... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Od czasu do czasu bêdê siê tu pojawia³. - Jest tu ju¿ kapitan Ransom. Zabije pana. Doktor Œmieræ uœmiecha siê i potrz¹sa g³ow¹. - W¹tpiê. Widzisz, Tackman, Ransom i ja jesteœmy trochê jak zapaœnicy: w ró¿nych przebraniach wci¹¿ toczymy ze sob¹ walkê - ale tylko w œwietle reflektorów. Strz¹sa popió³ za balustradê i przez moment twoje oczy œledz¹ spadaj¹c¹ do morza iskrê. Kiedy chcesz znowu spojrzeæ na niego, ju¿ go nie ma i czujesz ogarniaj¹cy ciê ch³ód. Wracasz do restauracji, z tacy obok kasy bierzesz sobie miêtowy cukierek i siadasz przy ciotce May; w sam¹ porê, jak siê okazuje, bo w³aœnie podaj¹ ciasto z kremem kokosowym i gor¹c¹ czekoladê. Ciotka May przerywa konwersacjê na tyle tylko, by zapytaæ: - Kto to by³ ten cz³owiek, z którym rozmawia³eœ, Tackie? - Jakiœ cz³owiek. W samochodzie mama siada obok doktora Blacka, z ty³u ciotka Julie, i ciotka May na brze¿ku siedzenia, tak ¿e g³owy jej i mamy s¹ blisko siebie i mog¹ rozmawiaæ. Na zewn¹trz jest szaro i zimno. Zastanawiasz siê, kiedy wreszcie znajdziesz siê z powrotem w domu i bêdziesz móg³ czytaæ ksi¹¿kê. Ransom us³ysza³ ich kroki i rozp³aszczy³ siê na œcianie tu¿ ko³o ¿elaznych drzwi stanowi¹cych jedyne wejœcie do jego celi. Przez ostatnie cztery godziny szukaj¹c drogi ucieczki zbada³ ka¿dy fragment zbudowanego z ogromnych g³azów pomieszczenia, ale nie natrafi³ na nic, co mog³oby mu daæ choæby cieñ nadziei; nawet potê¿ne metalowe drzwi zamyka³y siê tylko od zewn¹trz. Kroki zbli¿a³y siê coraz bardziej. Napi¹³ miêœnie i zacisn¹³ piêœci. Jeszcze bli¿ej. Teraz siê zatrzyma³y. Zadzwoni³y klucze i po chwili drzwi siê otworzy³y. Run¹³ w szczelinê niczym b³yskawica; zamajaczy³a nad nim ohydna twarz, a on grzmotn¹³ w ni¹ z ca³ych si³ piêœci¹, zwalaj¹c ma³poluda na kolana. Z ty³u objê³y go dwa w³ochate ³apska, ale wyrwa³ siê i drugi potwór run¹³ pod jego ciosami. Na koñcu rozci¹gaj¹cego siê przed nim korytarza szarza³o dzienne œwiat³o. Puœci³ siê pêdem w tamt¹ stronê i w³aœnie wtedy spad³a na niego ciemnoœæ. Odzyskawszy przytomnoœæ przekona³ siê, ¿e stoi przywi¹zany do œciany jasno oœwietlonego pomieszczenia, bêd¹cego, najprawdopodobniej, skrzy¿owaniem sali operacyjnej z laboratorium chemicznym. Naprzeciw niego znajdowa³ siê przedmiot, który Ransom zidentyfikowa³ jako stó³ operacyjny. Spoczywa³o na nim przykryte przeœcierad³em ludzkie cia³o. Zanim zdo³a³ w pe³ni oswoiæ siê z sytuacj¹, w jakiej siê znalaz³, do pomieszczenia wszed³ Doktor Œmieræ; zamiast eleganckiego stroju wieczorowego, w którym Ransom widzia³ go poprzednio, mia³ na sobie bia³y fartuch. Za nim, nios¹c tacê z narzêdziami, kuœtyka³ szkaradny Golo. - Ach! - Spostrzeg³szy, ¿e wiêzieñ odzyska³ przytomnoœæ, Doktor Œmieræ przeszed³ szybkim krokiem przez pokój i uniós³ gwa³townie rêkê, jakby chcia³ go uderzyæ. Gdy jednak Ransom nawet nie zmru¿y³ oczu, opuœci³ j¹ z uœmiechem. - Drogi kapitanie, widzê, ¿e znowu jest pan wœród nas! - Przez chwilê mia³em nadziejê, ¿e znajdujê siê gdzie indziej - odpar³ spokojnie Ransom. - Móg³by mi pan wyjaœniæ, co to by³o? - Rzucona celnie pa³ka, tak w ka¿dym razie twierdz¹ moi niewolnicy. Cz³owiek-pawian jest w tym zupe³nie niez³y. Ale czy nie chce pan zapytaæ o to, co widzi pan przed sob¹, a co specjalnie dla pana przygotowa³em? - Nie dam panu tej satysfakcji. - Ale nie zaprzeczy pan, ¿e go to interesuje. - Twarz Doktora Œmierci wykrzywi³a siê w uœmiechu. - Nie bêdê trzyma³ pana w niepewnoœci. Pañska kolej, kapitanie, jeszcze nie nadesz³a. Tymczasem postanowi³em zademonstrowaæ panu technikê i metody mojej pracy. Tak rzadko zdarza mi siê mieæ autentycznie zainteresowan¹ widowniê... - Teatralnym gestem œci¹gn¹³ przykrycie ze spoczywaj¹cego na stole cia³a. Ransom nie móg³ uwierzyæ w³asnym oczom. Le¿a³a przed nim piêkna dziewczyna o skórze bia³ej jak mleko i w³osach niczym przefiltrowane przez mg³ê promienie s³oñca. - Widzê, ¿e teraz jest pan ju¿ zaciekawiony - zauwa¿y³ sucho Doktor Œmieræ - i uwa¿aj¹ pan za piêkn¹. Niech mi pan wierzy, ¿e gdy dokonam tego, co zamierzam, ucieknie pan wrzeszcz¹c z przera¿enia, kiedy tylko zwróci w pañsk¹ stronê to, czego ju¿ wówczas nie bêdzie nawet mo¿na nazwaæ twarz¹. Od chwili kiedy przyby³em na tê wyspê, ta kobieta by³a moim najzawziêtszym wrogiem, a teraz nadszed³ czas, bym... - Urwa³ w pó³ zdania i spojrzawszy na Ransoma wzrokiem, w którym okrucieñstwo przemieszane by³o pó³ na pó³ z figlarnoœci¹, dokoñczy³: -... bym, ¿e siê tak wyra¿ê, uchyli³ panu r¹bka tajemnicy dotycz¹cej i pañskiego losu