... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Powodem nie była Leah ani tym bardziej Ruth. Były one w tym momencie tylko niewiele znaczącymi 105 postaciami. Sprawa była znacznie poważniejsza i groźniejsza — triskaidekafobia — lęk cyfry 13, lęk domu numer 13 przy Schooner Street. To uczucie prawie zawróciło go. Jak ostrzeżenie: „Uciekaj, póki jeszcze możesz." Gdyby nie chodziło o dzieci, posłuchałby instynktu i prawdopodobnie wrócił do Ruth. Nie tylko ze względu na jej miłość, na jej ciało, ale dlatego, że ona dawała bezpieczeństwo. Szedł dalej, powłócząc nogami i podążając za postaciami przechodniów, którzy zmierzali gdzieś późną nocą. Zazdrościł im. Był już na Schooner Street. Stał na końcu przeciwległego chodnika i z niechęcią myślał o przekroczeniu jezdni. Próbował nie patrzeć na dom, czując, że budynek przygląda mu się. Pod woskowaną marynarką poczuł dreszcz. Znów wydawało mu się, że mury i okna są żywą twarzą o rysach obłąkanego starca z zapadniętymi policzkami i wybałuszonymi martwymi oczami, które jednak wciąż patrzą. Usta zaczynały bełkotać, wydając z siebie zupełnie bezgłośny rozkaz, którego John nie mógł nie posłuchać. Starzec z basenu znów mu się ukazał, przyzywając go. Gdy John usiłował otworzyć właśnie drzwi i z brzękiem przekręcał klucz w yale, dobiegł go płacz Bena. W kuchni i na drugim końcu przedpokoju paliło się światło. Zegar wiszący na ścianie wskazywał dziesięć po pierwszej. Przerażony samą myślą o tym, co mógłby zastać, przeszedł pospiesznie korytarz i stanął w drzwiach. Leah siedziała w dużym bujanym fotelu, trzymając Bena na kolanach. Jego blada i mokra od łez twarz skierowała się teraz w stronę ojca. Leah milczała, jednak jej zachowanie wskazywało na to, że jest zła i przestraszona. Oskarżała go. „Byłeś z inną kobietą, opuszczając rodzinę. Zostawiłeś nas na łaskę tego okropnego, przerażającego domu." — Wystawiłem dom na sprzedaż — odezwał się głośno. Zaraz potem zapytał: — Co się stało? — Ben nie chce iść na górę — odparła. 106 — I to wszystko? Nie tak dawno mieliśmy podobne problemy. Mały nie chciał iść do łóżka i zmoczył się. Znowu spał z nami, gdy... —Teraz to zupełnie co innego! — Jej głos był stanowczy, lecz słychać w nim było strach. — Zaczęło się o wiele wcześniej, zaraz po herbacie, jeszcze po południu. Nie chciał w ogóle wejść na piętro, żeby przynieść swoje klocki. Próbowałam go nakłonić, ale krzyczał, że chce być na dole. No i w końcu dałam za wygraną. Dlatego tu jesteśmy. — Tam na górze nic nie ma. „O Boże, co za cholerny kłamca ze mnie — pomyślał. — Ale co innego mogłem powiedzieć?" —To nie całkiem tak.—Leah westchnęła.—Teraz dzieje się coś zupełnie innego. Ben zdecydowanie odmówił nawet spania w naszym łóżku. Wszystko jest inaczej niż do tej pory. W każdym bądź razie nie jest to dokładnie to samo. Mały zaczął się nagle bać wysokości. — Dzisiaj wystawiłem dom na sprzedaż — rzekł John, licząc na to, że Ben zrozumie. Wiedział jednak, że nawet jeśli chłopiec pojąłby, o co chodzi, tej nocy nie zrobiłoby to żadnej różnicy. — Ustawiłam we frontowym pokoju otomanę. — Leah przekazała Johnowi drżące ze strachu dziecko. — Będę spała na dole razem z nim. Ty możesz spać, gdzie ci się podoba. Lubisz to robić. John poczuł przykre wibracje płynące ze wszystkich ścian; nieprzyjemne, odpychające zimno. Po tylu ostrzeżeniach dom stawał się miejscem, w którym przebywali z konieczności, oczekując z niecierpliwością momentu przeprowadzki. To miejsce wytrącało ich z równowagi, prawdopodobnie tak samo jak Grafionów i innych jeszcze przed nimi. To było miejsce zamieszkiwane przez jakieś zło — coś albo ktoś wolał być pozostawiony w samotności. Wiedzieli, że jeśli wkrótce nie opuszczą domu, może wydarzyć się coś okropnego. 107 10 — Mamo, nie możemy się zgubić w labiryncie, prawda? —W labiryncie, kochanie.—Leah zauważyła nerwowość Bena i bladość jego cery, które były niewątpliwie efektem nie przespanej dobrze nocy. — Nie, oczywiście, że nie zgubimy się. Tam jest żywopłot, tak jak w dużym ogrodzie. No i poza tym będziemy tam wszyscy: Sam, Sara, pani Johnson i Jeremi. — uspokajała go, myśląc jednocześnie: „Nie będzie też tam żadnej wysokości. Ani jaszczurek. Będzie jasno, więc nikt nie będzie się bał ciemności. Nic nie zaprószy ognia, nie będzie krwi ani innych podobnych rzeczy. Och, Chryste! Co za ulga. Wreszcie opuścimy to miejsce."—A teraz idź i przynieś swoje czyste spodnie z łóżka na górze... Albo nie, ja pójdę sama. Tym razem Ben nie podreptał za swoją mamą, gdy wbiegała po schodach. Chwyciła ubranie i zbiegła na dół. Zatrzymała się w korytarzu, z lękiem oglądając za siebie. „Boże, nie możemy przecież ciągle tak żyć." — Sara, Sam, pospieszcie się i bądźcie gotowi! Musimy być u Johnsonów około wpół do jedenastej, a jest już dwadzieścia po. Sara nie chciała iść, zasłaniając się wszystkimi rodzajami wymówek. Była pilnym i pracowitym dzieckiem, które wolało spędzić cały dzień na malowaniu i rysowaniu. Leah stwierdziła, że utalentowane dzieci mogą być o wiele bardziej kłopotliwe niż dzieci przeciętne. Ale dzisiaj wszyscy wychodzą. Bez wyjątków