... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Pirs… — wyszeptał Maksym. — Nic nie rozumiem… — Ach, nie ma tu nic niezwykłego. Kontrwywiadowca powinien właśnie nic nie rozumieć, to jego podstawowa zaleta. Tylko w ten sposób może się zainteresować czymś zupełnie trywialnym. Ale cieszę się, że mnie pan poznał. To przyjemne, kiedy człowieka poznają. — Tak… — westchnął Maksym. — A pozostałych czterystu z hakiem to też pan? — Też ja. To znaczy ja w tej liczbie. Każdy jest osobowością, ale ja w nim żyję. Nieźle wymyśliłem, prawda? — A po co? — Ależ, Maksym, co za pytanie… Pamięta mnie pan z Sarakszu? Pamięta pan? — Ach, to o to chodzi… — Oczywiście. Trafiłem z na poły mechanicznego obrzyna do , sowicie sprawnego ciała, przy tym nie jednego, lecz do kilkuset. Stałem się naprawdę nieśmiertelny, przeżywam miliony przygód. Proszę mi wierzyć, nie zamieniłbym się z panem. Na przykład nawet nie zauważyłem, że zastrzelono moją wyjściową postać. Kto może pochwalić się czymś podobnym? — A co pan tam takiego zrobił, że musieli pana zastrzelić? — Dużo chce pan wiedzieć, Maksymie. Ciekawość, jak wiadomo, to pierwszy stopień do piekła. — Proszę posłuchać, Pirs. Pan jest jeden czy zbiorem? — Jeden. W wielu miejscach. — Czy jest pan obok Popowa? — Tego homunkulusa? Teraz nie. Zaginął na sputniku Atlas. Wszedł do symulatora. Nie mogą go znaleźć. — Jasne. Co pan chce zrobić z nami? — Nic. Co prawda Merlin ma co do was jakieś plany… Nie mieszam się do spraw swoich stworzeń. Takie życie jest ciekawsze. Dlatego żegnam was, moje miłe efemerydy. — Chwileczkę, Oktawianie. — Przypomniał pan sobie moje imię? Znakomicie. Jeśli pan chce, możemy jeszcze trochę pogadać. — Pamięta pan Kurta Loffenfelda? — Oczywiście. Tak, Merlin popełnia błąd, uważając pana za tępego bydlaka, Maksym. Kiedy trzeba, potrafi pan myśleć. — To znaczy że Sikorski już ma na pana namiar? — Nie powiedziałbym, że ma namiar, ale zaczął niuchać. — To po co taka skomplikowana intryga? Nie łatwiej by było na przykład otruć? — Nie. Po pierwsze, do Tristana było łatwiej sięgnąć, dlatego że… Zresztą to jasne. Człowiek młody, ciekawski. Był. Tak… Bardzo wrażliwy, szczerze mówiąc. Tacy są rzadkością. Dwa seanse po piętnaście minut i operacja sprowadziła się do inicjującego impulsu. A efekt? Jaka trucizna dałaby taki efekt? Cały system bezpieczeństwa dosłownie rozwalony na kawałki jednym strzałem! Jednym. Czy ile tam on razy palnął… — Cztery. — No, widzi pan… — Rozumiem. Przypuszczałem coś takiego, ale nie pana podejrzewałem. Dziękuję, Oktawianie, pomógł mi pan. — Nie ma za co. Ala nie zrozumiała, co się stało potem. Maksym, jeszcze chwilę temu leżący twarzą do ziemi, nagle znalazł się obok czarnego człowieka, rozległ się straszny dźwięk, jakby łamały się grube gałęzie, a potem oślepiająca błyskawica uderzy w kamienny sufit… STAS Utonąłem w pianie, a milutkie mydlane roboty pełzały po mnie, szlifując i masując, emitując słabe prądy i pakując gdzie ba niewyczuwalne promyczki swoich laserowych oczek. Majka siedziała naprzeciwko, a jej twarz… Nie wiem, czy widziałem to czy czułem, ale na tym pięknym obliczu widniał strach i jakaś zawziętość. Jakby postanowiła coś ważnego i była gotowa bronić tego postanowienia wszelkimi środkami. Od trzech godzin opowiadałem jej o wszystkim, co się ze mną działo od czasu, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni — milion lat temu i w innym Wszechświecie. Ona też opowiadała, a ja widziałem, że musi się wygadać. Ja zresztą też; nigdy wcześniej nie odczuwałem takiej potrzeby, a tu nagle kaskada… — Ukryję cię — powiedziała nagle Majka bez żadnego związku. — Ukryję tak, że przez wieki cię nie znajdą. Zdechną, ale… — Dziękuję, Majka — odparłem. — Ale ja się mnie nie kryję. Nie da się mnie ukryć. Widzisz… od czasu do czasu dokoła mnie zaczynają wariować cybery. Zupełnie tego nie kontroluję. Jeśli ktoś zechce mnie znaleźć, uczyni to bez trudu. Ale przedtem może się dziać wiele rzeczy, mogą zginąć ludzie. Po co? — Nie wiem — rzekła Majka. — A po co w ogóle to wszystko? — Dobre pytanie. Nie wiem. Jak wystukałem akurat twój adres? Też nie wiem. Kim jestem? O co chodzi w operze Verdiego Trubadur? Co to jest gr’ochb? I na koniec: czego chcą Wędrowcy? — Może oni nie istnieją? — powiedziała Majka. — Może i nie istnieją. Chociaż ktoś na pewno jest. — Próbowałam usystematyzować nasze wyobrażenia o Wędrowcach. Właśnie wyobrażenia, a nie wiedzę. Dynamika w ciągu ostatnich osiemdziesięciu lat. Korelacja z rzeczywistymi znaleziskami. Wszystko to bardzo dziwne. Wyobrażenia wy — Przedzają znaleziska mniej więcej o pięć lat. — Aha. To się układa w całość. — Wiesz coś? — Na pewno wiem wszystko. Przecież ci mówiłem