... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wsiadł na przednią platformę wozu motorowego, przeznaczoną wyłącznie dla Niemców. Chłopcy wskoczyli do drugiego wozu. Przez szyby widzieli wyraźnie jego ciemny płaszcz i kapelusz. — Mówiłeś, że chodzi w mundurze oficerskim. Coś ci się tam pokiełbasi-ło. — Pewnie się przebrał. — Tak, wszedł do bramy, zdjął mundur, a włożył płaszcz. Chuchał przy tym, aby nie zamarznąć. — Kiedy naprawdę widziałem go w mundurze. — Ciekawa sprawa. Dlaczego szatniarz nie wspomniał o tym, że Werner jest oficerem niemieckim? — Może to celowo zrobił? — Ja też tak sądzę — przytaknął Marek. Tramwaj jechał ulicą Marszałkowską, minął plac Zbawiciela i plac Unii Lubelskiej. Nie było specjalnego tłoku. Dzięki temu mogli uważać na Wernera, który nie ruszał się jak na razie z miejsca. — Czyżby mieszkał ?? Mokotowie? — zastanawiał się Jarek. — Albo jedzie tylko za interesem. _ »n Wjechali w Puławską. Na przystanku przy Narbutta Werner wysiadł i nie oglądając się za siebie począł iść w kierunku ulicy Dworkowej. __ Ty, a jak on idzie nas aresztować? — Jarek był nie na żarty przestraszony. , * Obecnie plac Powstańców Warszawy. 84 — Nie sądzę — z niewyraźną miną odrzekł Marek.. Na wszelki wypadek szli za nim w bezpiecznej odległości. Odetchnęli, gdy zniknął w eleganckim domu Wedla z kamiennymi płaskorzeźbami po obu stronach bramy. Zatrzymali się bezradni. To oczywiście było lepsze, niż gdyby wszedł do ich domu, ale wciąż nie wyjaśniało to jednego — czy mieszka tutaj, prawie naprzeciw ich domu, czy tylko przyszedł przypadkowo, w odwiedziny do znajomych lub z interesem. > — Jeżeli nie mieszka, to powinien niedługo wyjść. — Dobryś sobie. To może potrwać ze dwie, trzy godziny. A my tak będziemy stali na dworze? Jarek podniósł palec do góry. — Mam świetny pomysł. Będziemy patrzeć przez okno naszego mieszkania. Stamtąd widać doskonale bramę. — Nawet ty czasem miewasz dobre pomysły — powiedział Marek z uznaniem, w którym kryło się jednak żądło ironii. Aby nie przegapić momentu, w którym Werner mógłby niespodziewanie wyjść z domu, Jarek został tak długo na dole, póki nie zobaczył Marka machającego doń z okna. Teraz byli pewni, że śledzony im nie umknie. Na zmianę przesiedzieli w oknie cztery godziny, aż matka niepokoiła się, czy przypadkiem nie mają gorączki i nie są chorzy, bowiem taka niezwykła cisza panowała w ich pokoju. Dopiero z wybiciem godziny policyjnej, to jest o ósmej wieczór, zrezygnowali z obserwacji i bez protestów poszli spać. Wcale jednak nie uzyskali pewności, czy Werner rzeczywiście mieszka w domu Wedla. XV Chłopcy szli ulicą Marszałkowską w kierunku Mokotowa. Mróz kąsał ich w uszy i w policzki, a cieniutkie paletka nie bardzo chroniły od zimna. Bliźniacy nie zwracali uwagi na dotkliwy chłód, pochłonięci byli przyglądaniem się niecodziennemu widokowi. Ulicą kroczył niewielki oddział, prowadzony przez niemieckich żandarmów. Nie przypominał on w niczym wojska, choć czwórki były wyrównane, a prowadzący podawał komendę: — Ein, zwei, drei, lewa, lewa. Kolumna składała się z cywilnych mężczyzn, różniących się tylko tym od reszty przechodniów, że na prawym ramieniu mieli założone białe opaski z 85 niebieską gwiazdą Syjonu, czyli po prostu dwoma przeciwległe skierowanymi trójkątami, nałożonymi na siebie. Ilekroć zobaczyli kogoś z taką opaską, kierowali ofiarę do kolumny biciem lub kopnięciami, które ich samych rozśmieszały do łez. Gdy zatrzymany miał brodę lub długie bokobrody, zwane pejsami, jeden z żandarmów wyciągał z torby wielkie nożyczki i przy wtórze rechotliwego śmiechu kolegów obcinał włosy zatrzymanemu. A że ostrza były specjalnie stępione, bardziej wyrywali, niż cięli cały zarost, zadając delikwentowi dotkliwy ból. — To barbarzyństwo — oburzył się Jarek — jak oni tak mogą? — A tyś myślał, że są to ci sami mili i grzeczni Niemcy, których znasz z Berlina od dziadka Hagena. A nie łaska sobie uświadomić, że teraz to oni w Polsce są tacy jak ci z Wawra? Idący chodnikiem ludzie zatrzymywali się. Patrzyli ze zgrozą na postępowanie Niemców. Niektórzy wołali do idących: — Trzymajcie się. Nie dajcie się im. Wkrótce wojna się skończy. — Wkrótce, to po wódce — mruknął Marek — a wojna jeszcze potrwa. — Potrwa — wtórował mu Jarek — pewnie, że potrwa, ale oni powinni się trzymać. — Nie tylko oni. My wszyscy powinniśmy się trzymać. A poza tym, to oni nie Polacy? — No, chyba niezupełnie