... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
O eksperymentach. O psach. Brzmia³o to nieprawdopodobnie. Niektóre szczegó³y Vince kaza³ sobie powtarzaæ po trzy, cztery razy. W koñcu doszed³ do przekonania, ¿e wszystko, co tamten mówi³, by³o prawd¹. Kiedy uzyska³ pewnoœæ, i¿ nic wiêcej ju¿ z Hudstona nie wyciœnie, strzeli³ mu prosto w twarz. By³a to, zgodnie z obietnic¹, b³yskawiczna, lekka œmieræ. Ssssnap. PóŸniej, jad¹c przez okryte zas³on¹ nocy Laguna Hills, Vince rozwa¿a³ niebezpieczne konsekwencje kroku, który uczyni³ przed chwil¹. Zazwyczaj nic nie wiedzia³ o swoich ofiarach. Tak by³o najbezpieczniej, zarówno dla niego, jak i zleceniodawców. Nie chcia³ wiedzieæ, czym ci biedni g³upcy œci¹gnêli na siebie tak wielkie nieszczêœcie, poniewa¿ wiedza taka mog³aby z kolei œci¹gn¹æ podobne nieszczêœcie na niego. Tym razem jednak mia³ do czynienia z sytuacj¹ zupe³nie wyj¹tkow¹. Zap³acono mu za zabicie trzech doktorów - nie lekarzy, lecz, jak siê okaza³o, naukowców, przy czym ka¿dy by³ wybitn¹ osobistoœci¹ - oraz cz³onków ich rodzin, którzy mieli nieszczêœcie znaleŸæ siê w pobli¿u. Niesamowita sprawa. Jutrzejsze gazety nie zdo³aj¹ pomieœciæ wszystkich informacji na ten temat. Dzia³o siê coœ naprawdê wielkiego, coœ na tyle wa¿nego, ¿e mog³aby to byæ jego ¿yciowa szansa. Móg³by na tym zarobiæ masê pieniêdzy. Wystarczy sprzedaæ uzyskane od Hudstona tajne informacje... jeœli, rzecz jasna, uda mu siê znaleŸæ odpowiedniego nabywcê. Jednak¿e wiedza by³a rzecz¹, nie tylko cenn¹, ale i niebezpieczn¹, na co wskazywa³ choæby przyk³ad Adama i Ewy. Jeœli jego obecni pracodawcy, kobieta o gard³owym g³osie i reszta towarzystwa z Los Angeles, dowiedz¹ siê, i¿ z³ama³ podstawowy warunek umowy, je¿eli jakimœ cudem dotrze do nich, ¿e przes³uchiwa³ jednego ze skazanych, zanim go zabi³, wynajm¹ natychmiast kogoœ do zlikwidowania Vince'a. Myœliwy zmieni siê w zwierzynê. Oczywiœcie, nie przejmowa³ siê zbytnio perspektyw¹ œmierci. Zbyt wiele nagromadzi³ ju¿ w sobie ¿yciowej energii innych ludzi. Czeka³o go ¿ycie wieczne. By³ tego pewien. Tyle tylko, ¿e... nie wiedzia³, ilu dok³adnie ludzi ¿ycie powinien wch³on¹æ, aby zapewniæ sobie nieœmiertelnoœæ. Czasami mia³ uczucie, ¿e ju¿ jest niezwyciê¿ony, ¿e sta³ siê nieœmiertelny. Zdarza³y siê jednak i takie dnie, gdy budzi³o siê w nim zw¹tpienie. Dochodzi³ wówczas do wniosku, ¿e jeœli chce osi¹gn¹æ upragnion¹ boskoœæ, musi zgromadziæ jeszcze wiêcej witalnej energii. Dopóki pozostawa³ choæby cieñ niepewnoœci co do tego, czy wspi¹³ siê ju¿ na Olimp, najrozs¹dniej bêdzie zachowaæ nieco ostro¿noœci. Banodyne. Projekt Francisa. Je¿eli Hudston mówi³ prawdê, podjête ryzyko sowicie siê Vince'owi op³aci, musi tylko znaleŸæ odpowiedniego kupca, który doceni wartoœæ zdobytych przez niego informacji. Wkrótce stanie siê zamo¿nym cz³owiekiem. 