... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wszystko zdawało się przebrzmiałe, jakby minęło już mnóstwo czasu. Płomień kardynała zbyt dotkliwie go poparzył. Chciało mu się płakać. Czuł się jednak zbyt pusty i mimo ciepła coraz jaśniej świecącego słońca, przenikał go poranny chłód. Ukląkł przy oknie, złożył głowę na parapecie, a Rzym wydał mu się nie tyle miastem, co jakąś ideą. - Jaką mam z tego wynieść naukę? - pytał kardynał. Tonio wiedział. Pojął, że traci Guida. I pragnąc kardynała, tej palącej namiętności, wiedział, że zrobi wszystko, by Guido o tym się nie dowiedział. Cała sztuka tkwiła w tym, by odnaleźć Guida tracąc go i już na zawsze zamknąć w nowym uścisku. 6 Kiedy usiadł w tym pokoju, opanowała go senność. Panująca tu woń, odcień światła przypominały mu jakieś zamknięte pomieszczenie pełne tkanin i sztucznej biżuterii, w którym samotnie kiedyś przebywał, czując na ramionach i plecach rozkoszne ciepło słońca. Nie chciał jednak wracać do tego myślą. To nieważne. Najistotniejszą sprawą było teraz skończyć to, co zaczął. Ta kobieta czekała, sądząc najwyraźniej, że będzie potrzebował jej pomocy, a zajęte pracą służące stłoczyły się pod ścianami jak kosy; ich małe, brązowe rączki to zbierały kawałki wstążki czy nitki, to poprawiały peruki spoczywające na drewnianych głowach. Tonia rozbawił nagle fakt, że kobieta oczekuje, iż zdejmie męskie szaty i wyciągnie do niej ręce, jakby była jakąś piastunką. Opierał się na łokciu, rozproszony nieco własnym obrazem w ciemnym lustrze. Prawie zawsze wydawało mu się, że ma dziwną twarz bez żadnego wyrazu i to bez względu na to, jak groteskowe myśli właśnie go prześladowały. Jakby miękka, kobieca skóra, która ją pokrywała, pozbawiła jego twarz wyrazu i dała mu wieczną młodość. - Ale jakże mam zapiąć ten gorset? - myślał. - Jak zawiązać spódnice? Czy mam to wszystko zabrać do pałacu kardynała i dać temu bezzębnemu staremu służącemu, który, nawet jeśli spłodził tuzin dzieci w jakiejś małej norze na przedmieściu, nie wie nic o kobiecych strojach? W pokoju było gorąco, za okiennicami klekotał i szumiał Rzym, a na tę ogromną jedwabną spódnicę padały pręgi światła. Miał wrażenie, że kobieta wyczuła jego wahanie. Zaklaskała w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę i odesłała swe pomocnice. - Signore... - Podeszła do Tonia i sięgnęła po jego pelerynę. Zupełnie jakby zdjęła mu z ramion jakiś ciężar. - Ubieram najsłynniejszych śpiewaków świata - rzekła. - Moim zadaniem jest nie tylko szycie ubrań! Jestem mistrzynią iluzji. Pozwólcie, że wam to udowodnię, signore. Gdy ponownie spojrzycie w to lustro, nie uwierzycie własnym oczom. Jesteście niezwykle piękni, signore, to o was marzę szyjąc. Tonio zaśmiał się cicho, sucho. Wstał, wyciągając się na całą długość i uśmiechając się spojrzał w dół na jej drobną, pooraną zmarszczkami twarz. Jej oczy przypominały dwa małe, osadzone w ciele orzeszki, błyszczące i wilgotne, jakby ktoś wyjął je właśnie z ust. Zdjęła z niego żakiet i, niemalże z czułością, odłożyła go na bok, gładząc dłonią materię, jakby chciała w ten sposób wskazać przyszłemu kupcowi jej wartość. Jednak gesty pełne największego uwielbienia zachowała dla ubrań, które miała Toniowi pomóc włożyć. - Jeszcze spodnie, signore. To ważne. - Wyczuwając jego opór, zaczęła gestykulować. - W tych sprawach musicie myśleć o mnie jak o mamie. Żeby poruszać się jak kobieta, musicie pod tymi wszystkimi ubraniami czuć się jak kobieta. - A nie jak centaur, signora? - spytał szeptem. - Gotowy w każdej chwili zdeptać falbany i siać zniszczenie wśród zasiadających w pierwszym rzędzie dziewic? - Drżał. Roześmiała się. - Dowcipni jesteście, signore - rzekła, odbierając od niego pończochy i buty. Wziął głęboki oddech, przymknął oczy. Stał nieruchomo, czując swą nagość, jakby otaczało go zimne powietrze. Kiedy kobieta zbliżyła się do Tonia, dotykała jego ciała, jakby było równie delikatne jak materia i opasała go halką na obręczach, z szerokimi tiurniurami, po czym zawiązała z tyłu tasiemki. Tonio kołysał w przód i w tył całą konstrukcją, kiedy naciągała na nią następne halki. Na nie weszła jeszcze obfita spódnica z fioletowego jedwabiu w drobne, różowe kwiatuszki. Doskonale, doskonale. Wreszcie fałdzista koronkowa bluzka, którą kobieta zręcznie zapięła z przodu. Teraz poruszała się wolniej, jakby wyczuwała, że miękki gorset, to zbroja, stanowi najważniejszy krok. Zakryje ramiona Tonia, a ciemnofioletowe rękawy spłyną aż do miejsca, w którym zaczyna się morze falbanek. Podniosła go w górę, nakładając na ręce Tonia i zapinając ten strój najpierw w talii. - Jesteście spełnieniem moich modlitw, signore - powiedziała zapinając haftkę