... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– Zjadłbym chętnie rosołu z porządną porcją mięsa. W Boult-aux-Bois, gdzie obozowano, wieczorem otrzymano jedynie skąpy przydział ziemniaków, gdyż coraz bardziej wystraszonej i zdezorientowanej ciągłymi marszami i odwrotami intendenturze nie udawało się nigdy spotkać oddziału w wyznaczonych punktach. Loubet przeciągając się zadrwił desperacko: – A, do diabła! Tak, koniec z pieczonymi gąskami... Żołnierze byli chmurni. Cóż, głodno, a do tego nieustanny deszcz i wszędzie błoto. Zobaczywszy Pache’a, który żegnał się po odmówieniu modlitwy porannej, Chouteau wtrącił z pasją: – Poproś go, tego twojego Pana Boga, żeby nam zesłał po parze kiełbasek i po kufelku! – Ech, gdyby człowiek miał tylko boCh?nek; tyle chleba, ile by zechciał! – westchnął Lapoulle, który, dręczony potężnym apetytem, cierpiał dotkliwiej od innych. Ale porucznik Rochas kazał im zamilknąć. To wstyd myśleć ciągle tylko o brzuchu! On po prostu zaciska pasek od spodni... Odkąd sprawy przybrały zdecydowanie zły obrót i chwilami słychać było w oddali strzelaninę, Rochas odzyskał swą upartą ufność. Skoro Prusacy tam teraz są, sprawa jest prosta: pobije się ich. I ze wzruszeniem ramion patrzał na kapitana Beaudoin – tego młodzieniaszka, jak go nazywał – przygnębionego z powodu ostatecznej utraty bagaży, Beaudoin stał przed nim blady, z zaciśniętymi wargami, wście – kły. Nie jeść – niech tam, pół biedy... Oburzało go, że nie mógł zmienić koszuli. Maurycy zbudził się niewypoczęty i zziębły. Jednakże noga, dzięki obszernemu obuwiu, już go nie bolała. Ale po wczorajszej ulewie odczuwał łamanie we wszystkich kościach. Wysłany służbowo po wodę na ranną, kawę przyglądał się równinie, na której brzegu leży Boult-aux-Bois: lasy wspinają się w górę na zachodzie i północy, stok wznosi się aż do wioski Belleville, natomiast ku Buzancy, na wschodzie, ciągną się rozległe, płaskie tereny z łagodnymi falistościami, gdzie kryją się małe wioski. Czy to stamtąd ma nadejść nieprzyjaciel? Gdy z pełną bańką powracał, zastąpiła mu drogę zapłakana rodzina wieśniacza pytając, czy żołnierze nareszcie zostaną tu, aby ich bronić. Trzykrotnie już, w chaosie sprzecznych rozporządzeń, piąty korpus był w tych stronach. Poprzedniego dnia usłyszano wystrzały armatnie w okolicy Bar. Na pewno Prusacy są nie dalej niż o dwie mile stąd... A gdy Maurycy odpowiedział biedakom, że siódmy korpus ma także odejść, zaczęli lamentować. Porzucają ich! Więc żołnierze nie przychodzą, żeby się bić, skoro jak widać, ukazują się i znikają? – Kto chce cukru, może sobie zanurzyć kciuk i czekać aż się rozpuści – rzekł Loubet. Nikt się nie roześmiał. Kawa bez cukru to naprawdę niemiłe... I jeszcze bez sucharów... W przeddzień na płaskowzgórzu QuatreChamps, aby skrócić czas oczekiwania, prawie wszyscy schrupali aż po ostatnią okruszynę zapasy z plecaków. Szczęściem znaleziono gdzieś kilkanaście kartofli, którymi się sekcja podzieliła. Maurycy, mający rozstrój żołądka, wydał okrzyk żalu: – Gdybym wiedział, byłbym w Le Ch?ne kupił chleba! Jan słuchał w milczeniu. Przy wstawaniu miał sprzeczkę z Chouteau, który wyznaczony do przyniesienia drzewa bezczelnie się od tego uchylił mówiąc, że to nie jego kolej. Odtąd wszystko szło coraz gorzej, wzrastała niesubordynacja, zwierzchnicy nie mieli odwagi udzielać nagany. I zawsze zrównoważony Jan pojął, że musi przekreślić swój autorytet kaprala, jeśli nie chce wywoływać otwartych buntów. Zachowywał się więc, jak gdyby był tylko kolegą swych podkomendnych, którym jego doświadczenie nadal oddawało znaczne usługi. Oczywiście, sekcja jego nie była już tak dobrze żywiona jak dotychczas, nie zdychała jednak z głodu jak tyle innych. Ale zwłaszcza był czuły na cierpienie Maurycego. Widział, że tamten słabnie, i zatroskanym okiem spoglądał na wątłego młodzieńca. Kiedy Jan usłyszał skargę Maurycego, że nie ma chleba, wstał, zniknął na chwilę i poszperał w swym plecaku, po czym wtykając mu suchara mruknął: – Masz, schowaj to, nie mam dla wszystkich. – Ale ty? – zapytał wzruszony Maurycy. – O, ja!... Nie bój się, mam jeszcze dwa. Była to prawda. Jan zachował starannie trzy suchary na wypadek bitwy, wiedząc, że na polu walki bywa się bardzo głodnym... Zresztą zjadł właśnie kartofel! To na razie wystarczy. Później zobaczy się... Około godziny dziesiątej siódmy korpus ruszył znów w drogę