... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Szli do Bazyliki Świętego Pawła, śpiewając hymn na cześć Najświętszej Panienki. Niewielki pochód mijał zaułki i uliczki, sklepiki wypełnione wszelkimi towarami i karczmy pachnące winem i pieczystym. Fasady domów chowały wstydliwie swoją nędzę za długimi rzędami bielizny, suszącej się w słońcu na sznurkach rozpiętych między oknami. Na uliczkach Zatybrza słychać było odgłos przejeżdżających wózków, porykiwanie zaprzężonych do nich osłów, śmiechy bawiących się dzieci. Kiedy dotarłem na plac San Callisto, usłyszałem dźwięki muzyki, które powoli się zbliżały. Po chwili ujrzałem tłum ludzi idących w moim kierunku. Na czele szli, opierając się na szczudłach, dwaj mężczyźni w średnim wieku, brudni i obszarpani. Zaniepokoiło mnie, że obaj mieli białe gałki oczne, podobnie jak starzec z mojego snu. Prowadził ich pod ręce, wyraźnie utykając, człowiek o równie niechlujnym wyglądzie. Za nimi podążali kolejni nędzarze, niemal wszyscy ślepi lub chromi. Przez tyle lat mieszkałem w Rzymie obok tych żebraków, ale nie zwracałem na nich uwagi. Od powrotu Atta Melaniego stali się nagle ważni, i to bardzo! Dołączyłem do procesji, aby dokładniej im się przyjrzeć. Jeden ze ślepców na czele grupy dzierżył w dłoni puszkę, drugi - tabakierkę. Obydwa przedmioty były ze srebra. Ślepcy zanosili płaczliwe prośby przy akompaniamencie skrzypiec: - Prosimy o jałmużnę dla Świętej Elżbiety! Co łaska! Do żebraków podchodzili przechodnie i wrzucali monetę do srebrnego pojemnika. W podzięce drugi ślepiec częstował dobroczyńcę tabaką, którą nabierał czymś w rodzaju malutkiego kieliszka. Pozostałą część pochodu - jak miałem okazję się przekonać, kiedy skręcaliśmy w prawo, w zaułek Pazzich - stanowili nędzarze, z których każdy wydawał się pozbawiony wzroku, nogi lub ręki. Za żebrakami podążały biedne dzieci, proszące o jałmużnę. Przypominały morskie ptaki, które lecą za statkiem w oczekiwaniu, aż majtkowie wyrzucą z niego kuchenne odpadki. W pewnej chwili do czoła pochodu zbliżył się młody kleryk. Wrzucił do puszki srebrną monetę, zażył tabaki i kichnął. Gdy się nieco oddalił, podszedłem do niego i spytałem: - Przepraszam, ojcze, co to za procesja? - Członków Towarzystwa Świętej Elżbiety. Zwykle przechodzą w niedzielę, a nie w sobotę tak jak dziś, ale podczas jubileuszu odstępują od tej zasady. - Towarzystwo Świętej Elżbiety? - powtórzyłem. Przypomniałem sobie, kto mi o nim mówił. - Należą do niego ślepi i kulawi? - Tak. Biedacy! Na szczęście papież Paweł V wydał im pozwolenie na żebranie. Gdyby nie żandarmi... - Co ojciec ma na myśli? - Och, nic takiego. Towarzystwo płaci wysokie podatki za obrzędy religijne, więc niewiele im zostaje. Wybacz mi, chłopcze, zmierzam do kościoła San Pietro in Montorio i nie chcę się spóźnić. Nie miałem sposobności dłużej porozmawiać z klerykiem i wypytać go o Towarzystwo Świętej Elżbiety. Po rozstaniu z duchownym wydałem trochę pieniędzy, którymi opat Melani zapłacił mi za literackie usługi, kupując od wędrownego sprzedawcy porcję smażonych, chrupiących rybek. Zawróciłem na plac przy kościele Santa Maria in Trastevere. Usiadłem na stopniach fontanny pośrodku placu. Jedząc rybki, podziwiałem fasadę wiekowej budowli i jednocześnie oddawałem się rozmyślaniom. Słyszałem już o Towarzystwie Świętej Elżbiety. W rocznicę urodzin świętej organizowana jest procesja z wojskową eskortą, połączona z wizytą w czterech bazylikach. Nie wiedziałem, że członkowie Towarzystwa mieli papieską zgodę na żebranie. Zaciekawiły mnie słowa kleryka na temat żandarmów. Jaki związek mieli koledzy Waligóry z udziałem Towarzystwa w świętach religijnych? Kiedy się odwróciłem, zauważyłem, jak sznur nędzarzy znika w przecznicy, pozostawiając za sobą odór niemytych ciał, brudnych ubrań i piwnicznej stęchlizny. - Za co właściwie płacę podatek w wysokości czterech Juliuszy? - zagadnął mnie właściciel pobliskiej gospody, z której cztery stoliki wystawione były na zewnątrz. Był to mężczyzna w średnim wieku, mówił z akcentem typowym dla Abruzji. Miał wystający brzuch, małe, sprytne oczka i wygląd człowieka, który stale narzeka, ale w końcu godzi się z losem. Po przejściu procesji zaczął ze złością zamiatać chodnik przed wejściem do gospody. - Przecież Towarzystwo Świętej Elżbiety nie weszło na pański teren - powiedziałem, zdziwiony irytacją właściciela gospody. - Nie wiem, chłopcze, jak długo przebywasz w tym mieście, ale mogę cię zapewnić, że jestem od ciebie o wiele starszy - oświadczył, opierając miotłę o ścianę. - Nie masz pojęcia, jak ciężko tu żyć