... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie widywała zbyt często Schlichtmanna od czasu rozprawy Carneya, a rozmawiała z nim ostatnio tamtego ranka, gdy zadzwonił do niej targany poważnymi wątpliwościami. W niczym nie zmieniło to jednak jej nastawienia, wciąż była przekonana, że są dla siebie przeznaczeni. Wracała prosto z sądu, gdzie broniła klienta oskarżonego o przemyt narkotyków na pokładzie łodzi rybackiej. Miała na sobie szarą garsonkę klasycznego kroju, ze spódnicą do kolan, naszyjnik z pereł i złote kolczyki. Specjalnie zajrzała do baru Pattena, mając nadzieję, że uda jej się namówić Schlichtmanna, by pojechał z nią do Portoryko na Konferencję Sądów Objazdowych. Co prawda uczestnicy zjazdu musieli mieć imienne zaproszenia, lecz jego lokalizacja w słynącym ze złocistych plaż San Juan sugerowała, że ważniejszy od obrad będzie wypoczynek. Ponadto Rikki wiedziała już, że po raz pierwszy wysłano jej zaproszenie na wniosek sędziego Skinnera, gdyż po zrobieniu dyplomu pracowała przez jakiś czas w jego biurze. Od tamtej pory dostawała je regularnie, jakby zaliczono ją do grona bogatych i wpływowych właścicieli największych kancelarii adwokackich. Wolni strzelcy, zwłaszcza tacy jak Schlichtmann, określani pogardliwym mianem „psów ganiających za karetkami pogotowia", rzadko bywali zapraszani na jakiekolwiek konferencje. W tym roku jednak i on, po raz pierwszy, otrzymał pocztą zaproszenie. Rikki przez cały tydzień usiłowała go namówić na wyjazd. Wiedziała dobrze, że wciąż jest związany z Teresą, przeczuwała jednak, iż nie będzie to trwało wiecznie. - Pomyślałam wtedy, że mam niepowtarzalną szansę, by spędzić jakiś czas sam na sam z Janem - wyznała później z uśmiechem. Tak więc Kiley i Schlichtmann wciąż dyskutowali nad profesorskimi kandydaturami, kiedy dosiadła się do nich Rikki. Przez chwilę przysłuchiwała się rozmowie, po czym wysunęła propozycję, która bardzo przypadła Janowi do gustu, a jednocześnie stała się argumentem przemawiającym za jego udziałem w konferencji. - Nie pomyślałeś jeszcze o Charlie'em Nessonie? - zapytała. - Będzie wygłaszał referat w Portoryko. Schlichtmann popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Na ostatnim posiedzeniu Skinner wymienił to nazwisko. Znasz Nessona? - Tak, i to od lat. Okazało się, że harwardzki kurs dla adwokatów procesowych, na którym Rikki co roku w styczniu wykładała, został włączony do programu nauczania właśnie przez Nessona. Nie dość tego, zaledwie parę dni wcześniej była razem z nim i kil-korgiem przyjaciół na obiedzie. - Pojedz ze mną do Portoryko. Przedstawię was sobie - powiedziała. Schlichtmann początkowo uznał to za dający do myślenia zbieg okoliczności, lecz po namyśle doszedł do wniosku, że jest to bardziej kwestia przeznaczenia. Wkrótce zaś nie miał już żadnych wątpliwości, że profesora Nessona, którego artykuły Skinner cytował na posiedzeniach, musiała mu zesłać sama opatrzność. 