... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Niezbyt przytomny po tym, co przeżył, Maciej zaczął w pewnym momencie chichotać. – Dla wojownika to przecież nic! Dzień jak co dzień. Wojownicy się nie boją, ha, ha, ha! Nie przeszkodziły mu obluzowane, gładkie dachówki, po których ześlizgiwał się od czasu do czasu, no i oczywiście silny wiatr, więc gdy wreszcie udało mu się dotrzeć na kalenicę, był całkiem zadowolony z siebie. Usiadł na niej i spojrzał na północ, w kierunku, który wskazywał kurek. Szare Skrzydło polatywała nad jego głową. Dostrzegła, jak dumny z siebie jest jej przyjaciel, i delikatnie podrapała go po uszach. – Maciej myszą, muszę lecieć, nie mogę pomóc więcej. Uważaj. Szczęśliwych łowów. Odleciała do swego gniazda wśród wróbli, on zaś zaczął się przesuwać wzdłuż kalenicy. Wiedział, że nigdy nie zapomni Szarego Skrzydła i dziecka z jej jaja, Ostrego Dzioba. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Maciej mocno trzymał się kurka. Osłonił oczy i z góry spojrzał na Opactwo. Dokładnie przyglądał się murom, poczynając od samego dołu, ale tego, co na dole, nie był w stanie dostrzec. Wielki Józef wybił godzinę południowego posiłku. Młody wojownik nie od razu uwierzył świadectwu swych oczu, ale nie... nie mylił się, po ścianie pracowicie pięła się czarna kropka. Czekał, wstrzymując oddech. Tak! Była to Jess Wiewiórka. Maciej, kurczowo trzymając się kurka, zaczął podskakiwać z radości. Szaleńczo machał łapą, krzyczał: – Jess! To ja, Maciej! Spiesz się! Spiesz się, błagam! Jess starała się, jak potrafiła najlepiej, lecz od samego początku miała kłopoty. Najbardziej przeszkadzał jej bujny ogon, którym szarpał porywisty wiatr, przy okazji bujając całym drobnym ciałem. Niemniej jednak odważna wiewiórka nie zaprzestała wspinaczki. W normalnej sytuacji nie narażałaby się tak, lecz ta sytuacja nie była normalna i wymagała maksimum koncentracji. Okrzyki Macieja nie dotarły do niej oczywiście, nie przy tej odległości i wichrze, usłyszał je jednak ktoś inny: król Wielki Wróbel. Nie znalazłszy ani węża, ani miecza, władca wróbli wpadł w swój nieobliczalny zły humor. Wojownikom rozkazał, by pozostali w lesie i szukali, póki czegoś nie znajdą. Sam zdecydował się wrócić, gdyż, jak stwierdził, „ma do załatwienia nie cierpiące zwłoki sprawy”. Odleciał z lasu, czując ulgę. Gdy tylko zdołał się trochę opanować, uznał, że pomysł kolejnego spotkania z wielkim Trującym Zębem wcale mu nie odpowiada, choćby on nawet rzeczywiście był martwy, nie wspominając już o żywym lub tylko udającym trupa, co przecież często robił. Burcząc coś pod nosem i wymyślając argumenty usprawiedliwiające jego tchórzostwo, z ulgą wracał do gniazda. „Jess, popatrz tylko, mam pochwę!” – usłyszał. Błyszczące szaleństwem oczy wróbel zwrócił w górę, na kurek. Oczywiście, stała przy nim ta przeklęta mysz, wrzeszcząca coś, przepasana pasem z wiszącą przy nim pochwą. Wreszcie dotarło do niego, że został oszukany, że zrobiono z niego głupca. Wpadłszy w nieopisaną, szaleńczą wściekłość, wróbli król wzleciał pionowo w górę, a gdy znalazł się nad nienawistną myszą, spadł na nią jak kamień. Maciej krzyknął ze strachu i bólu, czując wbijający się w jego ramię dziób. Machnął łapą najzupełniej instynktownie, ale udało mu się trafić przeciwnika w oko. Wróbel złapał pazurami za pas, pociągnął mocno, bijąc skrzydłami, i Maciej omal nie uniósł się w powietrze. Puścił kurek i zyskując dzięki temu pewną swobodę ruchów, z całej siły zaczął okładać króla pięściami. Nagle stało się coś wręcz niezwykłego – rozwścieczony ptak zdołał jednak wzlecieć, mimo ciężaru. Pochwa przesunęła się przy tym i trafiła młodą mysz w głowę. W gorączce walki nie wybiera się broni. Maciej użył ciężkiej pochwy jak miecza, kilkakrotnie trafiając nią w głowę przeciwnika. Wielki król stracił przytomność. Runął ku ziemi. Ale pasa z pazurów nie wypuścił. Jess Wiewiórka zakryła pysk łapą, tłumiąc okrzyk przerażenia. Usłyszała paniczny krzyk strachu spadającego przyjaciela, widziała, jak leci w dół niczym kamień