... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie było dwóch podobnych do siebie: niektóre niskie i przysadziste jak gnomy, inne wysokie jak giganci, ale bardzo chude, tak że można by je złamać gniewnym spojrzeniem. Zobaczyłem istotę z jednym wielkim okiem, które zajmowało prawie całą twarz, obok inną z rzędem małych błyszczących oczek, które biegły jak czarne koraliki wokół całej głowy, a jeszcze inna w ogóle nie miała oczu ani nozdrzy, tylko połyskującą gładką półkule od ust do czoła. Widziałem uszy długie jak ramiona, wargi jak tace, ręce zwisające do ziemi. Jedno stworzenie nie miało nóg, lecz cztery ramiona, na których obracało się jak koło. Innemu wyrastały z policzków dwa mięsiste skrzydła i wisiały jak kurtyny. Inne znów wyciągało przed siebie ręce przypominające gigantyczne łopaty, a jeszcze inne miało męski organ długi jak pień i sterczący, jakby było w stanie wiecznej Zmiany. Obok stała istota z ogonami z przodu i z tyłu smagającymi wściekle jak baty. Zauważyłem monstrum tak powykrzywiane i sękate jak tysiącletnie drzewo oraz drugie pozbawione zupełnie rysów, z całkowicie gładką i pustą twarzą. Jeden ze stworów wyglądał jakby nie miał szkieletu i poruszał się jak zwój liny. Widziałem jeszcze znacznie więcej dziwadeł. Małe i pokręcone, chude i kanciaste, wielkie i okrągłe; pokryte zjeżonymi kolcami, lśniącymi rybimi łuskami, zrogowaciałą lub owłosioną skórą, a nawet całkiem przezroczyste, tak że widać było ich organy i kręgosłup biegnący przez tułów jak biały maszt. Nasunęło mi się mnóstwo pytań. Skąd wzięły się te wszystkie istoty w tak niegościnnym odludnym miejscu? Skąd przywędrowały? W jaki sposób przybrały tak różnorodne formy, jedną brzydszą od drugiej? Odezwałem się z nabożnym lękiem do stojącego przy mnie Traibena. - W dniu, w którym bogowie stworzyli te monstra, musieli zjeść nieświeżą rybę! Czy może istnieć na świecie coś bardziej upiornego? W jakim celu powoływać coś takiego do istnienia? - W takim samym jak ciebie czy mnie - odparł. - Nie rozumiem. - Myślę, że to są ludzie. Albo w każdym razie nimi byli. Ludźmi takimi samymi jak my. Pomimo deformacji. Ta myśl mnie przeraziła. - Nie! - krzyknąłem. - Niemożliwe! Nie mogą należeć do tego samego gatunku! - Spójrz uważnie - powiedział. - Spróbuj się doszukać podstawowej formy. Uczyniłem wysiłek, żeby odrzucić osobliwe zewnętrzne cechy i doszukać się pod nimi wspólnych cech z nami. Wodząc oczami po wprawiających w zakłopotanie szeregach, zauważyłem, że budowa ich ciał nie różni się tak bardzo od naszej. Większość istot miała dwie ręce, dwie nogi, głowę, tułów, po sześć palców, tak jak my, dwoje oczu. I tak dalej. Gdziekolwiek spojrzałem, wyławiałem szalone odstępstwa od normy, ale taka norma istniała, a był nią kształt mniej więcej zbliżony do naszego. - I co? - spytał Traiben. - Pod pewnymi względami są tacy jak my - przyznałem z zażenowaniem. - Ale to tylko zbieg okoliczności, nic więcej. Pewne formy są uniwersalne, pewne istoty mają określony kształt. Jednak podobieństwa nie dowodzą... - A co myślisz o tamtym? - zapytał Traiben, wskazując ręką. - Albo o tamtym? A tym? Widzę tu działanie ognia zmian, Poilarze. - Ogień zmian? Zadrżałem ze strachu. Kiedy wypowiedział te słowa, wyobraziłem sobie niewidzialne fale strasznej diabolicznej siły wydostające się ze spieczonej ziemi i zamieniające moje ciało w coś tak monstrualnego, jak stojące przede mną stwory. - To moc działająca w tym miejscu stworzyła te istoty - stwierdził Traiben. - Kiedyś wyglądały jak ty i ja. Spojrzałem. Stworzenia, które wskazywał mi tu i tam wśród koszmarnej hordy, mogłyby w przyćmionym świetle niemal uchodzić za ludzi takich jak my. Ich postacie różniły się od naszych tylko dwiema lub trzema drobnymi cechami. Powiedziałem to Traibenowi, a on skinął głową. - Tak - przyznał. - Transformacje nie były tak duże jak u innych. - Twierdzisz, że te wszystkie potwory wyglądały kiedyś jak my, a potem uległy przekształceniu? - Właśnie. To muszą być Stopieni, o których mówił nam Naxa