206 207 Rikki Klieman przyjechała do San Juan w następny piątek, 1 listopada. Nazajutrz od rana wypoczywała na plaży, ale od czasu do czasu zaglądała do recepcji hotelu „Dupont", żeby sprawdzić, czy Jan jeszcze nie przyleciał. I kiedy dotarł na miejsce wczesnym popołudniem, powitała go w holu. Zamarła jednak na widok czarnej skórzanej walizki, którą boy wtoczył za Schlichtmannem na wózku. Była tak wypchana papierami, że zamki ledwie trzymały. Znajdowało się w niej chyba więcej dokumentów, niż nawet zainteresowana osoba mogłaby przeczytać przez miesiąc. Zdołała namówić Jana, żeby poszedł z nią na plażę, ale i tam wziął ze sobą torbę wyładowaną sprawozdaniami. - Wszędzie taszczył ze sobą bagaż - wspominała później - a do tego miał strasznie zbolałą minę. Ułożyła się na słońcu i słuchała jednym uchem jego opowieści o prowadzo-lej sprawie. Na plaży byli niemal wyłącznie prawnicy z małżonkami, znani adwokaci z wielkich firm, prokuratorzy federalni, a przede wszystkim sędziowie ¦óżnego szczebla, ze stanowych sądów najwyższych, apelacyjnych i okręgowych. \ wszyscy mieli podobnie bladą cerę. Schlichtmann począł zamęczać Rikki na temat spotkania z Nessonem. Już wcześniej sprawdził, że profesor jeszcze nie przyjechał. Wieczorem udali się ra-!em na przyjęcie zorganizowane w Starym Forcie, gdzie Jan zaczął sączyćjednego drinka za drugim i bez przerwy rozglądać się za Nessonem. Natknęli się na ednego ze wspólników kancelarii Hale'a i Dorra, który zdążył już skosztować umu, potraktował więc Schlichtmanna nadzwyczaj serdecznie. Oznajmił, że spra-va Woburn to znakomita „odskocznia do kariery", która bez wątpienia przyniesie nu sławę i bogactwo. - Pan żartuje?!-wykrzyknął Jan. Przez następne pół godziny opowiadał szefowi Fachera ze szczegółami o zło-:oności sprawy. Rikki w końcu ich zostawiła i poszła szukać ciekawszego towa-zystwa. Nie spotkała się już ze Schlichtmannem tego wieczoru i sama wróciła do lotelu. Obudziła się wczesnym rankiem i poszła na plażę, żeby się poopalać. Jej na-Izieje na nawiązanie romansu spełzały na niczym, przeczuwała jednak, że winna emu jest wyłącznie sprawa Woburn, która pochłaniała Jana bez reszty. Rikki do-konale to rozumiała. Ostatnie dziesięć lat sama poświęciła jedynie swojej karie-ze. Postanowiła jednak nie rezygnować. Musiała się tylko uzbroić w cierpliwość. Zgodnie z programem Nesson miał wygłosił referat przed lunchem, a Rikki lardzo chciała go wysłuchać. Była osobiście zainteresowana tematem, możliwo-cią konfiskaty mienia przemytników narkotyków przez władze federalne. Ale żal sj było słońca, więc zwinęła się z plaży dopiero przed samym wykładem. Narzu-iła na kostium kąpielowy lekką bluzkę oraz spódnicę i zajęła miejsce w jednym ; ostatnich rzędów. Kiedy tylko profesor skończył mówić, Schlichtmann usiadł ibok niej. 08 - Idź i porozmawiaj z nim, jak odpowie na pytania - szepnął. - Nie teraz. Musiałabym się przebrać. - Po co? Wyglądasz wspaniale. - Trochę cierpliwości! - syknęła, ale zaraz wyszła z sali. Schlichtmann ruszył w stronę podium, gdzie Nesson stał w licznej gromadzie zainteresowanych, pogrążony w dyskusji ze starszym wiekiem sędzią federalnym, Charlesem Wyzanskim. Dobiegał pięćdziesiątki, był szczupłej budowy i odznaczał się wodnistą, pergaminowatą cerą. Miał błyszczące ciemnobrązowe oczy i gęste krzaczaste brwi. Ciemnoblond włosy, nieco za długie, zakrywające uszy i opadające na kark, były dość gęsto poprzetykane siwizną. Jan przecisnął się między słuchaczami i stanął tuż za profesorem. Nie mógł się doczekać przerwy w rozmowie, chciał wykorzystać pierwszą okazję do zakończenia tej dyskusji, dotyczącej jakiejś skomplikowanej, wielowątkowej sprawy. Spoglądał uważnie na Nessona, który słuchał relacji sędziego w takim skupieniu, że przypominał mistrza zen