... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Cóż to może waszym zdaniem oznaczać? - spytał jeden z nich. - Wygląda mi to na pub - odparł drugi. - Jakby został rozbity na atomy i wsysało go do nieba. Trzeci mędrzec chuchnął na swe zamarznięte rękawice. - Święta - stwierdził. - Któż się nie zgodzi, co? I któż by się z tym nie zgodził? Rozdział 2 - No i? - spytał Russel. - Co no i? - odparł Morgan. - Co się wydarzyło potem? - Nic się potem nie wydarzyło. To koniec historii. - Neville otworzył Arkę Przymierza, którą Norman wykopał na swojej działce, a „Latający Łabędź” został rozbity na atomy i wessany do nieba? - Dokładnie. - A ty tam byłeś, kiedy to się działo? - Oczywiście, że mnie tam nie było. Gdybym był tam, nie byłoby mnie tutaj, by ci o tym opowiedzieć, co nie? - Chyba nie. Tyle tylko, że jeśli cię tam nie było, to skąd wiesz, że coś takiego się wydarzyło? - Nie trzeba być nigdzie osobiście, by wiedzieć, że coś się wydarzyło, Russell. Nie było mnie w Stonehenge, gdy budowano tam krąg megalityczny. Mimo to wiem, że to nastąpiło, ponieważ budowla w Stonehenge tego dowodzi. - Ale przecież „Latającego Łabędzia” nie ma. - To chyba właśnie dowodzi tego, co się stało, nie? Russell przez chwilę lub dwie czekał, by to twierdzenie się wchłonęło. - Jesteś pewien? - spytał w końcu. - Oczywiście, że jestem pewien. Nie rozumiem, jakiego bardziej oczywistego dowodu potrzebujesz. Gdyby „Latający Łabędź” stał gdzie przedtem, oznaczałoby to, że historia nie mogła się wydarzyć. Nie stoi, więc musiała mieć miejsce. Quod erat demonstrandum. - Quoterat demon strantum? - To po łacinie i znaczy: „Oto dowód, debilu!” - Niesamowite - odparł Russell. - A dokładnie kiedy to się stało? - Kilka lat temu. - Kilka lat temu? W takim razie musiałeś znać „Latającego Łabędzia”. Spotkałeś kiedyś Pooleya i Omally’ego? - Przedtem. Jeszcze przed zmianą pieniędzy. Może dwadzieścia lat temu. Nie jestem pewien. - Zdawało mi się, że jesteś pewien. Przed chwilą twierdziłeś, że jesteś pewien. - Jestem pewien, że ta historia miała miejsce. Nie jestem pewien dokładnej daty. Tak jak nie jestem całkiem pewien, kiedy dokładnie zbudowano Stonehenge. W każdym razie Stonehenge stoi, a „Latającego Łabędzia” nie ma, co dowodzi, iż opowieść jest prawdziwa. Russell wzruszył ramionami. - Chyba tak...choć... - Choć CO? - Choć, cóż... nie jestem do końca przekonany, czy wierzę we wszystko. W część mógłbym uwierzyć. Na przykład w Neville’a, Pooleya i Orrally’ego, ale... hm... Arka Przymierza to rodem z filmu o Indianie Jonesie. - Zdawało mi się, iż uznasz, że rodem ze Starego Testamentu. - Hm, cóż... Wiem, że to stamtąd. - Jeśli jednak jesteś gotów wierzyć w istnienie Pooleya i Omally’ego, musisz być także gotów uwierzyć we wszystkie przygody, które przeszli. - Hm... - stwierdził Russell. - To mogą być niestworzone historie, nie? Mity miejskie. - MITY MIEJSKIE? - Takie coś z gatunku „prawie prawdziwe”. Każdy może się w ich przypadku pomylić i uwierzyć. Morgan zaczął intensywnie kręcić głową. - Pooley i Omally to nie miejskie mity. „Latający Łabędź” nie był miejskim mitem. A wszystko opisał facet o nazwisku Rankin. - Może wszystko wymyślił? - zasugerował Russell. - Aby zabawić ludzi. - Wymyślił??!! Wymyślił historyjkę o „Latającym Łabędziu”, rozbiciu gości na atomy i wessaniu ich do nieba? - To możliwe. Uważasz za niemożliwe, by ten Rankin wymyślił choć część tej opowieści? Mógł stworzyć wizerunki postaci na podstawie obserwacji naprawdę istniejących osób i umieścił historię w realnej scenerii, ale wymyślił „Latającego Łabędzia” i fantastyczne wydarzenia. Spójrz prawdzie w oczy, Morgan, i bez obrazy, ale w Brentford nigdy nic się nie wydarza. Nic nigdy się nie wydarzyło i nic nigdy się nie wydarzy. Morgan przewrócił oczami. - Oczywiście, że wydarzają się tam różne rzeczy, Russell. Ciągle coś się wydarza. Tyle tylko, że nic nie przydarza się tobie. - W tym masz rację. - A wiesz dlaczego? - Morgan nie czekał na odpowiedź. - Ponieważ jesteś zbyt miły, Russell. Jesteś zbyt grzeczny wobec klientów. Pracujesz za ciężko. Jesteś nadmiernie uczciwy, nigdy nigdzie nie wychodzisz i się nie wkurzasz. Nie podejmujesz ryzyka. Jak cokolwiek może się kiedykolwiek przydarzyć komuś takiemu jak ty? - Mógłbym zostać przejechany - odparł Russell. - Każdy może zostać przejechany. - Ty nie, bo zawsze rozglądasz się na obie strony. - Nie chcę, by ktoś mnie przejechał. - Uwierz mi - stwierdził Morgan. - Może rzeczy nie dzieją się tak, jak kiedyś, ale to, o czym opowiedziałem, zdarzyło się. Wydarzyło się. Po prostu się odbyło i tyle. Russell westchnął. - Niesamowite. Powiedział to naprawdę miło. Do pomieszczenia rekreacyjnego wkroczył przez głośniki głos Franka, kierownika. - Wracaj do roboty, Morgan, i przestań nakręcać Russella! Morgan wstawił filiżanki do zlewu. Nie mył ich, ponieważ nie była jego kolej. Była kolej Bobby’ego Boya. Tyle że Bobby Boy przebywał na zwolnieniu lekarskim. Dostał wirusa żołądkowego od picia z nie domytej filiżanki. Kiedy to się stało, była kolej Morgana na mycie, ale Morgana nie było, ponieważ przebywał na zwolnieniu lekarskim. Od tamtego dnia wszystko nieco się pokomplikowało i w zlewie stało mnóstwo filiżanek. Russell musiał co rano przynosić sobie nową z domu i matka zaczynała narzekać na brak filiżanek. Ponieważ jednak nie była kolej Russella na mycie, niewiele mógł zrobić. Choć naprawdę miał ochotę. Morgan i Russell opuścili ciemności pokoju rekreacyjnego i weszli w umożliwiające opis światło. Russell był bez wątpienia wyższy, co podkreślał brak postury Morgana. To, co Russell zyskiwał w planie pionowym, tracił jednak w poziomym. Morgan był znacznie tęższy. I bardziej łysy