... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Od czasu do czasu unosiła jasną głowę znad swej pracy i zerkała na Terteusa, który stał nieruchomo, wpatrując się w daleki widnokrąg. Za każdym razem, gdy poczuł na sobie jej spojrzenie, odwracał ku niej oblicze i uśmiechał się. Lecz gdy uczyniła to teraz, nie spojrzał na nią. Stał wychyliwszy się jak najdalej ponad dziobem prują- cym spokojne wody, jak gdyby pragnął przybliżyć oczy swe do zajmującego go widoku. - Bogowie! - rzekł półgłosem. - Terteusie? Co? - rzekła, bowiem uczyła się już z wolna jego mowy. Nie odpowiedział. Nie spojrzawszy na nią nawet, prze- skoczył przez jej wyciągnięte smukłe nogi i ruszył szybko ku masztowi, pod którym rozpięty był purpurowy nie- gdyś, a dziś szary i spłowiały namiot księcia. Wszedł pochyliwszy głowę. Widwojos spał na rozcią- gniętej na deskach skórze niedźwiedziej, a syn jego rylcem na glinianej tabliczce spisywał to, co przydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Czynił tak nieustannie, choć nikt nie wiedział o tym prócz Białowłosego, którego próbował nauczyć sztuki stawiania znaków, lecz nie nauczył, być może dlatego, że nigdy nie mieli dość czasu i cierpliwości, by doprowadzić rzecz do końca. Nie zwracając nań uwagi, Terteus pochylił się i gwał- townie potrząsnął ramieniem księcia, który otworzył oczy i siadł szybko, sięgając po miecz, gdyż sądził, że w pobliżu musi znajdować się nieprzyjaciel, jeśli zbudzono go tak nagle. - Książę! Boski książę! - Cóż się stało? - Zerwał się, pochyliwszy głowę, aby nie uderzyć nią w dach namiotu. - Nie wiem...-rzekł Terteus cicho.-A lękam się rzec o tym, co ujrzałem, gdyż być może bogowie odjęli mi rozum! Pójdź sam, boski książę! Perilawos, słysząc to, także poderwał się i razem wyszli na pokład. Miał słuszność Terteus, inni także dostrzegli już to, co on ujrzał pierwszy. Wstali wszyscy z ław i patrzyli w milczeniu, przecierając oczy i zaciskając zęby, aby na dźwięk ich głosu złudzenie nie rozwiało się. Albowiem na krańcu równiny, tuż u jej zbiegu z rozle- głym widnokręgiem, dostrzegli szeroką, niebieską równi- nę, na której promienie słońca igrały migotliwym bla- skiem. A choć byli już niemal pewni, czekali, podczas gdy Angeles pod wzdętym żaglem zmierzał w owym kie- runku. Wielka biała mewa zakołysała się nad okrętem i odpły- nęła ważąc się na ostrych skrzydłach. Patryyli nadal. Ujście rzeki rozbiegło się jak otwarty kielich kwiatu i pierwsza fala podeszła pod dziób okrętu. Angelos zakołysał się i dziób jego przeciął następną falę, a później trzecią... I wówczas dopiero, widząc nadbiegające, lśniące w słońcu białe grzywy, poczęli krzyczeć, bijąc się nawza- jem po ramionach, płacząc i wyciągając ręce ku owej rozległej płaszczyźnie. - Morze! - wołali jeden przez drugiego. - Morze! Morze! Morze! A później zamarli jedni z wyciągniętymi ramionami, inni z dłońmi zwiniętymi w pięść i przyłożonymi do czoła. I niejednemu wydało się... choć może był to jedynie odległy biały obłok... że przez łzy mącące wzrok dostrzega białe oblicze Posejdona, jedynego Pana owej niezmierzo- nej równiny. ROZDZIAŁ DRUGI Na pół ukryty w mokrym piasku Wiatr dął z południa, wypłynęli więc daleko w morze, kierując dziób ku północy, nim na znak Terteusa nie zwinięto żagla i z wolna, na wiosłach, okręt nie skierował się ku widocznemu na zachodzie niskiemu półwyspowi. Gdy zbliżyli się, dostrzegli, że półwysep ów jest łańcu- chem piaszczystych wysepek, wybiegających od strony ukrytego w mgiełce słonecznej lądu i kończących się pośrodku morza największą wyspą, rozległą i nieco wyżej wzniesioną niż inne. Lecz nim przybyli do pokrytego sypkim, złotawym piaskiem brzegu tej wyspy, bogom podobny Widwojos otworzyć kazał ostatni pithos z winem, który przechował przez zimę i czas wiosennej wędrówki, wierząc w duchu, że być może nadejdzie kiedyś chwila, gdy go otworzą, by uczcić boga wód niezmierzonych. Rozdano załodze płytkie gliniane puchary. Później książę zmieszał wino z wodą w dwu wielkich kraterach, a uczynił to sam, gdyż przeznaczone było ono na ofiarę. Podchodzili kolejno, wstając z ław. A później powraca- li z pełnymi pucharami, ostrożnie, by nie uronić nawet kropli na deski dna okrętu, gdyż byłoby to złą wróżbą. Wreszcie książę uniósł puchar i podszedł do nawietrz- nej, aby wiatr nie zwiał ofiary na powrót i nie prysną^ winem na pokład. - Panie! - zawołał donośnie i zamilkł, jak gdyby oczekując odpowiedzi. - Panie! - powtórzył. - Otc przeprowadziłeś nas przez niezmierzony i dziki świat barbarzyński, abyśmy mogli na smukłym okręcie znów dosiąść twych białogrzywych koni! Przyjmij dzięki nasze i niechaj łaska twoja doprowadzi nas szczęśliwie do brzegów, które opuściliśmy! To mówiąc wyciągnął ramię i ulał z puchara wina, które ciemną strugą opadło w dół i zmieszało się z łagodnie pomarszczoną wodą zatoki