... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. jakoś tak. Ale jeszcze nie teraz. Rozumiał, dlaczego Val chciała wycofać się z tej zabawy w chodzenie „Śladami..." i wrócić na ląd taki, jaki był przed przybyciem Scotta, na Antarktydę pozbawioną historii i gotową na swój nowy początek. Wykończony, szczęśliwy, nie wiedział, dokąd iść. Jego pokój nie był je- go pokojem, a to miasto nie było jego miastem. Próbował sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać, kiedy wszystko im się uda; na całym przylądku Hut Po- int zapanuje nowa estetyka mieszkania, dla której ważny będzie wygląd i styl. Nie chodzi tylko o utylizację śmieci, ale o uczynienie z tego miejsca domu. Miasta na Grenlandii i w Laponii wyglądały jak małe dzieła sztuki; domy po- malowane jasnymi, czystymi kolorami, ustawione w rzędy albo ukośnie... Uczynią z miasta dzieło sztuki. NFN mogła być otwarta na propozycje. Posta- nowiła zmienić wiele rzeczy po interwencjach aktywistów, na przykład wte- dy, gdy Greenpeace wysypał śmieci z McMurdo na podłogę Szałasu. NFN miała całkiem sensownych ludzi; grupa naukowców, biurokratów, technokra- tów, wszystko jedno; sensowni ludzie, wierni rozumowi, próbujący ustanowić wspólnotę zaufania w powszechnym chaosie. Projekt naukowy; etyka, polity- ka - wszystko w jednym przedsięwzięciu. Kto wie, co mogą jeszcze zrobić? Lecz tymczasem Iks tkwił w tym mieście i miał ochotę fruwać i święto- wać swą radość! Może wybierze się na wycieczkę w górę wybrzeża. Na Przy- lądek Roydsa, by zobaczyć, jak poradził sobie Shackleton, ulubiony bohater Val. Mała, przytulna chatka na wybrzeżu... Nagle zrozumiał. Ujrzał wizję: on też mógł postąpić jak Shackleton czy Val; spróbować czegoś na własną rękę. „Dziki" z McMurdo. Rdzenny miesz- kaniec Wyspy Rossa. Będzie pracował dla jajogłowych, jasne, ale może mieszkać we własnym domu, czystym, zadbanym, mającym jak najmniejszy wpływ na środowisko; jakiś namiot, coś naprawdę małego i przytulnego. Wo- kół nic, tylko ślady stóp. Powinien leżeć bliżej Mac niż Przylądek Roydsa, by miał blisko do miasta i do pracy. Może gdzieś za Przylądkiem Hut Point, fron- tem na północ, do słońca. Czasem mogłaby go odwiedzić Val. A może on bę- dzie spędzać urlop z „dzikimi". Może mieszkać jak oni, równocześnie poma- gając reorganizować McMurdo. Poszedł do CPB i powiedział do Joyce: - Dostanę zodiaka do Dellbridge? - Nie ma mowy, Iks. Wszystkie zabrali ci kowboje od pingwinów. Po co chcesz tam płynąć? Nagle zadzwonił telefon. Joyce zatrzymała gestem Iksa i podniosła słu- chawkę. - A, cześć, Ta Shu. Aha... - Zerknęła na Iksa. - Tak, właściwie, skoro tak mówisz... chyba możemy to zrobić. Jasne, żaden kłopot. Iks cię zabierze. Spotkacie się w porcie. Odłożyła słuchawkę. - Masz szczęście. Ta Shu jest u nas na skróconym programie i chciałby przed wyjazdem zobaczyć jeszcze raz Przylądek Evansa i Przylądek Roydsa. - Świetnie! - Widocznie tak miało być. - Tak, tak, tak. czarna skała czarna woda Tak miało być. Iks chwycił skafander, buty i popędził do portu, po dro- dze opróżniając jeszcze jeden kubek obrzydliwej kawy. Przygotował zodiaka. Po chwili nadszedł Ta Shu, Iks połączył się z meteorologami i kiedy dostał po- zwolenie, ruszyli. Ponad warkotem silnika i chlupotem gnanych wiatrem czarnych fal Iks opowiedział Ta Shu o swych planach, a Chińczyk słuchał go z kamienną twa- rzą. W końcu powiedział: - Dobry pomysł. Poszukamy dla ciebie miejsca, dobrze? - Naprawdę chcesz? Spojrzał na niego spod zmrużonych powiek. - To moja praca. - Jasne. A więc światowej sławy geomancer miał poszukać miejsca dla jego do- mu, kierując się starożytnymi zasadami/eng shui. Widocznie tak miało być! Skręcili za przylądkiem Hut Point i zaczęli wolno posuwać się wzdłuż długiego północnego brzegu półwyspu Hut Point, kierując się w stronę odła- manej części jęzora lodowego, który spływał z Erebusa. Półwysep unosił się ponad wodą dosyć stromą ścianą; czarne szczyty, wystające ze śniegowych czap, wznosiły się kilkaset metrów nad poziom morza. Oglądając się za sie- bie, widzieli na ostatnim ze szczytów błyszczącą kulę nowego nadajnika, któ- ry górował nad McMurdo, leżącym po drugiej stronie. Opadające do morza zbocza składały się w połowie z czarnej skały, a w połowie z białej śnieżnej skorupy. Powoli minęli Wzgórza Arrival, potem Wzniesienia Danger, gdzie w czasie jednej z pierwszych wypraw lądowych pośliznął się i zginął mary- narz Scotta, Vince. Przepłynęli obok kulistego skalnego pagórka Knob Point, za którym leżała skalista część półwyspu o gładkich ścianach, przypominają- ca wał ziemny, usypany na obramowanej lodem wodzie