... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Początkowo nie byłem całkowicie pewien, czy jest to rzeczywiście mój styl, ale im bardziej się jej przyglądam, tym bardziej mi się podoba. - Miło nam to słyszeć - odezwał się mer. - Proszę ją dla nas przymierzyć, dobrze? Indy skrzywił się. - Pan żartuje. - Proszę się nie krępować - odezwał się jakiś krzepki, brodaty mężczyzna przy sąsiednim stole. Wstał z miejsca i Indy zobaczył jego spódniczkę. - No już, chłopcze. Zaprowadzę cię na zaplecze i będziesz mógł się tam przebrać. Indy popatrzył na Deirdre i spostrzegł, że dziewczyna kiwa głową zachęcająco. Wzruszył ramionami i poszedł za mężczyzną. Gdy się już przebrał, spojrzał w lustro na swoje odbicie. Podniósł poły spódniczki, odsłaniając swoje owłosione uda. Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Gdy ponownie znalazł się na sali, wszyscy podnieśli na niego oczy. Ku jego zdziwieniu, Deirdre wstała z miejsca, podeszła i wzięła go pod ramię. Tłum wykrzykiwał radośnie, kiedy razem wracali do stołu. - Teraz jesteśmy ubrani jak bliźniaki - mruknął Indy. Deirdre pochyliła się ku niemu i wyszeptała mu prosto w ucho: - Teraz wygląda pan jak prawdziwy mężczyzna, profesorze Jones. 86 - Dobrze wiedzieć. Mogłaś wystrychnąć mnie na dudka - powiedział, gdy zajęli znowu swoje miejsca. -1 mów do mnie po prostu Indy, dobrze? - Indy - powiedziała głośno, jak gdyby wsłuchiwała się w brzmienie tego imienia. Nagle cały pub wypełniły dźwięki, do wnętrza bowiem wkroczył zespół kobziarzy ubranych w spódniczki. Indy rozpoznał dwu z nich, braci Carla i Richarda, których najęli do pracy w jaskini. - Dziękuję, że doprowadziłeś wszystko do końca - powiedziała Deirdre. Ich oczy spotkały się i Indy poczuł, że przez przepaść, jaka ich dzieliła, został przerzucony most. W tej chwili do zespołu kobziarzy dołączyło kilka młodych dziewcząt w tartanach. Rozpoczęły tradycyjny szkocki taniec. Indy dotknął dłoni Deirdre. Skinął głową w kierunku tańczących dziewcząt. - Czy właśnie to robiłaś kiedyś? - Co masz na myśli mówiąc „kiedyś robiłam?" Dosłownie poderwała się z krzesła i dała znak przyjaciółkom. Wszystkie dołączyły do młodszych dziewcząt. Indy obserwował, jak Deirdre, z rękami na biodrach, jednym kolanem uniesionym wysoko, utrzymując równowagę na drugiej stopie, fikała nogami i wirowała przy upajających dźwiękach kobzy. Nie mógł oderwać od niej oczu. Czuł się tak zadurzony, jak szczeniak nie widzący świata poza swojąpierwszą dziewczyną. Może sprawiła to szkocka whisky, szalone dźwięki kobzy, uroda Deirdre. Wszystko naraz. 11. Grota Merlina - Herbaty, profesorze Jones? Indy podniósł wzrok na Lily, gospodynię, i skinął głową. Wolałby na śniadanie kawę, wiedział jednak, że nie ma takiej możliwości. Podobnie było z resztą posiłku: grzanki okazały się chrupiące tylko po jednej stronie, jajka sadzone płynne na wierzchu, a twarde od spodu. Mógł to wszystko albo zaakceptować, albo rozpocząć dyskusję na temat gotowania, co o siódmej rano wydawało się gorszym pomysłem niż zjedzenie tego, co zostało już podane. Obserwował, jakjędzowata kobieta w średnim wieku, zawsze nosząca szlafrok i lokówki, nalewa mu pół filiżanki herbaty, następnie dolewa do tego mleka i stawia mu przed nosem miseczkę z kostkami z melasy. -Dziękuję-wziąłjednąkostkę, odłożyłjąjednakz powrotem, gdy kobieta odeszła. Zwykle do herbaty nie dodawał ani cukru, ani mleka, nauczył siej ednak podczas swoich podróży, że lepiej dostosować się do lokalnych obyczajów, niż zmieniać j e z powodu swoich indywidualnych potrzeb. W ten sposób wszystko było łatwiejsze, a dzisiaj, w pierwszym dniu prac, Indy pragnął, by sprawy układały się pomyślnie. Po chwili zeszła Deirdre. - Dzień dobry, Indy. Miała na sobie brązowe spodnie i luźną koszulę w kratę. Jej mahoniowe włosy były zaplecione w warkocz i okryte szalem, a z tyłu spodni wystawała para rękawiczek. - Dzień dobry. Na śniadanie? Potrząsnęła głową. - Byłam na dole już wcześniej, wypiłam wtedy herbatę i zjadłam placuszki. Indy odepchnął swoje krzesło od stołu. - No, no, wyglądasz na całkowicie gotową do wyjścia i poszukiwania złota - powiedział z radosnym uśmiechem. - Naprawdę myślisz, że złoty zwój znajduje się w tej jaskini? Wiesz, że mnich znalazł go w ruinach starego klasztoru. - Przypuszczam, że mógł ukryć zwój w najprzeróżniejszych miejscach, twoja matka jednak wydaje się przekonana, że znajdziemy go właśnie w jaskini. Na twarzy Deirdre pojawił się nagle wyraz zamyślenia. Jej oczy, które sprawiały, że Indy czuł miękkość w kolanach, wyglądały jak spokojne, fiołkowe jeziora. - A jednak Joanna ma rację. Jeżeli zwój znajduje się w Whit-horn, jaskinia to logiczne miejsce poszukiwań. - Warto j ej się przyjrzeć. Spotkajmy się za dziesięć minut przed domem. - Dobrze, będę. Znalazłszy się z powrotem w pokoju, Indy włożył skórzaną kurtkę i kapelusz. Już miał zamiar wyjść, gdy nagle o czymś sobie przypomniał. Otworzył torbę i wyciągnął z niej skręcony bicz. Przebiegł po nim dłońmi. Może to głupie, że przywiózł go tutaj, ale kilka lat temu w Grecji postanowił, że zawsze będzie go miał przy sobie podczas prac archeologicznych. Doczepił bicz do paska. Ach, do diabła! Jeśli nie przyda się na nic innego, może być jego amuletem na szczęście; na taki przesąd może sobie pozwolić. Deirdre czekała na niego na drodze przed domem, trzymając w dłoniach wodze dwóch koni. Nie widziała go i Indy obserwował jąprzez chwilę, stojąc w drzwiach. Dziewczyna gładziła chrapyjed-nego z koni i przemawiała do niego cichutko. Indy był w stanie wybaczyć jej to, że dotąd nie wyjaśniła dokładnie epizodu ze swoim dawnym chłopakiem. To było zrozumiałe