... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie mruży oczu. Ale uśmiecha się: - Po co to robisz? Myślisz, że nie widzę? - Jakie brązowe oczy, tak brązowe, że aż czarne. Dotykam ustami jej czoła. - Co oni ci zrobili? - szepczę. Z trudem poruszam językiem, z wyczerpania chwieję się na nogach. - Dlaczego mi nie chcesz powiedzieć? Potrząsa przecząco głową. Niemal już tracę poczucie rzeczywistości, kiedy nagle przychodzi przypomnienie, że kiedy gładziłem palcami jej pośladki, wyczułem pod skórą niewyraźne krzyżujące się ze sobą zgrubienia. - Nie ma nic gorszego od tego, co podsuwa wyobraźnia - mówię niemal bezgłośnie. Dziewczyna niczym nie zdradza, że usłyszała, co mówię. Ziewając, rzucam się całym ciężarem na łóżko i przyciągam ją, żeby się położyła obok. - Opowiedz mi - chcę do niej przemówić - nie rób z tego tajemnicy, ból jest tylko bólem - ale słowa nie chcą przejść przez usta. Obejmuję ją ramieniem, przywieram ustami do jej ucha i próbuję to powiedzieć, ale w tej samej chwili zapadam w ciemność. Uwolniłem ją od wstydu żebrania, znajdując dla niej miejsce pomywaczki w koszarowej kuchni. - Z kuchni do łóżka sędziego po szesnastu wygodnych schodach - mówią o dziewczynach kuchennych żołnierze. A oto jeszcze inne ich powiedzonko: - Co robi sędzia rano tuż przed wyjściem z domu? Zamyka w piekarniku swoją ostatnią dziewczynę. - Im mniejsze miasto, tym bardziej w nim szumi od plotek. Życie prywatne nie istnieje. Plotka jest powietrzem, którym oddychamy. Przez część dnia dziewczyna zmywa naczynia, obiera jarzyny, pomaga piec chleb i przygotować kolejną porcję nieśmiertelnej owsianki, zupy i mięsa duszonego w jarzynach, którymi karmi się żołnierzy. Oprócz niej pracuje tam starsza niewiasta zarządzająca kuchnią prawie tak długo, jak ja jestem tu sędzią, i dwie dziewczyny, z których młodsza w ubiegłym roku raz czy dwa wchodziła na górę po szesnastu stopniach. Miałem z początku obawy, czy te dwie dziewczyny nie będą spiskować przeciwko niej, ale nie, wydaje się, że szybko się zaprzyjaźniły. Kiedy wychodząc, mijam drzwi kuchenne, słyszę ich głosy, spokojną paplaninę i chichoty stłumione przez nasycone gorącą parą powietrze. Bawi mnie odkrycie, że wyraźnie czuję leciuchne ukłucie zazdrości. - Jak ci się pracuje? - Lubię tamte dziewczyny. Są dla mnie miłe. - W końcu lepsze to niż żebranie, prawda? - Tak. Wszystkie trzy, jeśli się zdarzy, że nie wychodzą gdzieś na noc, śpią razem w małym pokoiku oddalonym o kilka drzwi od kuchni. Do tego właśnie pokoju dziewczyna wymacuje drogę w ciemnościach, kiedy ją odsyłam w środku nocy lub nad ranem. Nie ma wątpliwości, że o tych jej schadzkach przyjaciółki z kuchni ze wszystkimi szczegółami rozprawiają po całym rynku. Ludzie uważają, że im mężczyzna starszy, tym jego miłostki bardziej groteskowe, że są jak ostatnie konwulsyjne drgawki umierającego zwierzęcia. Nie potrafię udawać i grać roli człowieka o żelaznych zasadach czy innego świątobliwego wdowca. Drwiące uśmiechy, żarciki, znaczące spojrzenia - to część ceny, jaką jestem gotów płacić. - Podoba ci się życie w mieście? - pytam ją ostrożnie. - Na ogół tak. Jest więcej roboty. - A jest coś, za czym tęsknisz? - Tęsknię za siostrą. - Jeśli naprawdę chcesz wrócić - mówię - mogę cię odwieźć. - Gdzie odwieźć? - pyta. Leży na wznak, z dłońmi spokojnie złożonymi