... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

A jednak nie spadł mu włos z głowy. — Mój ojciec nie sądzi nikogo dwa razy za to samo przestępstwo. A zresztą - człowiek ten wrócił z jakimś listem królewskim. — Niestety, nie był to list zapewniający życie bez końca — rzekł Arnas Arnaeus uśmiechając się. —• Z listem ułaskawiającym. — Z listem nakazującym wznowienie sprawy. Lecz listu tego nigdy nie odczytano. I sprawy nie wznowiono. — Mój ojciec niczego nie ukrywa. Jest on jednak człowiekiem litościwym i widocznie okazał współczucie biedakowi. — Czy litość jest zgodna z prawem? — spytał Arnas Arnaeus, wciąż uśmiechając się. — Wiem, że jestem głupia — powiedziała na to. — Wiem, że jestem tak głupia, iż muszę wydawać się wobec was drobnym owadem, co upadł na grzbiet i nie może podnieść się i ulecieć. — Twoje wargi są takie jak niegdyś: trzepoczące skrzydła motyla. — Jestem pewna — odrzekła — że Jon Hreggvidsson zabił tego człowieka. — To ty, pani, przysłałaś go do mnie, abym dał mu pomoc i obronę. — To była tylko zalotność. Miałam wówczas siedemnaście lat. — Opowiedział mi, że była u was jego matka — rzekł Arnas Arnaeus. — Tak czy owak — rzekła — ja nie mam serca. — Mogę zbadać. — Nie. — A jednak wasze lica płoną. — Wiem, jestem śmieszna, ale nie jest konieczne, aby dostojny pan dawał mi to odczuć. — Snaefridur... — Nie! Proszę wyświadczyć mi wielką łaskę i nie nazywać mnie po imieniu, lecz powiedzieć mi tylko: czy ta sprawa ma być rozpatrywana na nowo? Czy to nie wszystko jedno, co się stanie z Jonem Hreggvidssonem? Przestał się uśmiechać i odpowiedział bezosobowo, jak z urzędu: — Nie zapadły jeszcze żadne decyzje. Różne stare sprawy sądowe wymagają jednak zbadania. Król życzy sobie, alby je na nowo podjęto. Jon Hreggvidsson był tu niedawno. Prawie cały dzień gadaliśmy o najróżniejszych rzeczach. Jego sytuacja nie jest najlepsza. Obojętne jednak, jak mu tam teraz pójdzie, wierzę, że wznowienie jego sprawy ma znaczenie dla przyszłości tego kraju i dobra narodu. 18 Dzwon Islandii — A jeżeli uznają go winnym... po wszystkich- tych latach? — Nie 'mogą go uznać bardziej winnym, aniżeli orzekł dawny wyrok. — A jeśli jest niewinny? — Hm... Czego chciał Jon Hreggvidsson? Nie odpowiedziała na jego pytanie, lecz spojrzała wysłannikowi króla prosto w oczy i sama zapytała: — Czy król jest memu ojcu wrogi? — Sądzę, że mogę bez wahania odrzec: nie. Sądzę, że nasz najmiłościwszy król i pan oraz mój jaśnie oświecony druh lógmadur są obaj równie wielkimi przyjaciółmi sprawiedliwości. Powstali. — Dziękuję wam, panie •— rzekła. — Rozmawialiście ze mną, jak przystoi słudze króla: z niczym się nie zdradzając, a jeśli trzeba, opowiadając interesujące historyjki, podobne do dzisiejszej opowieści o Rzymie. Właśnie miała odejść, kiedy nagle podszedł do niej i powiedział: — Snaefridur, czy mogłem uczynić coś innego aniżeli dać pierścień Jonowi Hreggvidssonowi? — Nie, panie doradco królewski. •— Nie byłem wolny. Byłem niewolnikiem moich poczynań. Posiadała mnie Islandia i stare księgi, które przechowywałem w Kopenhadze; ich demon był moim demonem, ich Islandia była prawdziwą Islandią, innej Islandii nie było. Gdybym, jak ślubowałem, wrócił owej wiosny okrętem do Eyrarbakki, byłbym sprzedał Islandię. Każda z moich ksiąg, każda karta i dokument wpadłyby w ręce lichwiarzy, moich wierzycieli. Żylibyśmy w zapadłym dworze szlacheckim, dwoje żebraków ze znakomitego rodu, ja piłbym i sprzedał cię za wódkę, a może i zabił... Odwróciła się i spojrzała na niego, potem zarzuciła mu ramiona na szyję, przez mgnienie oka złożyła głowę na jego piersi i wyszeptała: — Arni. Nie powiedziała nic więcej, a on jeden jedyny raz dotknął dłonią jej bujnych, jasnych włosów, po czym pozwolił jej odejść. xi Pewnego jesiennego dnia przed bramą biskupiego domu stoi biedny człowiek, przemoczony, z siną od mrozu twarzą; próbuje zagadnąć kogoś ze służby, ale nikt na to nie zważa. Jego suknie są podarte, choć widać po nich, że szyte były na męża wysokiego stanu. Buty ma wykrzywione, popękane i brudne, ale w tym kraju jedyną wspólną cechę wszystkich mieszkańców stanowi nędzne obuwie. Widać, że na pewno jest trzeźwy. To szczątek człowieka, ale nie karykatura; w jego twarzy można jeszcze znaleźć rysy świadczące, że niegdyś była to dzielna ludzka istota. Znać też w jego postawie, że zaznał lepszych dni. Nie chce mieć do czynienia ze służbą, nie miesza się między gmin i pragnie rozmawiać z samym jaśnie państwem. 'Kiedy po raz pierwszy zapukał do biskupich wrót, dopytywał całkiem po prostu o swoją małżonkę. Zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem