... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Idź i bądź tak zajęty, żeby twój mózg był tak otumaniony i żeby pozwalał ci spać bez snów. I czekaj. Czekaj aż miną lata, w ciągu których oni dorosną i zmienią się, a wtedy spełni się wreszcie ich przeznaczenie. Gdy nadejdzie ten czas - odejdą. A ty pójdziesz z nimi - krew z ich krwi, ciało z ich ciała, brat i towarzysz ich wszystkich. Będziesz szczęśliwszy niż którykolwiek z nas, gdy nadejdzie ten czas. Lecz muszą jeszcze minąć lata, a ty musisz na razie wrócić. Wracaj, Sam. Wracaj! I tak oto wróciłem. O, ludzie - nienawidzę was i kocham! Przełożyła Elżbieta Petrajtis-O’Neill SZLAK DELFINÓW Nie było żadnego powodu, aby kobieta przybywająca na Szlak Delfinów - tak zmarły dr Edwin Knight ochrzcił stację badawczą na wyspie - nie była piękna. Ale Mal nigdy nie oczekiwał czegoś podobnego. Tego ranka Kastor i Polluks nie pojawiły się w basenie na stacji. Mogły ją opuścić, tak jak czyniły to przedtem inne nieoswojone delfiny, a obecnie Mal stale się obawiał, że Fundacja Willernie uchwyci się jakiegokolwiek pretekstu, by obciąć fundusze na dalsze badania. Ten lęk towarzyszył Malowi od czasu, gdy Corwin Brayt objął swe stanowisko. Co prawda Brayt nic nie mówił; było to tylko uczucie, które brało się z samej obecności wysokiego, chłodnego mężczyzny. I tak oto Mal znalazł się przed frontem stacji badając wzrokiem ocean, gdy taksówka wodna z lądu przywiozła gościa. Przyglądał się jej z góry, gdy wysiadła na nabrzeże. Pomachała mu, jakby go znała, i wspięła się po schodach na taras, przed główne wejście do budynku stacji. - Hello - powiedziała i stanęła przed nim z uśmiechem. - Pan Corwin Brayt? Mal nagle i boleśnie uświadomił sobie, że jego wyszarzała i przeciętna powierzchowność ostro kontrastuje z porażającą urodą nowo przybyłej. Miała kasztanowate włosy i była wysoka jak na dziewczynę - ale to nie wystarczało, by ją opisać. Była w niej doskonałość, a jej uśmiech dziwnie go poruszył. - Nie - odparł. - Nazywam się Malcolm Sinclair. Corwin jest w środku. - Jane Wilson - przedstawiła się. - “Background Monthly” przysłał mnie, żebym napisała artykuł o delfinach. Pracuje pan z nimi? - Tak - powiedział Mal. - Zaczynałem jeszcze z doktorem Knightem. - To znakomicie - oświadczyła. - Zatem będzie mógł mi pan wiele opowiedzieć. Był pan tutaj, gdy doktor Brayt objął stanowisko po śmierci doktora Knighta? - Pan Brayt - poprawił automatycznie. - Tak. - Uczucie, które w nim wzbudziła, było tak silne i głębokie, że wydawało się, iż ona także musi je odebrać. Jednak nie dawała poznać tego po sobie. - Pan Brayt? - powtórzyła za nim. - Ach, tak. Jak odniósł się do niego zespół? - Cóż - odparł Mal pragnąc, by znów się uśmiechnęła - wszyscy go zaakceptowali. - Rozumiem. Jest dobrym kierownikiem naukowym? - Dobrym administratorem. Nie zajmuje się naukową stroną badań. - Nie? - spojrzała zdumiona. - Przecież zastąpił doktora Knighta po jego śmierci? - Owszem, prawda - Mal uczynił wysiłek, by ponownie skupić uwagę na rozmowie. Nigdy dotąd żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób. - Ale tylko jako administrator stacji. Rozumie pani, większość funduszy na prace naukowe płynie z Fundacji Willernie. Tam mieli zaufanie do doktora Knighta, ale gdy umarł... no cóż, chcieli mieć tutaj swojego człowieka. Nikt z nas się nie sprzeciwiał. - Fundacja Willernie - powtórzyła. - Nic o niej nie wiem. - Została ustawiona przez człowieka z St. Louis nazwiskiem Willernie - wyjaśnił Mal. - Zrobił pieniądze na produkcji przyborów kuchennych. W testamencie powołał fundację, która ma wspierać badania podstawowe. - Mal uśmiechnął się. - Niech pani nie pyta, jak do tego doszło od produkcji przyborów kuchennych. Chyba niewiele pani powiedziałem? - Wiem i tak więcej niż minutę temu - odwzajemniła się uśmiechem. - Znał pan Corwina Brayta, zanim się tutaj pojawił? - Nie - potrząsnął głową Mal. - Nie znam zbyt wielu ludzi spoza środowiska biologów i zoologów. - Myślę jednak, że teraz, po sześciu miesiącach jego kierownictwa, poznał go pan całkiem nieźle. - Cóż - Mal zawahał się. - Nie powiedziałbym, że w ogóle znam go dobrze. Widzi pani, on przez cały dzień siedzi na górze, w biurowcu, a ja - na dole z Kastorem i Polluksem, dwoma nieoswojonymi delfinami, które przypływają teraz na stację. Corwin i ja nie widujemy się często