... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Więcej nie mam. - No, no - uśmiechnęła się dziewczyna. - Wy, Amerykanie, nie umiecie się targować. Na naszym rynku nie przetrwalibyście nawet dnia. - Gotówka na stół - rzucił Becker, sięgając do koperty w kieszeni. - Chcę wracać do domu. - Nie mogę się zgodzić - odparła Roceo. - Dlaczego? - gniewnie spytał Becker. - Nie mam już tego pierścionka - wyjaśniła i uśmiechnęła się przepraszająco. - Już go sprzedałam. Rozdział 33 Tokugen Numataka wyglądał przez okno i kręcił się po gabinecie jak zwierzę zamknięte w klatce. North Dakota jeszcze się nie odezwał. Przeklęci Amerykanie! Nie wiedzą, co to punktualność! Zadzwoniłby do niego sam, ale nie znał numeru telefonu. Numataka nie znosił takiego sposobu prowadzenia interesów - gdy ktoś inny kontrolował sytuację. Kiedy nieznajomy zadzwonił po raz pierwszy, Numataka pomyślał, że ktoś chce go naciągnąć. Dziś przypomniał sobie dawne wątpliwości. Może to jakiś japoński rywal chce zrobić z niego durnia. Numataka uznał, że musi zdobyć więcej informacji. Wyszedł szybkim krokiem z gabinetu i skierował się w lewo głównym korytarzem biura. Gdy przechodził, pracownicy kłaniali się na jego widok. Numataka nie łudził się jednak, że wszyscy go lubią - japońscy pracownicy kłaniają się nawet swym najbardziej bezwzględnym szefom. Numataka poszedł prosto do centralki telefonicznej. Wszystkimi połączeniami zajmowała się jedna telefonistka, siedząca przy centrali Corenco 2000, obsługującej dwanaście linii. Kobieta była zajęta, ale na widok Numataki natychmiast wstała i ukłoniła się na powitanie. - Proszę usiąść - rzucił Numataka. Posłusznie usiadła. - Dzisiaj o czwartej czterdzieści pięć ktoś dzwonił pod mój prywatny numer. Czy może mi pani powiedzieć, z jakiego numeru telefonował? - spytał Numataka. Był wściekły na siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej. - To urządzenie nie pozwala zidentyfikować dzwoniącego, proszę pana - odpowiedziała telefonistka, nerwowo przełykając ślinę. - Mogę zadzwonić do firmy telefonicznej. Jestem pewna, że oni będą w stanie nam pomóc. Numataka nie miał co do tego wątpliwości. W epoce cyfrowej prywatność stała się reliktem przeszłości, wszystko było rejestrowane. Firmy telefoniczne mogą dokładnie powiedzieć, kto dzwonił i jak długo trwała rozmowa. - Proszę to zrobić - polecił. - Proszę mi dać znać, czego się pani dowiedziała. Rozdział 34 Susan siedziała sama w Węźle nr 3. i czekała na wiadomość. Hale postanowił wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza - była mu za to wdzięczna. Samotność w Kojcu nie dała jej jednak niezbędnego azylu. Wciąż myślała o związku między Tankadem i Hale’em. - Kto ma pilnować tych, co pilnują? - powiedziała do siebie. Quis custodiet ipsos custodes. Te słowa uporczywie wracały do niej. Zmusiła się, by przestać je analizować. Pomyślała o Davidzie. Miała nadzieję, że nic mu się nie stało. Wciąż nie mogła pogodzić się z myślą, że jest w Hiszpanii. Im prędzej znajdą klucze i skończą tę historię, tym lepiej. Susan nie wiedziała już, jak długo siedzi i czeka na wiadomość. Dwie godziny? Trzy? Spojrzała na pustą główną salę Krypto i westchnęła. Chciała, żeby wreszcie rozległ się sygnał terminalu, ale panowała kompletna cisza. Słońce już zaszło, było przecież późne lato. Automatycznie włączyło się oświetlenie. Susan czuła, że czas nagli. Spojrzała na terminal. - No, kończ już - mruknęła. - Miałeś dość czasu. - Chwyciła mysz i kliknęła, żeby otworzyć okienko wyświetlające status TRACERA. - Jak długo to już trwa? Okienko natychmiast się otworzyło. Cyfrowy zegar wskazywał czas, jaki minął od wysłania TRACERA. Susan oczekiwała, że zobaczy, ile upłynęło godzin i minut. Zamiast tego przeczytała coś zupełnie innego i poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. WYKONANIE PROGRAMU TRACER PRZERWANE - Co takiego?! - wykrztusiła głośno. - Dlaczego? W panice gwałtownie przeglądała dane, poszukując instrukcji, która mogłaby spowodować przerwanie wykonania programu. Na próżno. Wyglądało na to, że TRACER przerwał sam z siebie. Wiedziała, że to może znaczyć tylko jedno - w programie pojawiła się jakaś pluskwa. Susan uważała „pluskwy” za najbardziej denerwującą część programowania. Komputery wykonują ściśle podane instrukcje, dlatego nawet drobne błędy często powodują katastrofę. Prosty błąd syntaktyczny - na przykład użycie przecinka zamiast kropki - może rzucić cały system na kolana. Susan zawsze myślała, że slangowy termin „pluskwa” ma zabawny rodowód. Słowo to pochodziło z czasów budowy pierwszego komputera - MARK l - elektromechanicznego układu wielkości całego pokoju, skonstruowanego w 1944 roku na Uniwersytecie Harvarda. Pewnego dnia komputer przestał działać i bardzo długo nikt nie był w stanie znaleźć przyczyny. Po wielu godzinach pewien laborant dostrzegł problem. Jakaś ćma usiadła na płytce z obwodami elektrycznymi i spowodowała krótkie spięcie. Od tej pory na błędy komputerowe mówiono „pluskwy”