na piersiach. Kładę się obok niej, przemawiając jak najłagodniej. Nadchodzi chwila, w której zawsze pojawia się zniechęcenie. Chwila, kiedy pieszcząca jej brzuch moja ręka wydaje się czymś tak przedziwnym i nie na miejscu, jakby była langustą. Pociąg seksualny, jeśli istotnie jest to pociąg, traci swoją moc: ze zdumieniem patrzę na siebie czepiającego się tej biernej dziewczyny i zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, co mnie w niej zafascynowało; jestem zły na siebie za to, że jednocześnie pragnę jej i nie potrzebuję. Ona sama zupełnie nie zdaje sobie sprawy ze zmienności moich nastrojów. Jej życie zaczęło się układać według pewnego porządku, z którego wydaje się zadowolona. Rano po moim wyjściu przychodzi, żeby zamieść i odkurzyć mieszkanie. Potem pomaga w kuchni w przygotowaniu południowego posiłku. Popołudnia ma przeważnie wolne. Po posiłku wieczornym, kiedy wyszorowane są już wszystkie garnki i patelnie, wymyta podłoga i wygaszony ogień, zostawia towarzyszki i ostrożnie, powoli stąpając po stopniach, przychodzi do mnie. Rozbiera się i kładzie do łóżka, spokojnie czekając na moje niepojęte karesy. Może usiądę obok i delikatnie przesuwając ręką po jej ciele, będę czekał na żywsze pulsowanie w niej krwi, które tak naprawdę nigdy się nie pojawia. Może po prostu zdmuchnę płomień lampy i ułożę się obok niej. Kiedy jest ciemno, dziewczyna wkrótce zapomina o mojej obecności i zasypia. Leżę więc przy tym zdrowym młodym ciele, któremu krzepiący sen dodaje jeszcze więcej zdrowia, cicho i spokojnie robiąc swoje nawet w miejscach nieodwracalnych uszkodzeń, w oczach czy stopach, i usiłuję przywrócić je do stanu pierwotnego. Sięgając pamięcią wstecz, próbuję przypomnieć sobie, jaka była przedtem. Jestem przekonany, że musiałem ją widzieć tego dnia, kiedy żołnierze ją tu przyprowadzili ze sznurem na szyi, przywiązaną do szyi innego z pojmanych barbarzyńców. Wiem, że moje spojrzenie musiało się po niej prześlizgnąć, kiedy razem z innymi siedziała na koszarowym dziedzińcu, czekając na to, co miało nastąpić. Tak, mój wzrok zapewne się po niej przesunął, ale zupełnie sobie tego nie mogę przypomnieć. Tego dnia nie miała jeszcze żadnych blizn; ale tak samo muszę wierzyć w to, że ich nie miała, jak w to, że kiedyś była dzieckiem, małą dziewczynką z mysimi ogonkami biegającą ze swoim ulubionym jagniątkiem w tej samej nieskończonej przestrzeni, w której gdzieś tam daleko kroczyłem zamaszyście ja, mężczyzna w sile wieku. Na próżno wytężam wyobraźnię, pierwszy jej obraz w mojej pamięci to żebrząca na klęczkach dziewczyna. Nie posiadłem jej. Od początku nie w tym kierunku zmierzało moje pożądanie, nie tak było ukierunkowane. Kiedy pomyślę o włożeniu swego spragnionego członka starego mężczyzny do tej pełnej temperamentu, tętniącej życiem pochwy, kojarzy mi się to z octem w mleku, popiołem w miodzie czy kredą w chlebie. Patrząc na nasze nagie ciała, nie mogę uwierzyć, że kiedyś fantazja podsuwała mi wizję kształtu postaci ludzkiej jako kwiatu wychodzącego strzeliście z jądra lędźwi. Tymczasem i jej ciało, i moje - oba są rozlane, pozbawione jędrności, niezgrabne, raz splatają się w przypływie energii, to znów gnuśnieją, tyją tu i tam; często są blade, całkowicie odrętwiałe. Tyle wiem, co mam z nią robić, jak jedna chmura na niebie wie, co zrobić z drugą