnej nocy... och, Boże! Pamiętam, jakby to było teraz, i śni mi się to prawie zawsze, gdy uda mi się zasnąć! Obudzili mnie znienacka. Powiedzieli, że kilku naszych zabiło inkwizytorów, brata Stefana z San Tiberio i brata Wilhelma Arnaldiego, oraz że hrabia Rajmund rozkazał wymordować wszystkich katarów z Tuluzy. „Uciekliśmy tak, jak staliśmy, pośród krzyków i pożarów. Kilku najemników hrabiego widziało, jak uciekaliśmy i ruszyło za nami. Strzała z kuszy utkwiła mi w nodze, lecz gnałem naprzód. Innych schwytali. Udało mi się wyrwać strzałę, ale zrobiłem to niezręcznie. Schroniłem się na wsi, u przyjaciół; przez wiele dni majaczyłem w malignie. „Kiedy oprzytomniałem, już nie miałem nogi, musieli mi ją amputować, żeby zatrzymać gangrenę. Ukrywałem się przez pewien czas, a potem dotarłem do portu i wsiadłem na statek pizański. Ubrany byłem w mój stary strój krzyżowca, więc pozostałem niezauważony. „A teraz, panie, żyję tutaj opłakując mą przeszłość i utrzymując się dzięki miłosierdziu ludzi, których niegdyś zwalczałem”. Umilkł i zwiesił głowę. Konrad długo patrzył na niego, odczuwając dlań głęboką litość. Podniósł więc rękę i rzekł: „Ego te absolvo a peccatis tuis, in nomine Patris, et Filii et Spiritus Sancti. Pokój z tobą, bracie. Bóg ci przebaczył”. Żebrak wybuchnął niepohamowanym płaczem, wstrząsany zduszonym szlochem mocno przywarł do Konrada, który przycisnął go do piersi, głaszcząc po sklejonych z brudu włosach. Trwali tak przez pewien czas, nic nie mówiąc. Potem mnich wysunął się delikatnie z uścisku i odszedł, pozostawiając starego krzyżowca wpatrzonego weń z wyrazem niezmiernego znużenia w oczach