8 Wes Dalberg od przesz³o dziesiêciu lat mieszka³ samotnie w kamiennym domku w kanionie Holly Jim, biegn¹cym wzd³u¿ wschodnich obrze¿y Orange County. Jedyne Ÿród³o œwiat³a, jakim tu dysponowa³, stanowi³y latarnie Colemana, a bie¿¹ca woda by³a tylko w kuchni; czerpa³o siê j¹ za pomoc¹ umieszczonej nad zlewem rêcznej pompy. Ubikacja, zaopatrzona w drzwi z wyciêtym sierpem ksiê¿yca (przyszed³ mu kiedyœ do g³owy taki ¿art), sta³a za domem, w odleg³oœci jakichœ stu stóp. Wes mia³ czterdzieœci dwa lata, lecz ze sw¹ twarz¹ wysmagan¹ przez wichry i spalon¹ s³oñcem wygl¹da³ znacznie starzej. W starannie przyciêtej brodzie mo¿na by³o dostrzec liczne srebrne nitki. Chocia¿ sprawia³ wra¿enie starszego, ni¿ by³ w istocie, kondycj¹ fizyczn¹ dorównywa³ dwudziestopiêcioletnim mê¿czyznom. Wierzy³ g³êboko, i¿ dobre zdrowie zawdziêcza ¿yciu na ³onie natury. We wtorek, osiemnastego maja, zasiedzia³ siê przy kuchennym stole, oœwietlonym blaskiem sycz¹cej lampy Colemana, do pierwszej w nocy, popijaj¹c domowej roboty wino ze œliwek i czytaj¹c powieœæ Johna D. MacDonalda. Zwyk³ by³ mawiaæ o sobie, ¿e jest "aspo³ecznym gburem urodzonym w niew³aœciwym stuleciu", który zupe³nie nie nadaje siê do ¿ycia w œwiecie wspó³czesnym, lubi³ jednak czytaæ o wyczynach McGee, poniewa¿ McGee nurza³ siê w okropnoœciach rzeczywistoœci, lecz nie pozwala³ siê porwaæ jej morderczemu pr¹dowi. Oko³o pierwszej w nocy Wes skoñczy³ czytaæ ostatni rozdzia³ ksi¹¿ki i zaraz potem wyszed³ na zewn¹trz po œwie¿y zapas drewna na kominek. Poruszane wiatrem ga³êzie sykomor rzuca³y na ziemiê chwiej¹ce siê cienie, a szeleszcz¹ce liœcie po³yskiwa³y blado w promieniach ksiê¿yca. Z oddali dobiega³o wycie poluj¹cych na drobn¹ zwierzynê kojotów. W pobliskich zaroœlach brzêcza³y owady, a w koronach drzew leœnych szumia³ cicho ch³odny wiatr. Drewno na opa³ zgromadzone by³o w przybudówce przylegaj¹cej do pó³nocnej œciany domku. Wyci¹gn¹³ ko³ek ze skobla i otworzy³ podwójne drzwi. Pamiêta³ doskonale, jak u³o¿one jest drewno w stercie, tote¿ porusza³ siê szybko i sprawnie pomimo panuj¹cych wszêdzie wokó³ ciemnoœci. Wrzuci³ do blaszanego kube³ka kilka polan, a nastêpnie odstawi³ go na bok i odwróci³ siê, aby zamkn¹æ drzwi. Uœwiadomi³ sobie nagle, ¿e wszystko wokó³ umilk³o. Tylko wiatr szumia³ nadal nieprzerwanie. Zmarszczywszy brwi spojrza³ w stronê ciemnej œciany lasu otaczaj¹cego niewielk¹ polankê, na której sta³ jego dom. Coœ zawarcza³o. Wes próbowa³ daremnie przenikn¹æ wzrokiem mrok pomiêdzy drzewami